Autorki „Wysokich obcasów” przedstawiają galerię traktorzystek postępu, nie zdając sobie sprawy, że ośmieszają swoje bohaterki.
Niektórzy nie muszą niczego brać, żeby być na haju. Wystarczy oddać się ukochanej ideologii, żeby unosić się gdzieś w okolicach stratosfery. Największego kopa daje quasi-zioło zwane progresywizmem, a już kopa w stratosferę – feministyczna odmiana owego progresywizmu. A potem jest już tylko śmiesznie i coraz śmieszniej. Jak w wybitnie kopniętym tekście w „Wysokich obcasach”, z tytułem/nadtytułem skręcającym kiszki ze śmiechu. I z politowania. A brzmi on: „Największym problemem Jarosława Kaczyńskiego może być nie Senat, ale silna reprezentacja progresywnych posłanek”.
Już sama kategoria „progresywne posłanki” jest wielce zabawna, obejmuje bowiem właściwie wyłącznie krzykaczki, które z komsomolskim zapałem głoszą najbardziej banalny zestaw feministycznych zaklęć i postulatów, wypowiadanych z finezją traktorzystki Frosi z sowieckiego kołchozu. W podręczniku do języka rosyjskiego z czasów PRL „traktorzystka Frosia bardzo się denerwowała, gdyż nadszedł czas żniw, a ona przesiadała się z traktora na kombajn”. I spadła na nią wielka odpowiedzialność nie tylko przed kołchozową społecznością, ale wręcz całym sowieckim narodem, o władzach ojczyzny postępu nie wspominając. Autorki „Wysokich obcasów” przedstawiają całą galerię Froś, nie zdając sobie sprawy, że robią to w konwencji produkcyjniaka o żniwach w kołchozie i wielkiej odpowiedzialności przodowniczek pracy. A taka narracja nie tyle bohaterki uwzniośla i wyróżnia, co zwyczajnie ośmiesza. Autorki zresztą też.
Niczym wyrabiająca 300 proc. normy łódzka prządka Tekla Borowiak, przodowniczki pracy z „Gazety Wyborczej” napisały: „Jarosław Kaczyński (…) może się srogo zawieść, gdy gruby kij w szprychy zacznie mu wtykać kobieca ekipa, jakiej jeszcze polski Sejm nie widział. (…) Progresywna ekipa, o której mówimy, to prawdziwy dream team, bo są w niej w zasadzie same doświadczone działaczki i aktywistki”. Konkretnie ta brygada marzeń złożona z samych przodowniczek to Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Barbara Nowacka, Magdalena Biejat, Hanna Gill-Piątek, Małgorzata Tracz czy Daria Gosek-Popiołek, wzmocnione przez doświadczone brygadzistki, czyli Katarzynę Lubnauer i Joannę Scheuring-Wielgus. Wszystkie one wyrabiają 300 proc. normy w powtarzaniu pustych sloganów i rewolucyjnych postulatów w kwestiach płci, aborcji czy równości. Określenie „dream team” wskazywałoby na jakieś szczególnie wyróżniające cechy, ale tych nie znajdziemy. Za to znajdziemy zatroskanie o ideologiczne żniwa na poziomie traktorzystki Frosi. I megalomanię przekraczającą granice śmieszności, jakoby Jarosław Kaczyński po nocach miał nie spać, bo brygada traktorzystek postępowej idei będzie urządzać w Sejmie małpiarnię. Żenujące to, ale nie takie rzeczy już w Sejmie widzieliśmy, choćby podczas występów Janusza Palikota czy jego giermka Armanda Ryfińskiego. Nie wiadomo, dlaczego lider PiS miałby się przejmować zapowiedzią nowej małpiarni czy nową brygadą traktorzystek. Wszystko, co mają do powiedzenia już słyszeliśmy na „czarnych marszach”, manifach, paradach i wiecach i nic z tego nie zawierało nawet cienia interesującej myśli. Dużo było za to wzmożenia, nadymania się, puszenia i samoośmieszania.
Traktorzystki, autorki produkcyjniaka w „Wysokich obcasach”, za epokowe osiągnięcie Hanny Gill-Piątek uważają na przykład „najlepsze z jej haseł”, czyli „Pierdolę, nie rodzę”. To hasło przebiło się tylko z tego powodu, że tablicę z nim niósł Seweryn Blumsztajn z „Gazety Wyborczej”. I konfrontacja hasła z tą postacią dopiero stawała się inspirująca. Do satyry, a nie do poważnej refleksji. Podobnie jak do kpiarstwa inspiruje nazywanie Małgorzaty Tracz z Zielonych czy Darii Gosek-Popiołek „wojowniczkami w obronie klimatu”.
Dlaczego traktorzystki postępu są dream teamem? Bo tak uważa kierowniczka brygadzistek Magdalena Środa: „Nowa opozycja jest różnorodna, młoda, silna, pyskata, a wśród opozycjonistów są wreszcie dziewczyny, które mają jasną świadomość praw kobiet i konieczności ich obrony”. Na podkreślenie zasługuje „pyskatość”, gwarantująca zamianę Sejmu w małpiarnię. Gdyby głos kierowniczki brygadzistek nie wystarczył, jest jeszcze głos szefowej zmiany Moniki Płatek: „Wśród kobiet, które weszły do polityki teraz, po tych wyborach, są takie, które reprezentują naprawdę nową jakość, co może stanowić zalążek nowego sposobu myślenia”. Aleksandra Kołłontaj lubiłaby to, gdyby żyła.
Argumenty traktorzystek postępu nie wybrzmiałyby dostatecznie głośno, gdyby nie wsparł ich jakiś traktorzysta. I w tej roli wystąpił Jan Sowa, socjolog i kulturoznawca: „Kobiety organizują się i buntują w obliczu prób ograniczania ich wolności. Ten bunt, nawet jeśli nie stworzył osobnego frontu, przełoży się na politykę. Jest to element emancypacji kobiet, która ma szansę dać odpór brunatnej mobilizacji po prawej stronie. Prawica się tego bardzo boi”. Faktycznie, tak się boi, że aż tarza się ze śmiechu i może ucierpieć obijając się o meble.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/468858-progresywne-poslanki-maja-nastraszyc-kaczynskiego