Przejdę od razu do rzeczy: po pierwsze, niech chodzi tylko o program Platformy Obywatelskiej/Koalicji Obywatelskiej (nie wiem, co w tej nazwie jest jeszcze aktualne), po drugie, nie chodzi nawet o PO/KO, lecz o to, w jakim świecie będziemy żyli nie tylko w Polsce.
Zacznę od kilkupartyjnego zlepka, dokonanego na wyborczy użytek przez „ekspremiera z cienia” Grzegorza Schetynę. Głupi to był pomysł już w samym założeniu, na czym wyszły najlepiej jedynie dokooptowane przystawki, których społeczne poparcie wynosiło plus/minus jeden procent, a którym udało się wjechać do Sejmu na grzbiecie PO. O wspólnym programie trudno było mówić, co najwyżej, o wspólnych listach. Ale to już przeszłość. Co miała do zaoferowania ta wciąż jeszcze największa partia opozycyjna? Rozbicie dzielnicowe Polski, niczym to dokonane w dwunastym wieku mocą ustawy sukcesyjnej Bolesława Krzywoustego. Nie będę przypominał, czym to dla państwa polskiego się skończyło. PO woli tego nie pamiętać, albo też jej członkowie wagarowali na lekcjach historii, bo ja wolę nie myśleć, że świadomie chcieli rozczłonkowania Rzeczpospolitej. W każdym razie, w czerwcowym manifeście z Gdańska, dotyczącym tej - jak to ujęto - „Samorządnej Rzeczpospolitej”, znalazły się postulatu likwidacji urzędu wojewodów i niemal całkowite uniezależnienie od władzy centralnej, z pobieraniem lwiej części podatków włącznie. To odnośnie do terenu, na którego poparcie PO liczyła, lecz się przeliczyła. Co do przebudowy samego centrum, w uszach wyborców wybrzmiewa zapewne jeszcze pohukiwanie Schetyny z konwencji jego partii:
„Chcemy Polski obywatelskiej i europejskiej (…), zlikwidujemy IPN, zlikwidujemy też CBA”.
Innymi słowy, żadnej wiwisekcji historii, żadnej odbudowy tożsamości narodowej, patriotyzmu, żadnych rozliczeń, ani z reżimem komunistycznym, ani nawet z aferzystami ściganymi za wielomiliardowej przekręty przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Na tym jednak nie koniec, co znakomicie wyłożył mój redakcyjny Kolega Bronisław Wildstein w eseju pt. „Wybory, polityka, cywilizacja” (gorąco polecam), w aktualnym wydaniu „Sieci”, o…
systemie w którym coraz ciaśniej gorset prawny ogranicza politykę i pozbawia obywateli wpływu na porządki w państwie.
Do rozgrywki wewnątrzpartyjnej w PO i szukanie winnych za jej wyborczą porażkę (sumaryczna, de facto minimalna wygrana wszystkich partii opozycyjnych w Senacie z PiS jest również jej porażką), oraz wszystkich tych „zjednoczeniowych” tendencji i działań należy dołożyć nadrzędny problem: rozpychającą się na Zachodzie tzw. liberalną demokrację. Owa „liberalna demokracja” ma w istocie tyle wspólnego z demokracją, co „demokracja socjalistyczna” z czasów Polski tzw. Ludowej. Demokracja opiera się bowiem na akceptacji woli większości, przy czym w „liberalnej demokracji” większość nie ma nic do gadania. W imię fałszywego, lecz świadomie forsowanego pojęcia tej demokracji przymiotnikowej, większości narzucana jest wola mniejszości. Mówiąc bez ogródek, jesteśmy dziś skonfrontowani z gwałtem dokonywanym w szerokim świecie na fundamentalnym porządku naszej chrześcijańskiej cywilizacji, co gorsza, na zbiorowej mentalności społeczeństw wyrosłych z korzeni okcydentu.
Od ogółu, do szczegółu: w Kanadzie narodowe linie lotnicze nie będą już witać „pań” i „panów” na pokładach samolotów, odnoszenie się do płci ma być zakazane, bo płci podobno jest więcej, i może na pokładzie znajdzie się ktoś, kto w gaciach i papierach ma co innego, niż sam się postrzega, we Francji nie będzie wkrótce rodziców płci obojga, bowiem za prezydenta Emmanuela Macrona wykluwa się ustawa umożliwiająca sztuczne zapłodnienie lesbijek, chcących mieć dzieci, a także surogatek, które te dzieci urodzą parom gejów… - przykłady tego rodzaju „postępowych” tendencji można mnożyć. A wszystko w imię walki z dyskryminacją, ma się rozumieć.
Jeszcze niedawno o zdobyciu władzy decydowała orientacja polityczna, dziś decyduje… orientacja płciowa. W Niemczech pojawił się pomysł poparty przez polityków, by na życzenie rodziców nie określać w dokumentach płci osesków. Nie, to nie są wykwity jakiegoś oszalałego futurysty, taka jest już rzeczywistość naszej cywilizacji - nowe wydanie bolszewizmu, przenikającego w głąb naszego życia, wydającego nakazy i zakazy dla większości, w imię – o paranojo – demokracji, w której nie ma miejsca na wykładnię etyczno-moralną w jej tradycyjnym, wielowiekowym rozumieniu, nie ma miejsca na tożsamość narodową, ani kulturową, ani na sprzeciw wobec odgórnie ordynowanej degeneracji.
Pani Krystyna Janda czuje się jakby ktoś na nią „srał cały czas”, a większość Polaków, którzy zagłosowali na PiS, to tanie dziwki, kupione za mniejsze pieniądze niż kosztują prostytutki w Warszawie, czemu dała temu wyraz online po druzgocącej klęsce wyborczej platformianego zlepka. W Platformie z nazwy Obywatelskiej zaczęło się szukanie winnych tej porażki. W istocie rzeczy chodzi jednak o coś więcej niż pozbycie się Grzegorza Schetyny i jego przybocznych, chodzi o to, jakie wartości reprezentuje, ma reprezentować i o jakie będzie walczyć ta partia, która uważała się za chadecką, że wspomnę przyjęcie przez jej reprezentantów w chwili powstawania pieniędzy na rozruch od niemieckich chadeków…
Platforma, która dawno oderwała się od obywateli, co wytykają jej nawet zachodnie media, wymaga dziś samooczyszczenia, swoistego katharsis, odnowicielskiego zdefiniowania ideowego i celów programowych. To właśnie leży w interesie nie tylko tej partii, lecz naszego kraju, jeśli nie chcemy utkwić w magmie wypaczeń tzw. liberalnej demokracji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/468859-w-po-chodzi-o-cos-wiecej-niz-o-pozbycie-sie-schetyny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.