Kiedy Grzegorz Schetyna z szaleństwem w oczach pokrzykiwał, że nie pozwoli na Budapeszt w Warszawie, mój dawny kolega redakcyjny z „Newsweka” Wojtek Maziarski (z wykształcenia hungarysta) delikatnie narzekał na słabe poinformowanie lidera polskiej opozycji, który nie wiedział, że właśnie w tym samym czasie opozycja przejęła fotel burmistrza stolicy Węgier.
Było tak jak w polskich wyborach do Senatu: partyjki połączone nienawiścią do prawicy wsparły wspólnego kandydata, który, uzyskując 50,6 proc., zdobył naddunajski magistrat. W pewnym sensie można by powiedzieć, że mamy Warszawę w Budapeszcie – w stolicy lewacko-liberalna mniejszość stanowi większość i może zagrać na nosie konserwatywnemu narodowi.
Wiem, dużo w powyższych zdaniach uproszczeń, ale – niezależnie od tego, jak rozumieć słowo „konserwatyzm” (na Węgrzech inaczej niż w Polsce) – Viktor Orbán dla obrony cywilizacji judeochrześcijańskiej zrobił tak wiele, jak mało który polityk europejski jego pokolenia. Przejęcie przez opozycję władzy w stolicy oznaczać może pewnego rodzaju społeczne zmęczenie najpopularniejszą wciąż partią. Na szczęście nie oznacza, że zmęczył się Fidesz.
Z czego tak wnioskuję? Otóż latem tego roku Coca-Cola (zachęcam do bojkotu, mamy szeroki wybór) prowadziła na Węgrzech kampanię przekonującą do akceptacji związków jednopłciowych. Na ulicach rozwieszono plakaty z uśmiechniętymi homoseksualnymi parami i z butelkami napoju na tęczowym tle podpisane „Zero cukru, zero przesądów”.
Akcja – jak się łatwo domyślić – była kolejną prowokacją lobby LGBT. Ale Węgrzy potraktowali ją poważnie. Pod petycją przeciw homoagitacji podpisało się 20 tys. osób. I koncern został ukarany przez wojewodę pesztańskiego grzywną za złamanie zakazu reklam mogących szkodzić rozwojowi dzieci i młodzieży.
Już widzę liberalnych publicystów tryumfujących, że ta decyzja ostatecznie pogrąży Orbána. Otóż nie jestem pewien. Węgrzy, może nie nazbyt religijni, w tej sprawie akurat zachowują zdrowy rozsądek. Są jednym z najbardziej homosceptycznych narodów w Europie, bardziej niż Polacy. Jednym z czterech ostatnich unijnych społeczeństw, których większość sprzeciwia się przyznaniu parom „nieheteroseksualnym” takich samych przywilejów, jakie mają normalsi. To bardzo ważny powód, dlaczego powinniśmy wciąż marzyć o Budapeszcie w Warszawie.
Felieton ukazał się w numerze 42/2019 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/470208-budapeszt-nie-wierzy-teczy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.