W morzu analiz i ocen powyborczej rzeczywistości w polskiej polityce sporo jest tych, które tworzone są na podstawie własnych oczekiwań, niektóre wręcz bazują na myśleniu życzeniowym. Z pewnością jednak i nadchodzące cztery lata (w tym wybory prezydenckie), i cały nowy sezon polityczny, w który powoli wchodzimy, może przynieść nam przynajmniej mały reset dotychczasowych reguł gry. Może, ale nie musi.
W czym rzecz? Jeszcze na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi profesor Rafał Chwedoruk sformułował na łamach tygodnika „Sieci” tezę, która dobrze oddaje miejsce, w którym znajduje się dziś obóz rządzący: utwierdzenia swojej dominacji, przy równoległym otwarciu się na wyborców, którym z definicji nie po drodze z Prawem i Sprawiedliwością.
To zresztą szersze zjawisko, które znamy i z innych krajów: na niemiecką CDU nie głosowali tylko katolicy i chłopi z Bawarii, ale i katoliccy mieszczanie z Kolonii i Nadrenii, do tego wielu protestantów, a później np. Także Saksonia z byłej NRD. O podobny mechanizm toczy się i dziś gra w polskiej polityce. PiS dzisiaj wkracza na ten etap
— przekonywał mnie politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Chwedoruk ma sporo racji. Budowa partii (i kierowanie nią) cieszącej się poparciem ponad 8 milionów wyborców, na poziomie 43-45 procent wszystkich głosujących, to zadanie i wyzwanie zupełnie inne niż sterowanie okrętem 30-procentowym. Myślę, że na poziomie czysto politycznym to jedna z najciekawszych furtek, przed którymi stoi Prawo i Sprawiedliwość. Zainstalować się na stałe w Polsce powiatowej jako hegemon i coraz wyraźniej zerkać ku innym grupom wyborców. To jednak oznacza bardzo umiejętne, często sprytnie balansujące prowadzenie polityki, a czasem łączące wiele prądów, nierzadko na pierwszy rzut oka wzajemnie się wykluczających.
Sygnały wysyłane przez Jarosława Kaczyńskiego i w czasie kampanii, i już później - na posiedzeniu klubu PiS czy podczas wieczoru wyborczego - można odbierać jako chęć pójścia w tym kierunku. Na ścieżce tej rządząca partia podtrzymuje wizerunek partii mocno zakorzenionej w wartościach konserwatywnych, zarazem jednak na poziomie pragmatycznym umiejętnie reagującym na fakty i realne zmiany - choćby w nastawieniu społeczeństwa. Problem w tym, że to nie tylko kwestia przyjętej strategii czy taktyki, unikania ostrych wypowiedzi czy dotykania spraw, które mogłyby zaszkodzić w krótszej lub dłuższej perspektywie w sondażowych słupkach.
To raczej szersze spojrzenie na państwo, jako mechanizm, który nie jest dziś jedynie odkształcany przez cztery lata (czy nawet osiem) rządów PiS, ale że jest tworzony na dłużej; w tym na rzeczywistość, w której PiS nie ma samodzielnej większości w parlamencie. Na tym polu warto wrócić do refleksji, jakie w tygodniku „Sieci” podsuwał prof. Andrzej Zybertowicz - jak zawsze ciekawie, ale i momentami krytycznie. Tak czy inaczej, w sposób bardzo precyzyjnie korespondujący z ambicjami PiS do roli niemieckiej CDU (także jeśli chodzi o długość rządów).
Na tym tle ciekawe tropy sufluje też Jan Maria Rokita w swoim ostatnim artykule na łamach „Rz”, przestrzegając obóz Jarosława Kaczyńskiego przed „ześlizgiwaniem się w zwyczajne rządzenie”, „bez poważniejszych aspiracji bądź ideologicznego wysokiego napięcia”.
Praktyka działania od pewnego czasu przypomina poszukiwanie jakiegoś nowego modelu „pisowskiej ciepłej wody w kranie”, to znaczy polityki obłej, obcinającej ostre kanty, które komukolwiek mogłyby zawadzać
— przekonuje Rokita.
