Jeśli ludowcy chcą pokazać, że wynik ostatnich wyborów parlamentarnych nie był dziełem przypadku, w ogóle nie powinni oglądać się na poczynania ekspartnerów z Koalicji Obywatelskiej w wyścigu o fotel prezydencki. Władysław Kosiniak-Kamysz nigdy nie miał bardziej komfortowej sytuacji do układania scenariuszy politycznych na własnych warunkach.
Owszem, wybory prezydenckie nigdy nie były domeną PSL. Wystarczy zwrócić uwagę chociażby na elekcje z lat 2010 i 2015, kiedy to kandydaci Stronnictwa za każdym razem przegrywali nawet z Januszem Korwin-Mikkem. Ale szukanie porozumienia z Platformą Obywatelską et consortes w momencie, gdy szyld PSL-Koalicja Polska zdał egzamin byłby zabójczy dla podmiotowości partii Władysława Kosiniaka-Kamysza. Tym bardziej że ludowcy wciąż mają w pamięci nieudany start do PE w ramach Koalicji Obywatelskiej. W tym egzotycznym sojuszu nigdy nie zgarną premii.
Nawet jeśli Władysław Kosiniak-Kamysz dalej nie sprawia wrażenia politycznego fighera i wciąż nie wyrobił w sobie cech lidera z krwi i kości, musi startować. Powinien występować w roli, którą sam sobie starannie nakreślił - apelującego o tonowanie emocji normalsa. Sympatycznego gościa, który może nie będzie nikogo wiódł na barykady, ale da się zaprosić na sąsiedzkiego grilla. Nawet jeśli jego wynik nie będzie okazały, ma szansę utrwalić centrowy przekaz PSL, jaki ludowcy usilnie serwują.
Jeśli Kosiniak-Kamysz obierze inną drogę, funkcję prezesa Stronnictwa można statutowo nazwać „likwidatorem”. To będzie zwyczajna dezercja.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/470876-samodzielnosc-albo-smierc-psl-nie-moze-ogladac-sie-na-ko