Komentarze rozmaicie oceniają rezygnację Tuska ze starań o prezydenturę. Nicują wszelkie powody, ważą co jest za, a co przeciw, liczą jego wady i zalety, a tu – przynajmniej według mnie – dwie przyczyny są najważniejsze.
Te powszechnie znane, choć niechętnie rozpowszechniane przez jego dwór. I obecny i były. Wszak Tusk nie potrafił nigdy ukryć ani swojego lenistwa, ani megalomaństwa, ukształtowanego już w postać nachalnego narcyza. Nigdy nie podejmował się roli wymagającej systematycznej i odpowiedzialnej pracy.
Najlepszym dowodem był czas jego premierowania. Podczas przesłuchań przed sejmową komisją uchylał się zawsze przed najmniejszą nawet odpowiedzialnością, wskazując, że premier jest od wielkich spraw, czyli w jego praktyce żadnych. Wokół bagno, przekupstwo, afera za aferą, ale premier nie jest od tego.
W wykonaniu Tuska był od drogich cygar, alkoholi i haratania w gałę. Jeśli brał pod uwagę, w co bardzo wątpię, że zostanie kiedyś prezydentem, to tylko w takich okolicznościach, że rząd PiS sam się po pierwszej kadencji przewróci, więc walić do niego będą delegacje z prośbami i kwiatami, by zechciał ratować państwo. Oczywiście państwo Gawłowskich, Brejzów, Neumannów, Much, Jachiry, wszelkich odmian postkomunistycznych struktur i powiązań, a także rozmaitych popaprańców politycznych, jak Michał Kamiński, Roman Giertych i im podobnych. Gdy nadeszła zupełnie inna rzeczywistość, że o prezydenturę trzeba będzie walczyć przez wiele tygodni i to z niejasnym rezultatem na końcu, to trzeba uznać, że to zajęcie nie jest dla nabzdyczonego faceta, karierowicza najwyższej miary, a równocześnie patentowanego lenia, który tę marną cechę doprowadził prawie do doskonałości.
Przeto wczorajsze oświadczenie naszego światowca z Sopotu jest całkowicie podporządkowane jego głównej ideologii istnienia na tym świecie. Tu nikt mu już nie poda prezydentury, jak niegdyś uczyniła to w Brukseli Angela Merkel, bo taki obywatel był jej potrzebny w Unii, jak nikt. Wypełniał wszelkie polecenia sprawnie, bez ociągania i bezmyślnie. Z czasem uzyskał w tej dziedzinie poziom perfekcyjny.
Niemiecka kanclerz jeszcze niczego nie powiedziała, a on już doskonale wiedział, jak ma postąpić i co mówić. Ot, i cała filozofia wczorajszej deklaracji Donalda Tuska. Haratacza, harcownika i brukselskiego halabardnika. Na złotym tronie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/471696-tusk-chcialby-zeby-prezydenture-przyniesli-mu-na-tacy