Ujujuj…! Biedny Piotr Zychowicz i Władysław Studnicki też, paskudne jury, a może nie jury, tylko organizatorzy i sponsorzy wycofali z konkursu ich wiekopomne dzieła i nagród nie dostaną! Noż, skandal nad skandale…!
Właśnie dowiedziałem się, że mój „Wołyń zdradzony” usunięto z konkursu Książka Historyczna Roku, bo jakiś sąd kapturowy TVP uznał, że jest… „niezgodna z polską racją stanu”. Istne kuriozum. Wzywam kolegów dziennikarzy od lewa do prawa o wsparcie! Brońmy wolności słowa w Polsce!”
— huknął (pisownia zgodna z oryginałem), na Twitterze ten pierwszy, dołączając foto z fragmentem okładki swej książki, na której stoi pośród płomieni: „Piotr Zychowicz, autor paktu Ribbentrop-Beck i Obłędu‘44”. Autor Studnicki głosu nie zabrał, bo od 66 lat nie żyje, a wezwani jakoś nie kwapią się do obrony jego również wycofanego z konkursu, nowego wydania pozycji „Wobec nadchodzącej Drugiej Wojny Światowej”.
No i mamy obłęd ‘19. Żeby zamknąć sprawę Studnickiego, „pojawił się zarzut, że książka zawiera cały II rozdział o charakterze antysemickim, który dziś może szokować. Były to dywagacje na temat wpływów Żydów w krajach Europy i ich wpływu na możliwość wybuchu wojny”, wyjaśnił juror Piotr Semka. Czyli cisza w sprawie, lepiej tego nie dotykać, bo, wiadomo… Co innego z Zychowiczem, ten, po pierwsze – żyje, po drugie – pisze, po trzecie – wzywa. I odzew jest: że manipulacja, cenzura i dyskryminacja, że zazdrość mniej zdolnych, ukręcenie łba dyskusji twórczej, czyli chamstwo, swołocz i polityczna prostytucja jurorów, którzy ukręcili. Nie będę podawał kto i jak się odezwał w obronie rzekomo dyskryminowanego i przeciw jakoby gwałceniu wolności słowa, zainteresowani mogą ich znaleźć on-line. W każdym razie sam zainteresowany ponownie głos zabrał w sprawie, że była „intryga wymierzona w >>Wołyń zdradzony”, że „szok”, że do uwalających jego książkę należeli Piotr Gontarczyk i Piotr Semka, że „dwulicowość, wstyd i dramat”…
Były też i takie głosy, że Zychowicz to manipulator, że nie da się go czytać, że zakłamuje, konfabuluje, że jego publikacje szkodzą polskiej racji stanu. I znów nie podam kto przeciw rzekomo dyskryminowanemu i jakoby gwałceniu wolności słowa, również do poczytania on-line.
To jak w końcu jest z tym Zychowiczem? Czy rzeczywiście jest to skandal z usunięciem jego „Wołynia” z konkursu – co podkreślam - „Książki historycznej Roku”? Czy rzeczywiście cenzura?
Twórczość Zychowicza, bez obrazy dla autora, zaliczam do gatunku „political fiction books”, z jednej strony snucia i gdybania, co by było, gdyby było, z drugiej w sporej dawce dywagacji wiejskiego listonosza, mających w zamierzeniu drażnić, prowokować, wzbudzać irytację, a przez to zyskiwać rozgłos. I, co trzeba przyznać, Piotr Zychowicz potrafi dorzucić do paleniska. Ot, 39.letni buntownik bez powodu, tzn. powód i cel ma: być pisarzem kontrowersyjnym. Oczywiście sławnym, co samo w sobie nie jest grzechem. W swych quasihistorycznych książkach stawia obrazoburcze tezy, niekiedy wręcz tonące w oparach absurdu, jak np. w książce pt. „Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy mogli u boku Trzeciej Rzeszy pokonać Związek Sowiecki”, od której zaczął w 2012 roku. Treść można sprowadzić do zdania, że w 1939r. lepsze dla Polski byłoby uderzenie z Niemcami na ZSRR. Równie dobrze mógłby napisać książkę pt. „Oliwa ‘27, Słońce zaszło w południe”, o tym, że zamiast gromić Szwedów, mogliśmy połączyć nasze floty i uczynić Bałtyk wewnętrznym morzem Polski, a potem dopiero ich pokonać, jak pod Oliwą właśnie. Nieważne, Zychowicz wybrał „Pakt Ribbentrop-Beck”, jego prawo, jego pióro.
