KO/PO nie mogą się uważać za poważne, jeśli nie są w stanie uzyskać odpowiedzi nawet na pytanie, kiedy Jaśnie Pan raczy zdradzić swoje plany.
Doskonale wiedzą, że się w ten sposób kompletnie nie szanują, ale są przekonani, iż nie mają innego wyjścia. Albo muszą odgrywać teatr, że lepsze wyjście nie istnieje bądź jest nieopłacalne. Dlatego muszą tolerować jego fochy, sztuczki i przedstawienia. Oni to Koalicja Obywatelska, a właściwie Platforma Obywatelska. On to jeszcze przez cztery tygodnie przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Oni nie są żadnym monolitem, gdyż On od dawna „pogrywa” z przewodniczącym PO i jego wrogami wewnątrz partii. Oni mają też w swoich szeregach tak irytujących ich „wujków dobra rada” jak postkomunista Marek Borowski, zajmujący różne ważne stanowiska (z marszałkiem Sejmu i wicepremierem), który niemal w każdej sprawie wszystko wie lepiej i jest taki „ich”, że aż nie wiadomo czyj (jak to ma w zwyczaju co najmniej od 15 lat).
Właściwie nikt z nich nie wie, jakie On ma realne poparcie w polskim społeczeństwie pod koniec 2019 r., a on wykorzystuje tę niepewność, żeby grać z jednej strony role mesjasza i rycerza na białym koniu, a z drugiej - światowca recenzenta albo po prostu kumpla wracającego ze świetnej roboty za granicą, z gwarancją równie świetnej emerytury i sowitą odprawą. On nic nie musi poza tym, że lubi, żeby oni nie mieli jasności w żadnej sprawie, która Go dotyczy. I lubi, żeby oni sądzili, że to także ich dotyczy. Najlepiej te Jego zagrywki, humorki, sztuczki i numery zna Grzegorz Schetyna, ale niewiele może zrobić, przez co ta wiedza go frustruje. Tym bardziej że tamten korzysta z każdej okazji, żeby przewodniczącego PO upokorzyć, przeczołgać lub ośmieszyć.
On za nic nie poniesie odpowiedzialności, bo ma najwygodniejszą sytuację w życiu. Może kompletnie nic nie zrobić w sprawie polskiej polityki i potem latami to korzystnie dla siebie komentować, zrzucając odpowiedzialność na innych i wyliczając, co mógł zrobić, gdyby faktycznie mógł, choć oczywiście był w stanie, gdyby mu na tym poważnie zależało, a nie chodziło tylko o „pogrywanie”. Tym bardziej nie poniesie odpowiedzialności, że w gorszych sytuacjach, czyli do połowy 2014 r. też się wymigiwał od jednoznaczności i konsekwencji. A kiedy z uśmiechem łamał dane słowa, jak w sprawie kandydowania na stanowisko szefa Rady Europejskiej, głupim okazywał się ten, kto w te jego słowa wierzył, a nie ten, kto je wypowiadał. I tak było zawsze.
Obecnie tylko Donald Tusk dobrze się bawi, zaś nawet najwięksi jego miłośnicy w Platformie Obywatelskiej mają przekonanie, że raczej bawi się nimi. Upokarzanie Grzegorza Schetyny (nieprzyjmowaniem go w Brukseli i zmuszaniem do zasadzania się na gwiazdora, niczym w wypadku rozpiszczanych nastolatek i Justina Bibera) dla wielu nie jest nawet niesmaczne, choć być powinno. Ale nawet oni są w stanie zauważyć, że jeśli nie istnieje granica upokorzenia, to powinna istnieć granica śmieszności i żenady.
Co to za partia, niezależnie od tego, czy w wersji Koalicji Obywatelskiej czy Platformy Obywatelskiej, która nie jest w stanie uzyskać odpowiedzi, kiedy Jaśnie Pan raczy zdradzić swoje plany. Kolejni politycy KO/PO doznają zaszczytu audiencji, krótkich spotkań bądź tylko zdalnej wymiany zdań, po których nadal nic nie wiedzą. I z niezbyt mądrymi minami (a jakie inne można mieć?) zastanawiają się, czy coś zostanie przez Jaśnie Pana objawione za tydzień, 11 dni, 23 dni, za miesiąc czy może nigdy. A Jaśnie Pan na to wszystko dobrotliwie spogląda wiedząc, że cokolwiek zrobi bądź nie zrobi, będzie sławiony jako mędrzec i mąż stanu. Choćby z tego powodu, że kompleksy kolegów (koleżanek) prowincjuszy nie naruszą jego statusu światowca, dandysa i globalnego celebryty.
Można powiedzieć „nie mój cyrk, nie moje małpy”, ale jest coś żenującego i zawstydzającego, gdy uważająca się za poważną i wciąż mająca taki status partia (niezależnego od tego, czy w wersji KO czy PO) robi z siebie pośmiewisko ulegając humorom i narowom Jaśnie Pana. Tym bardziej że przecież nie muszą. Choćby dlatego, że w żadnym rozwiązaniu tej żenującej sytuacji (kandydowaniu czy niekandydowaniu) Jaśnie Pan i tak nie będzie się liczył z ich zdaniem i nie będzie robił tego, czego od niego oczekują. Po co więc pozwalać na ośmieszanie się i upokarzanie? Przecież nie każdy w obozie KO/PO może zająć tak wygodne stanowisko jak „wujek dobra rada” Marek Borowski, mogący być jednocześnie za, przeciw, wstrzymać się od głosu, być obecnym i wyjąć kartę albo być całkiem nieobecnym.
Jako się rzekło: „nie mój cyrk, nie moje małpy”. I nawet można się uśmiać obserwując zmagania KO/PO z „numerami” Jaśnie Pana, ale istnieje jakaś granica (nawet, gdy płynna) honoru i godności, także wtedy, gdy te pojęcia są po wielokrotnej przepierce. Nie można stwarzać choćby pozorów uprawiania poważnej polityki, gdy daje się robić z siebie pajaców czy tylko błaznów. Chyba że chodzi o zapewnienie Jaśnie Panu dobrej zabawy. Ale to jednak zbyt wysoka cena. Różne są wszak poziomy ośmieszania się, a w tych najgorszych ofiara nie budzi już nawet politowania.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/471242-jak-dlugo-jeszcze-kopo-dadza-z-siebie-robic-posmiewisko