Kreślenie jakiekogolwiek komentarza wyborczego w oparciu o badanie exit poll (a nawet zastanawiająco mało skorygowany late poll) jest obarczone dużym ryzykiem. Kolejne dane i przepływy głosów wskazują jednak na to, że Prawo i Sprawiedliwość prawdopodobnie obroni samodzielną większość w parlamencie - choć potrzeba nam będzie poczekać na informacje z PKW, by stwierdzić to z całkowitą pewnością. Z takim wynikiem pogodzeni wydawali się być jednak dzisiaj zarówno politycy PiS, jak i ci z ugrupowań opozycyjnych.
Jakkolwiek w dokładnych szacunkach by się to nie skończyło, przy ocenach wyniku PiS (ale i innych komitetów wyborczych) trzeba brać pod uwagę wybory sprzed czterech lat. Tamto głosowanie było tylko pozornie analogicznymi wyborami do tych, które elektryzują dzis najmocniej. Po pierwsze, trzeba zwrócić uwagę na frekwencję, która była o kilkanaście punktów procentowych niższa niż ta niedzielna. To oznacza, że wynik na poziomie 37 procent w warunkach sprzed czterech lat nie odpowiadał podobnemu w rzeczywistości A.D. 2019. A przecież PiS i tak poprawiło go o przynajmniej kilka punktów (co przełożyło się na dodatkowe dwa miliony głosów i historyczny rekord w skali poparcia).
Również rozkład mandatów (late poll sugerujący 239 miejsc w Sejmie dla PiS) trzeba ocenić w perspektywie tego czterolecia. Tutaj wynik partii Jarosława Kaczyńskiego niespecjalnie się poprawił, ale wówczas skala „zmarnowanych” (pozaparlamentarnych) głosów była o wiele większa (Zjednoczona Lewica, partia Korwin-Mikkego, Razem). D’Hondt przed czterema laty był dla PiS wielkim szczęściem, dziś tak dużego bonusu nie ma - nawet Konfederacji wróży się dziś wejście do parlamentu, a to oznacza, że głosów pozasejmowych było w zasadzie niewiele. Dlaczego zatem nastrój na Nowogrodzkiej był daleki od triumfalizmu i euforii, a Jarosław Kaczyński sugerował korekty obranego kursu, konieczność refleksji, by skuteczność i efektywność (dla PiS) była jeszcze większa? Ano dlatego, że w PiS wiedzą, że stosunkowo niewiele zabrakło (po raz kolejny odsyłam do cierpliwości oczekiwań na PKW), a ekipa „dobrej zmiany” nie zerwałaby się ze stryczka. Ulga na Nowogrodzkiej była większa niż euforia, czuć to było w każdym skrawku korytarza, w każdej wypowiedzi (oficjalnej i nieoficjalnej), w każdym zakamarku skandalicznie zatłoczonych schodów w siedzibie PiS. Scenariusz Grzegorza Schetyny obliczony na wprowadzenie od 13 października wielkiego chaosu do polskiego parlamentu (bez stabilnej większości dla PiS, zmuszonego do brania na pokład nieprzewidywalnych i roszczeniowych koalicjantów) nie był tak daleki od realizacji, jak mogło się wydawać. Pewnie, uśpiły trochę sondaże, sporo wniosła mobilizacja po wszystkich stronach (co widać po frekwencji), etc. Rację ma prezes PiS, że trzeba się bardzo poważnie zastanowić nad komunikacją w ciągu najbliższych kolejnych miesięcy i lat. Co się powinno zmienić? Kwestie systemowe, medialne, a moze te związane z kierunkiem i stylem uprawianej polityki? Pewnie najbliższe tygodnie przyniosą wiele tego rodzaju refleksji, analiz, pomysłów i podpowiedzi.
PiS wygrało ten polityczny mecz bokserski na punkty, choć pewnie wielu - w tym także na Nowogrodzkiej - liczyło na nokaut, zapominając, że warunki walki są inne niż w roku 2015. Pod względem zasobów w przestrzeni publicznej zapewne obiektywnie łatwiejsze dla ekipy „dobrej zmiany”, ale jeśli chodzi o żonglerkę procentami, głosami i mandatami - naprawdę niełatwe. A w boksie mistrza raczej obala się za pomocą nokautu, więc PiS zapewne władzę utrzyma, co jest naprawdę ogromnym sukcesem tej partii (choć pewnie nieco niedocenionym w pierwszych ocenach i komentarzach).
Co z pozostałymi członkami nowego parlamentu? Jeśli wyniki z late poll miałyby się w większości utrzymać, to na wielki plus ostatnie miesiące zapisze Władysław Kosiniak-Kamysz i cała ekipa ludowców. Lider PSL zagrał va banque, wchodząc w polityczny alians z Kukiz‘15 i, jak się wydaje, na tej politycznej ruletce wygrał. PSL utrzymało się w politycznej grze, zwiększyło stan posiadania w parlamencie, przeżyło. I za to Kosiniakowi-Kamyszowi i szeregom lokalnych działaczy należy się politycnze uznanie. Lewica mimo wszystko nie doskoczyła do progu swoich oczekiwań.i marzeń - moim zdaniem zbyt łagodną wobec KO kampanią - ale wraca do parlamentu i zmienia tym samym polityczny rozkład sił. Kto wie, może powalczą o palmę pierwszeństwa po stronie opozycyjnej, ale to będzie zależało od szeregu innych czynników. Radość zapanuje pewnie także w Konfederacji, jeśli tylko PKW z oficjalnymi danymi utrzyma ich historyczny wynik, pozwalający na wprowadzenie jakiejkolwiek reprezentacji na Wiejską. Najsmutniejszy tego wieczoru był Grzegorz Schetyna i trudno się dziwić. Jego apele o jedność na opozycji - także podczas tego wieczoru wyborczego - były przedziwne, a sam szef PO zacznie teraz bardzo intensywną walkę o utrzymanie fotela przewodnicząćego największej partii opozycyjnej.
Krótko mówiąc, i zastrzegając przy tym kruchość danych, na jakich operujemy, niedzielny wieczór wyborczy przyniósł każdemu z komitetów coś dobrego. PiS prawdopodobnie utrzymało władzę, PO pozycję lidera po stronie opozycji, Lewica powraca do Sejmu, PSL utrzmyało się na politycznej powierzchni, a Konfederacja przeforsowała swój szklany sufit. Wszystko to prawda, choć nie zdziwię się, jeśli tę układankę przetasuje nieco PKW. Tak czy inaczej, Polacy - w liczbie oddanych głosów, co tylko zwiększa demokratyczność tego mandatu - potwierdzili, że chcą kontynuacji rządów PiS. Jak mają one wyglądać, i co - za radą prezesa Kaczyńskiego - zmienić, to już sprawa na osobny tekst, na pewno nie na gorączkę wyborczej nocy.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
-
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/468253-pis-wygrywa-na-rekordowe-punkty-a-ulga-wieksza-niz-euforia