Od tej pozycji sypią się co roku kolejne książki, czasem nawet dwie, jako że łatwość pisania ma. Potem był „Obłęd ‘44”, zapewne świadomie nawiązujący tytułem do wydanego wcześniej po angielsku i polsku „Powstania ‘44”, znakomitego, historycznego opracowania Normana Daviesa, w którym ów profesor m.in. Oxford University wykłada okoliczności wybuchu powstania i tak dalece identyfikuje się z powstańcami, że - jak napisał - gdyby żył w Warszawie w tamtych czasach, poszedłby z chłopcami z „Zośki” czy „Parasola”. No, ale Davies to jakiś ogarnięty obłędem polonofil, Zychowicz nim nie jest, co zaakcentował już w tytule, i potępił w czambuł ten zryw zbrojny… Że też już wtedy nie przyznano mu nagrody, aaa, prawda, tej za Książkę Historyczną Roku jeszcze nie dawali…
Pośród jego już książek „historycznych” była także ta pt. „Niemcy”, pewnie świadomie nawiązująca do „Niemców” Leona Kruczkowskiego (Zychowicz lubi „nawiązywać”…), o „Sowietach”, była o „Pakcie Piłsudski-Lenin, czyli jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium”, a i o Żydach (nawet dwie), rzecz jasna, nie mogło czegoś zabraknąć o zbrodniach akowców na Żydach, czy o „Skazach na pancerzach - Czarnych kartach epopei Żołnierzy Wyklętych”. Tyle odnośnie do „niepoprawnych opowieści”, jak sam często zaznacza w tytułach autor Piotr Zychowicz.
Zaiste, imponująca płodność pisarska. Jego najnowszy, „Zdradzony Wołyń” to książka oskarżycielska - co również podkreśla sam Zychowicz - wobec dowództwa AK. I tu cytat:
Gdzie byli ci wszyscy malowani chłopcy z AK o dziarskich, groźnie brzmiących pseudonimach? Gdzie były te wszystkie „Wilki”, „Błyskawice” i „Gromy”? Dlaczego wielka wojskowa organizacja dowodzona przez zawodowych oficerów, generałów, pułkowników i majorów, pompowana przez brytyjskiego sojusznika dolarami, sprzętem i bronią, w lipcu 1943 roku nie podjęła żadnych poważniejszych działań wymierzonych w morderców z UPA? Dlaczego Wołyniacy umierali w osamotnieniu?
— brzmią postawione w niej pytania i odpowiedź udzielona przez autora, który obarcza bezczynnych akowców niemalże współwiną za ukraińskie ludobójstwo na Polakach: „Skoro Armia Krajowa była tak potężna, to jak mogła dopuścić do tego ludobójstwa?” Jasne, potężna AK, wyposażona w znakomity sprzęt i broń, powinna zwartym szykiem pomaszerować na Ukrainę, a w ogóle mogli poprosić jakże nam przychylnych i uczynnych Niemców, może nawet im zapłacić w dolarach, żeby przerzucili naszych żołnierzy swoimi samolotami do Wołynia, może nawet udzieliliby im wsparcia artyleryjskiego z lądu, ziemi i powietrza w walce z UPA…
Niemieckie władze zrobiły dla mordowanych przez banderowców wołyńskich Polaków więcej niż Polskie Państwo Podziemne
– wytyka Zychowicz w „Zdradzonym Wołyniu”, i dalej:
Niedobitki inteligencji schroniły się w miastach pod ochronnym parasolem niemieckich garnizonów.
Moim zdaniem „Wołyń zdradzony” może służyć jako suplement do niemieckiego teleserialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, sprzedanego i wyemitowanego w okołu stu krajach świata, a jakże, obsypanego nagrodami, głównie niemieckimi (gdyby ktoś nie wiedział, wojna zaczęła się w tym filmie „historycznym” od napaści III Rzeszy na sowiecką Rosję, a pokazani w niej akowcy to bandyci, żydożercy, złodzieje z kilkoma zegarkami na nadgarstkach i moczymordy z lasu.
