W środę Sejm zdecydował, że obywatelski projekt „Stop pedofilii” autorstwa Fundacji Pro-Prawo do Życia, zakładający m.in. wprowadzenie kary pozbawienia wolności za publiczne propagowanie lub pochwalanie obcowania płciowego dzieci, trafi do dalszych prac w komisji.
Projekt wywołał oburzenie wśród posłów opozycji, którzy przekonywali, że prawdziwą intencją projektodawców jest zakazanie prowadzenia edukacji seksualnej. W ślad za tym przed Sejmem zorganizowano protest przeciwko rzekomemu zakazowi. Histeria osiągnęła taką skalę, że Olga Tokarczuk nie miała problemów, aby w rozmowie z rzymskim dziennikiem „La Repubblica” kłamać, że projekt został przyjęty przez rząd. Prawo i Sprawiedliwość pozostało w tej nierównej walce osamotnione.
Choć projekt „Stop pedofilii”, to projekt obywatelski, to do dalszych prac w komisji trafił głosami posłów Zjednoczonej Prawicy. Trudno więc się dziwić, że to na nich skupia się największy atak lewicowo-liberalnego mainstreamu. Odnoszę jednak wrażenie, że za każdym razem, kiedy w Sejmie pojawia się obywatelski projekt dot. kwestii światopoglądowych, który broni konserwatywnych wartości, to wszelkie ataki ze strony postępowych środowisk i nieprzychylnych wobec rządu mediów, Prawo i Sprawiedliwość musi odpierać samotnie. Odnoszę wrażenie, że większość osób (nie wszyscy) i środowisk, które na co dzień zarzucają obozowi władzy ustępliwość wobec lewicowej agendy, chowają się wtedy po kątach, czekając aż burza minie. Może to tylko moje mylne wrażenie, ale takie odnoszę wrażenie.
W powyborczych analizach wielu publicystów, również na naszym portalu, podkreślało, że w Sejmie nowej kadencji dojdzie do starcia cywilizacji. Czy Zjednoczona Prawica ma gdzie szukać sojuszników, którzy stanął ramię w ramię do tej walki? Wydawać by się mogło, że cichy sojusz w tej kwestii Zjednoczona Prawica mogłaby zawrzeć z Polskim Stronnictwem Ludowym i Konfederacją. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie. W praktyce, nie wszystko, jak to w polityce, jest takie oczywiste. Zacznijmy od ludowców.
Polskie Stronnictwo Ludowe w krótkim czasie przeszło drogę z Koalicji Europejskiej do partii, która chciałby skupić wokół siebie środowiska o wartościach chrześcijańskich, demokratycznych, ludowych i narodowych. Tak przynajmniej mówił Władysław Kosiniak-Kamysz. Czy można ufać ludowcom w szczery żal za wejście w koalicję z SLD i Barbarą Nowacką w ramach Koalicji Europejskiej? Pomijając już oklaskiwanie przez lidera PSL przemówienia Leszka Jażdżewskiego, to sporo wątpliwości budzi jego stosunek do Kościoła. Odnoszę wrażenie, że Kosiniak-Kamysz siedzi na tej barykadzie okrakiem. Z jednej strony chce bronić chrześcijańskich wartości, a z drugiej z niezrozumiałych powodów atakuje Radio Maryja. Bogu świeczkę, a diabłu ogarek?
Z drugiej strony mamy Władysława Teofila Bartoszewskiego, który przyznał na antenie RMF FM, że nie ma nic przeciwko wprowadzeniu związków partnerskich dla par homoseksualnych, a mając z tyłu głowy słowa Pawła Rabieja, wiemy, do czego to może doprowadzić. Jest jeszcze inny powód, być może poważniejszy, niż przekonania pojedynczych posłów tej partii w kwestiach światopoglądowych. Ludowcy po prostu mają interes w tym, aby w walce z lewicową agendą stać z boku i się przyglądać. To już nie jest partia ludowa. Jak przyznał w TVN Bartłomiej Sienkiewicz, a co pokazały wyniki wyborów, Polskie Stronnictwo Ludowe na wsi już praktycznie nie istnieje. Ludowcy weszli do miast i to jest wielki sukces Kosiniaka-Kamysza. Trudno oczekiwać, że jego partia nie pójdzie za ciosem. Ważne, aby w tym miejscu podkreślić, że większość z wyborców z miast głosowała na PSL, bo nie chciała oddać głosu na Platformę Obywatelską. Kosiniak-Kamysz chcąc budować partię środka w naturalny sposób będzie szukał nowych sympatyków wśród elektoratu Platformy. Nie po drodze mu więc udział w starciu cywilizacji, bo walczy o wyborców, którzy nie są tym zainteresowani.
Jeżeli nie ludowcy, to może konfederaci? Wiele w tym prawdy, że obóz rządzący potrzebuje po swojej prawej stronie siły, która nie pozwoli mu zapomnieć o wartościach, które reprezentuje. Podczas debaty sejmowej nad wspomnianym wyżej projektem Robert Winnicki zarzucił politykom PiS, że niewiele zrobili, aby zakazać „tęczowych piątków” w szkołach. Punkt dla niego. Inna jest jednak perspektywa partii, która walczy o kilkumilionowy elektorat, a inna wąskiego środowiska, które walczyło o wejście do Sejmu. Nie oszukujmy się jednak, droga do sukcesu Konfederacji wiedzie po trupie Prawa i Sprawiedliwości. Nie mam złudzeń, że będą oni niechętni, aby poprzez w wyborach prezydenckich Andrzeja Dudę. Scenariusz, w którym prezydentem zostaje kandydat opozycji, a następnie dochodzi do przedterminowych wyborów, jest dla nich scenariuszem wymarzonym. To ich wilcze prawo. Walczą w końcu o swój interes. Tylko swój.
Co prawda Robert Winnicki przyznał, że współpraca z PiS jest możliwa, ale wtedy, gdy rząd będzie „chciał chronić życie od poczęcia, jeśli zmieni swoją politykę wobec Polaków na Kresach Wschodnich, i jeśli zatrzyma napływ imigrantów do Polski”. Poseł dodał, że byłaby to współpraca jedynie przy określonych ustawach. Dobre i to, choć nie wydaje się, że postawione przez Winnickiego warunki zostaną spełnione. Konfederacja ma oczywiście prawo budować swój kapitał na podnoszeniu takich, czy innych kwestii. Ale to właśnie z tego względu, nie mam zbytnich nadziei na to, że rząd znajdzie w tym środowisku swojego sojusznika. Obym się mylił.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/469232-na-kogo-moze-liczyc-pis-w-walce-z-lewicowa-agenda