Decyzja Donalda Tuska o niewystartowaniu w wyborach prezydenckich mówi nam o polskiej polityce więcej niż chciałby tego sam zainteresowany. A może nie tyle sama decyzja, co argumentacja, którą przewodniczący Rady Europejskiej przedstawił opinii publicznej. W ocenie Tuska kandydatura „obciążona bagażem trudnych, niepopularnych decyzji” nie ma bowiem szans w starciu z Andrzejem Dudą.
To ostateczne obalenie mitu, który jeszcze tlił się gdzieś na intelektualnych obrzeżach obozu III RP - dziś wiemy, że Tusk nie wróci, nie załatwi, jak dawniej, ani kampanii wyborczej, ani nawet nie da szansy na zwycięstwo z urzędującym prezydentem. Abdykacja Tuska z roli naturalnego lidera, patrona, zbawiciela opozycji w naszym kraju to dowód - choć niewyrażony wprost - jak dużym poparciem cieszy się dziś w Polsce Prawo i Sprawiedliwość, cała Zjednoczona Prawica, w tym również prezydent Duda.
Można to zagadywać, próbować zaczarować opowieściami o tym, że rodzina Tuska była przeciwko, niemniej jednak nie miejmy złudzeń: były premier nie podnosi rękawicy, bo wie, że nie miałby w tych wyborach szans. Celnie zauważył to kilka dni temu Radosław Fogiel - Tusk sprawdził, że w tym basenie nie ma wody i że przynajmniej do maja roku 2020 po prostu pozostanie on pusty. A w Tusku dziś nie ma ani woli walki, ani nadziei, że intensywna kampania mogłaby zmienić ten stan rzeczy. Wie, że nastroje w Polsce są dziś zdecydowanie po stronie PiS, Andrzeja Dudy, Jarosława Kaczyńskiego - inaczej po prostu spróbowałby swoich sił. Decyzja Tuska to uznanie prymatu Kaczyńskiego w Polsce; przynajmniej dziś, na koniec roku 2019. Może rzeczywistość zmieni się w roku 2023 albo 2025, ale na dziś, po czterech latach rządów PiS Tusk zdaje się mówić: ja nie dam rady, radźcie sobie.
Pierwsze wyraźne symptomy było widać już w maju, gdy w trakcie kampanii wyborczej do europarlamentu Tusk zaangażował się na całego, do końca zrywając maskę bezstronnego arbitra i unijnego urzędnika (pamięta ktoś jeszcze pretensje do rządu PiS, że nie wsparł tej kandydatury, te pamiętne 1:27?). Nie pomogło ani zagrzewanie do walki na marszach Koalicji Europejskiej, ani przemowy w Gdańsku, ani mrugnięcia okiem na Twitterach, w książkach i w swoich nieformalnych kontaktach z politykami opozycji i wspierającymi ją komentatorami i dziennikarzami. Jeśli ktoś łudził się, że wynik październikowych wyborów można interpretować jako porażkę lub jakiś początek końca PiS, właśnie dziś uzyskał odpowiedź, że to po prostu myślenie życzeniowe. To zarazem docenienie prezydentury Andrzeja Dudy i przyznanie, że te wszystkie kabaretowe opowieści o Adrianie, długopisie i notariuszu można włożyć między bajki czytane na dobranoc w „Szkle kontaktowym” widzom TVN24, ale nie całemu społeczeństwu.
Czy to oznacza, że Prawo i Sprawiedliwosć i cały obóz „dobrej zmiany” może zacząć dziś mrozić szampany i odcinać kupony od tego, co zgromadził w ciągu ostatnich czterech lat? Byłby to wniosek najmniej rozsądny z możliwych. Tusk oddaje pole gry innym: Kidawie-Błońskiej, Kosiniakowi-Kamyszowi, Biedroniowi, może jeszcze komuś innemu. Każda z tych kandydatur ma swoje gigantyczne wady i cień nadziei na przełom. Te pierwsze związane są z dramatyczną trudnością przełamania muru niechęci i niezrozumienia, jaki wyrósł między lewicowo-liberalnym obozem politycznym a wyborcami z Polski powiatowej i gminnej, która zdecyduje w tych wyborach. Andrzej Duda czuje się tutaj jak ryba w wodzie, na własnym politycznym boisku, pozostali albo nie mają tam czego szukać (Kidawa-Błońska), albo są bez szans w pierwszej turze, która będzie małymi prawyborami po stronie opozycji (Kosiniak-Kamysz, Biedroń). Słychać z Platformy, że swój start będzie chciał przeforsować Bartosz Arłukowicz. Wszystko jest w proszku, a decyzja Tuska podcina resztki skrzydeł.
Zarazem zejście Tuska z pierwszej linii frontu otwiera przed opozycją w Polsce nadzieje na jakieś nowe otwarcie, na ostateczny koniec oglądania się na białego konia z Brukseli, na jakiś reset, bo przecież wróci Tusk, bo on to poukłada: jak w roku 2007, 2011, 2014, etc. Nie poukłada - były premier wybrał karierę „dużego misia w Brukseli”, który raz na tydzień napisze złośliwego pod adresem PiS tweeta, poprawi książką, wywiadem na kozetce w TVN. Tak się tych wyborów nie wygra - sam Tusk wie o tym najlepiej. Zarazem, mimo dramatycznie kurczącego się czasu, taki reset i zimny prysznic mogą otrzeźwić opozycyjne szeregi, zakończyć przewidywalny (także w kontekście wyników wyborów) spór PiS - antyPiS i wypłynąć na nieznane dotychczas wody. Poza PSL nie ma tu jednak determinacji, by takiego wyjścia poszukać, a sam Kosiniak-Kamysz nie da rady przebić się przez struktury, pieniądze i całą maszynę partii Schetyny.
Decyzja Donalda Tuska domyka pewien etap w polskiej polityce: etap, który kończy się spektakularnym zwycięstwem Jarosława Kaczyńskiego w tym pojedynku, niezależnie od wyników wyborów majowych. A Andrzej Duda? Cóż, musi robić swoje. Tylko tyle i aż tyle.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/471661-abdykacja-i-walkower-od-tuska-to-podkreslenie-sily-pis