W jakiejś mierze to scenariusz oczywisty - jeśli chce się utrzymać partię na poziomie 45 procent (z ambicjami na więcej), to w kraju, którego obywatele nie domagają się radykalnej i wyraźnej rewolucji - tak bowiem trzeba interpretować wyniki ostatnich wyborów - trzeba nieustannie żonglować. Przyspieszać (gdy trzeba), chwalić się liczbami, pokazywać umiejętność sprawnego administrowania, zarazem jednak utrzymywać zdrowe napięcie wśród wyborców oczekujących realnych zmian. Czasem mrugnąć okiem do gospodarczych liberałów, zarazem kontynuując znaczący zwrot w polityce społecznej ostatnich lat. Podkreślać przywiązanie do wartości narodowych i katolickich, jednocześnie nie zrażając tych, którzy nauczyli się żyć w dzisiejszej Europie bez granic, domagając się szerszego spojrzenia. Takich pól pozornie oczywistych konfliktów jest mnóstwo. Sztuka sprawnego rządzenia (na poziomie utraty/zysku wyborców) wymaga permanentnego balansowania, pojawia się też ryzyko, że gdzieś z boku mogą urosnąć bardziej jednoznaczne, choć obliczone na mniejsze poparcie, projekty.
Manewrowanie to jest tym bardziej palącym wyzwaniem, jeśli spojrzeć na mapę wyborczą (w tym liczby) poparcia z 13 października. Ciekawie pisze o tym Rafał Matyja w ostatniej „Polityce”:
W perspektywie zbliżającej się kampanii prezydenckiej te 18 mln wyborców, którzy poszli do wyborów, to nie tylko więcej niż w ostatnich wyborach parlamentarnych, ale także o milion więcej niż w drugiej turze wyborów prezydenckich sprzed czterech lat i o 3 mln więcej niż w pierwszej turze. To oznacza poważne wyzwanie dla wszystkich zdeklarowanych i potencjalnych rywali w walce o fotel prezydenta. Wszystkie konwencjonalne gry z ostatnich kilkunastu lat rywalizacji PO-PiS mogą okazać się niewystarczającym źródłem wiedzy o zachowaniach wyborczych. Wzór wojny liberalnych miast z konserwatywną prowincją jest schematem, który nie pozwala dobrze opisać tego, co się stało 13 października. Być może mamy do czynienia z nadciągającą zmianą reguł wyborczej gry. PiS będzie rządził - to pewne, ale kto będzie w następnym politycznym sezonie zyskiwał poparcie - to sprawa otwarta
— czytamy.
Faktycznie, tak jak w wyborach europejskich ostatecznie upadł mit sugerujący, że wysoka frekwencja służy wyłącznie krytykom i przeciwnikom PiS, tak październikowe wybory pokazały, że rosnąca liczba głosów oznacza… wielką niewiadomą. Zwiększona o ponad dwa miliony wyborców baza wyborców Prawa i Sprawiedliwości to znaczący sukces tego ugrupowania, próby udowadniania, że jest inaczej to groteska, niemniej jednak przynajmniej pułap poparcia wyborców Konfederacji (1,25 mln głosów) i PSL/Kukiz‘15 (1,57 mln) pokazuje, że zasięg projektu „polskiej wersji CDU” jest szerszy przynajmniej o jakieś trzy miliony głosów. Że poprzeczka wisi (przy tej frekwencji) na poziomie 10, może nawet 11 milionów aktywnych wyborców. To zresztą potencjalnie dobra wiadomość dla prezydenta Andrzeja Dudy, dla którego jest to dość naturalne - przynajmniej w teorii - pole manewru, jeśli chodzi o walkę o głosy.
Pomysłów na dalszy kurs okrętu „dobrej zmiany” jest wiele: Patryk Jaki podkreślał konieczność zwrotu ku wartościom (i powalczenia o milion wyborców Konfederacji), Jarosław Gowin przekonuje potrzebę walki o zaufanie przedsiębiorców i mieszkańców miast (jakieś kolejne półtora miliona głosów z pogranicza PSL i części Platformy), na zapleczu pojawiają się też inne pomysły (model ekopolityki PiS, otwarcie w innych tematach). Możliwe jest też to, że rację - po trochu - mają wszyscy. Kluczowym zagadnieniem będzie umiejętne połączenie tych kierunków, a do tego na poziomie pragmatycznym skuteczne zarządzanie krajem, instytucjami publicznymi, poprawą życia Polaków (nie tylko w kieszeni, ale i codziennych usług, etc.). Zadanie cholernie trudne, co pokazały także ostatnie cztery lata, ale jeśli nie ma to być władza dla władzy, ale ekipa instalująca się na dłużej - w stylu wspomnianej CDU - trzeba będzie stawić mu czoła.
ZOBACZ TAKŻE NAJNOWSZY ODCINEK BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/470754-czy-polska-polityke-czeka-reset-regul-gry-a-pis-los-cdu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.