Maksyma Sławomira Neumanna (PO) „Mam w d…ie” to kontynuacja tej samej filozofii władzy i państwa, co „Ch…e precz!” Adama Halbera (SLD) z 2003 r.
W ostatni dzień kampanii wyborczej więcej widać. Choćby dlatego, że już prawie wszystkiego się dowiedzieliśmy. Co oznacza kontynuacja obecnych rządów, już wiemy. Kto chce może się kopać ze ścianą (albo z koniem), czyli z makrowskaźnikami. To nawet na jotę nie zmieni jednak najniższego poziomu deficytu, bezrobocia, biedy, wykluczenia, wielu podatków. To nie zakwestionuje wysokiego (często rekordowego) wzrostu PKB, dochodów budżetu, a także płac, emerytur, rent i świadczeń, zachęt, premii innowacyjnych, motywacyjnych. To nie zmniejszy poczucia bezpieczeństwa: z rekordowymi wydatkami na obronę, bezpieczeństwo wewnętrzne, zdrowotne i socjalne na czele. To nie podważy powszechnego odczucia skoku materialnego i cywilizacyjnego, szczególnie ze strony odwiedzających Polskę cudzoziemców.
To, że w szoku z powodu tego, jak w przeddzień wyborów wygląda Polska (wszystko jedno, czy w dużych miastach czy na tzw. prowincji) są Rumuni, Bułgarzy, Słowacy – nie dziwi. Ale może zaskakiwać pomieszane z podziwem niedowierzanie Węgrów, Czechów, Hiszpanów, Włochów, Niemców, Francuzów, Holendrów, Szwedów, nie mówiąc o Amerykanach, Kanadyjczykach czy Japończykach. Będąc w Polsce nie mają poczucia przeskoku w inną rzeczywistość cywilizacyjną czy materialną, nie widzą, żeby to był inny świat.
Rozmawiałem kilka dni temu z młodymi Polakami, którzy wrócili ze spóźnionych wakacji na zachodzie Stanów Zjednoczonych, ich pierwszych w tym kraju (m.in. w Los Angeles, San Francisco, Sacramento, Fresno, Portland, Seattle), i poza skalą oraz odległościami nie odczuli większej różnicy. Może taką, że u nas jest więcej nowych i nowoczesnych inwestycji (szczególnie drogowych, biurowych i mieszkaniowych) i że u nas tak wiele osób korzysta z nowoczesnych narzędzi bankowych i finansowych. Zero kompleksów i negatywnych porównań. Zero problemów i kompleksów wynikających z zarabiania w złotych. Co ciekawe, na trasach w Dolinie Śmierci, nad Wielkim Kanionem czy w parkach Yosemite i Yellowstone spotkali wielu zwyczajnych turystów z Polski (także z małymi dziećmi), którzy tak jak oni, na 2-3 tygodnie wybrali się na urlop do USA. I nie są to żadni krezusi czy dzieci miliarderów.
Polska na początku października 2019 r. jest państwem kwitnącym. Dostrzeże to każdy, kto nie kieruje się złą wolą czy politycznym zaślepieniem. Oczywiście ma ona jeszcze wyspy biedy (szybko malejące i znikające), ale one istnieją także we wschodnich Niemczech czy na tzw. amerykańskiej prowincji lub w wielkomiejskich enklawach, choćby w Detroit. Co na tym tle proponuje opozycja? Słowa, słowa, słowa – jak w słynnej piosence wykonywanej przez Dalidę i Alaina Delona („tylko słowa, zawsze słowa, te same słowa”). I wielkie zadęcie: z demokracją, wolnością, praworządnością i konstytucją nie schodzącymi z ust.
Opozycja, szczególnie Koalicja Obywatelska, oczywiście zapewnia, że wie, co trzeba zrobić poza beztreściowym kultem demokracji, wolności, praworządności i konstytucji. I podaje nawet szczegóły, np. 60 minut oczekiwania na przyjęcie w SOR czy 21 dni – przez lekarza specjalistę. Tyle tylko, że nikt poważny i szanujący wyborców takich szczegółów nie poda, bo mają one mniej więcej taką wartość, jak gdyby chcieć określić, jaki jest bezwzględnie dozwolony czas trwania migreny. Jeśli zastosować zasadę „po owocach ich poznacie”, to alternatywa dla Polski i Polaków są rządy tych, którzy (poza „parole, parole, parole”) nie potrafią, nie są w stanie, nie mogą, nie chcą, nie odważają się, nie wiedzą, nie ogarniają. „Polska tak” kontra „Polska nie”.
Gdy się słucha „taśm Neumanna”, a to bardzo ważny zapis stanu świadomości i stanu politycznej woli największego (przynajmniej do wyborów) ugrupowania opozycji, zwraca uwagę, że tam w ogóle nie pada słowo „Polska”. Nic tam nie odnosi się do wspólnoty narodowej czy dobra wspólnego. Liczy się interes partii, a właściwie interes jej kierowniczych gremiów. Rządzenie to nie służba na rzecz dobra wspólnego, lecz czysta inżynieria władzy. Przepis na to, co trzeba zrobić, żeby „nam”, „naszym” było dobrze, aby mieli wpływ na rzeczywistość, by w maksymalnym stopniu konsumowali owoce sprawowania władzy. Temu wszystko jest podporządkowane, z „naszym” sądownictwem na czele – jako strażnikiem „naszokracji”. Nieprzypadkowo Sławomir Neumann tak często używa określenia „mam w d…ie”. To istota nastawienia do wszystkiego, co leży poza „naszokracją”. A nawet można odnieść wrażenie, że oni „mają w d…ie” wszystko to, co pozostaje poza inżynierią władzy.
Na koniec słów kilka o funkcjonowaniu w przeddzień wyborów medialnego zaplecza opozycji, głównie Koalicji Obywatelskiej. Właściwie można by to funkcjonowanie określić jednym słowem – „skowyt”. Mamy wielki jęk, jak to zaraz będzie koniec świata, jeśli opozycja nie przejmie władzy. I ten skowyt wydają głównie media będące jednymi z największych beneficjantów, także materialnych, III RP. Pod rządami PiS mogą być one wzorcem z Sevres i koronnym dowodem na istnienie w Polsce absolutnej wolności, w tym wolności słowa. Nie dość, że nie spotkają ich najmniejsze represje, to jeszcze na korzystaniu z wolności zarabiają grube miliony. A jednocześnie nie poczuwają się do najmniejszej lojalności wobec państwa reprezentowanego przez w pełni legalny rząd Prawa i Sprawiedliwości. Wręcz przeciwnie, im bardziej to państwo i jego rząd zohydzają, tym więcej zarabiają i tym częściej są nagradzani.
Wybór jest prosty: między „Polską tak” a „mamy w d…ie” wszystko, co nie służy nam i naszym kolegom. Tę zasadę już znamy - z czasów rządów SLD i komisji śledczej w sprawie tzw. afery Rywina. „Chwała nam i naszym kolegom. Ch…je precz!” – tak 3 marca 2003 r. esemesował Adam Halber do Roberta Kwiatkowskiego. Maksyma Neumanna „Mam w d…ie” to kontynuacja tej samej filozofii władzy i państwa, co „Ch…e precz!” Halbera. A Robert Kwiatkowski znowu startuje w wyborach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/467895-wybor-miedzy-polska-tak-a-mamy-w-die