Usuwanie przez antypisowskie samorządy nazw w przestrzeni publicznej związanych z bohaterami podziemia antykomunistycznego wzbudziło protesty na prawicy. W Białymstoku zlikwidowano ulicę Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, a w Żyradowie znika właśnie generał „Nil” Fieldorf, legendarny dowódca Kedywu. Zmiana w Żyrardowie jest nawet bardziej skandaliczna niż w Białymstoku. Nie tylko z tego powodu, że postać „Nila” nie budzi nawet najmniejszych kontrowersji, ale również dlatego, że jego miejsce ma zająć Jedność Robotnicza (w Białymstoku w miejsce „Łupaszki” wybrano neutralną Podlaską).
Swoim oburzeniem podzieliłem się kilka dni temu w mediach społecznościowych. Przeczytałem bowiem uzasadnienie zmiany nazwy podpisane przez żyrardowskich radnych, w którym tłumaczyli oni, że „jedność robotnicza” stanowi lokalne „dziedzictwo kulturowe” Żyrardowa i dlatego wymaga upamiętnienia. Przyznałem, że na takie dictum opadły mi ręce. Bo historycznym analfabetom trudno przecież wyjaśniać, że tzw. jedność robotnicza oznaczała wymuszone „zjednoczenie” PPR i PPS oraz powstanie PZPR. I że tym samym upamiętnili oni nie żadne miejscowe „dziedzictwo kulturowe”, ale nieboszczkę partię.
Na moją wypowiedź (oraz kilka innych utrzymanych w tym samym duchu) zareagował na łamach portalu OKO.Press Adam Leszczyński. Przyznał wprawdzie, że „jedność robotnicza” może kojarzyć się z powstaniem PZPR w 1948 roku, ale dodał zarazem, że samo sformułowanie jest znacznie starszej daty i komuniści je po prostu zawłaszczyli. Nazwę „Jedność Robotnicza” – pisze Adam Leszczyński – nosiło również istniejące w latach 1916-18 pismo wydawane przez PPS. Przyjąłbym taką argumentację, gdyby ulica Jedności Robotniczej istniała w Żyrardowie przed wojną. Wówczas nie miałbym wątpliwości, że odnosi się ona do nazwy socjalistycznej gazety. Jednak pobieżna kwerenda w archiwach wskazuje, że takiej ulicy w Żyrardowie przed wojną nie było i nazwę tę nadano dopiero po powstaniu PZPR. A zatem nie ma żadnej wątpliwości o jaką „jedność robotniczą” chodziło.
Oczywiście można ex post dorabiać rozmaite uzasadnienia w rodzaju tych, którymi posłużyli się radni ze śląskiej Niegowy, gdzie pozostawiono ulicę 22 lipca, tłumacząc, że upamiętnia ona konstytucję Księstwa Warszawskiego, albo – jak w przypadku radnych z Kruklanek w woj. warmińsko-mazurskim – że 22 lipca to dzień św. Marii Magdaleny. Można też tłumaczyć, że – przykładowo – niepotrzebnie zlikwidowano nazwy Karola Świerczewskiego lub Juliana Marchlewskiego, bo wcale nie jest jasne o jakiego Świerczewskiego lub Marchlewskiego chodziło. Bo być może istniał jakiś inny Julian Marchlewski – niewykluczone, że porządny katolik, albo nawet antykomunista – którego tożsamość podstępnie przywłaszczył sobie bolszewicki działacz. Na tej samej zasadzie można też uznać, że „jedność robotnicza” nie ma nic wspólnego z powstaniem PZPR lecz odnosi się do socjalistycznej gazety z I wojny światowej. Tyle, że mnie ta argumentacja nie przekonuje. I choć doceniam powściągliwy i kulturalny ton polemiki p. Leszczyńskiego, wolałbym, aby nie traktował on swoich oponentów jak dzieci.
Przy okazji warto przypomnieć, że w Warszawie również istniał Plac Jedności Robotniczej, który na fali pierwszej dekomunizacji ulic na początku lat 90. przemianowano na Plac Politechniki. Wtedy nikt nie miał wątpliwości o jaką „jedność robotniczą” chodziło, tym bardziej, że w pobliskim gmachu Politechniki Warszawskiej odbył się w 1948 roku tzw. zjazd zjednoczeniowy PPR i PPS. Rozumiem jednak, że p. Leszczyński tamtą zmianę również ocenia krytycznie, bo przecież – jego zdaniem – jedno z drugim nie ma większego związku. Trzeba być w końcu konsekwentnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/471291-decyzji-zyrardowskich-radnych-nie-da-sie-obronic