Wkład Zychowicza w kształtowanie wizerunku AK doceniała już w lipcu „Gazeta Wyborcza”:
Piotr Zychowicz twierdzi, że w „Wołyniu zdradzonym” rozprawia się z mitem AK, która zdradziła swych współbraci. Ale to nieprawda - chodzi mu tylko o to, by jeszcze raz napisać, że Ukrainiec dorwał się do wideł, kos i noży, żeby mordować Polaków
– zahaczył autora z innej beczki komentator „GW”, ale – mniejsza z tym – teraz gazeta stoi murem za autorem „Wołynia zdradzonego”:
Awantura o książkę Zychowicza: Prawica nagle odkryła, że prawica cenzuruje historię
– brzmi tytuł jej wczorajszego komentarza.
Czy rzeczywiście jest to skandal, jak chce Zychowicz, który wezwał „kolegów dziennikarzy od lewa do prawa o wsparcie! Brońmy wolności słowa w Polsce!”? Przepraszam, czego mam bronić? Czy Kolega Zychowicz jest prześladowany, szykanowany, czy ktoś zakłada mu kaganiec na usta, knebluje, zakazuje pisania i wydawania książek, albo cichcem wycofuje je z księgarń? Ja nie widzę żadnej potrzeby obrony, ponieważ usunięcie „Zdradzonego Wołynia” z konkursu nie ma nic, absolutnie nic wspólnego z gwałceniem wolności słowa w Polsce, choć sam autor usiłuje postawić w tej kwestii znak równości.
W uzasadnieniu tej decyzji powołano się na paragraf 7 pkt. 3 regulaminu konkursu, który traktuje, że organizatorzy mogą odmówić przyjęcia książek lub wycofać je z konkursu, jeżeli zostaną zidentyfikowane uchybienia wobec tegoż regulaminu. Nagrody są formą promocji. Trudno się dziwić decyzji organizatorów, powiem jasno: instytucje państwowe nie są od popularyzowania paszkwilanckich książek wobec własnego kraju, w żadnym szanującym się kraju na świecie.
I powtórzę: z cenzurą nie ma to nic wspólnego. Kto zechce, może sobie kupić „Wołyń”-Zychowicza w dowolnej księgarni, czy nie wychodząc z domu poprzez internet. Jeśli komuś odrzucenie przez organizatorów konkursu kojarzy się z peerelem, to albo jest gówniarzem i nie ma o tych czasach zielonego pojęcia, albo zacietrzewionym postkomunistą, dla którego nawet w stanie wojennym to była „kultura”, albo po prostu durniem.
Włączenie się do „obrony wolności słowa” na apel Zychowicza przypomina mi kładzenie się w nocy z 16 na 17 grudnia 2016r. na asfalcie i udawanie rannego przez niejakiego Wojciecha Diduszkę, znanego z nagrania spod Sejmu, podczas „walki” przeciw łamaniu demokracji w państwie polskim.
Nie oceniam, czy Piotr Zychowicz – jak chcą niektórzy – okazuje wyrozumiałość dla niemieckich okupantów, że liczy na wydanie „Zdradzonego Wołynia” za Odrą, a nawet, że podąża śladami Tomasza Grossa, notabene niedawno osiadłego w Niemczech. Mamy wolność słowa, ostatecznie ocenią go czytelnicy. Zafrapowało mnie w całej tej absurdalnie głośniej i politycznie zinstrumentalizowanej sprawie coś innego. Jak stwierdził Piotr Semka:
Nikt z członków kolegium nie miał szans przeczytać wszystkich książek i w trakcie drugiego spotkania za formę akceptacji pozycji uznano głosowania.
Krótko mówiąc, ktoś, coś zgłosił, reszta uwierzyła mu na słowo i przyklasnęła, a gdy się połapała, po wskazaniu TVP, PR i Narodowego Centrum Kultury na „wątpliwe cechy” niektórych pozycji, przeważająca część jurorów zadecydowała o ich wycofaniu z konkursu. Lepiej późno, niż wcale, tylko, skoro o tym, kto właściwie ponosi winę za tę całą irracjonalną zadymę z udziałem różnych znanych nazwisk…?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/470199-instytucje-panstwowe-nie-sa-od-promowania-paszkwili