Myślę, że perspektywy zwycięstwa opozycji nie było. Nie było właśnie być może od podniesienia wieku emerytalnego, ale co najmniej od ogłoszenia powstania KOD-u tuż po objęciu władzy przez PiS
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl o zbliżających się wyborach prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Prezes PiS mobilizuje wyborców: Chcemy wezwać wszystkich Polaków, by poszli głosować. To najważniejsze wybory od 1989 r.
wPolityce: Czy w ostatnich dniach kampanii wydarzyło się coś, co może mieć realny wpływ na wynik zbliżających się wyborów?
prof. Rafał Chwedoruk: Paradoksalnie wszystko jest w tym momencie czynnikiem drugoplanowym. To, co najważniejsze wśród wielkich grup wyborców zdarzyło się już wcześniej. Żadne z wydarzeń ostatnich dni dla żadnego komitetu, w zasadzie nie miało rewolucyjnego charakteru. Jedyne co zwraca uwagę to fakt, że wszyscy zaczęli sobie uświadamiać potencjalne znaczenie wyniku najmniejszych komitetów. Mamy sytuację bezprecedensową – zaledwie pięć ogólnokrajowych komitetów. Wynik dwóch najsłabszych – PSL-u i Konfederacji może mieć pewne znaczenie, choć myślę, że nawet pojawienie się jednego z nich, czy obu, raczej PiS-u nie pozbawi większości. Na tym etapie wszyscy chyba bardziej martwią się o frekwencję i odpowiednie jej ułożenie w najważniejszych dla danych komitetów grupach wyborczych, aniżeli liczą na jakieś zasadnicze transfery. Dziś oglądaliśmy kolejną odsłonę walki SLD z Platformą, ale paradoksalnie na skalę przewagi PiS-u 2, 3 proc. mniej czy więcej dla KO nie jest aż tak ważne, jak byłoby to w przypadku zjednoczonych partii opozycyjnych. Wtedy dystans do PiS-u byłby zupełnie inny, niż w chwili obecnej. Wszyscy w tym momencie raczej starają się uniknąć strategicznych błędów, które mogłyby przyciągnąć uwagę istotnej części opinii publicznej, aniżeli próbują rewolucyjnie zmieniać rzeczywistość.
A jak Pan ocenia serię ostatnich debat przedwyborczych w największych stacjach telewizyjnych – ktoś zyskał, ktoś stracił, czy raczej utrzymuje się status quo?
Znaczenie debat w ogóle dzisiaj jest mniejsze, niż niegdyś, choćby ze względu na inflację tych debat, utrwalenie się podziałów i sytuacja, w której walczy się o niewielkie kręgi wyborców. Wielkie debaty, do których można było przywyknąć w latach dziewięćdziesiątych czy jeszcze w pierwszej dekadzie XXI w. dziś są w zasadzie nie do pomyślenia. Także i z tego powodu, że same partie polityczne dostrzegły, że dla ich liderów udział w wielu takich debatach byłby obarczony zbyt dużym ryzykiem i stąd obecność – poza najsłabszymi ugrupowaniami, a w przypadku tych debat tylko poza PSL-em – polityków, którzy raczej nie są pierwszoplanowi. Moim zdaniem z tych debat niewiele wynikało. Nie było takiej sytuacji, którą opinia publiczna łatwo by zapamiętała i która byłaby jednoznaczna. Politycy, którzy się pojawiali, szczególnie było to widoczne we wczorajszej debacie (red. organizowanej przez TVN), byli perfekcyjnie przygotowani i przypominali komputery albo Billa Clintona z jego najlepszych czasów – rzucającego liczbami na prawo i lewo. Taka patowa sytuacja jest pewnie per saldo korzystna dla rządzących, ponieważ z oczywistych powodów sondażowych, to oni byli pod pręgierzem, a w żaden sposób chyba nie udało się innym komitetom zapędzić reprezentantów PiS-u w narożnik. To przy przewadze sondażowej wystarcza. Natomiast owe perfekcyjne przygotowanie wszystkich i bardzo wyraźne zorientowanie kandydatów na różne możliwe warianty przebiegu takich debat spowodowało, że w ich wyniku nic w sondażach nie drgnie.
Co w takim razie może mieć jeszcze znaczenie dla wyniku wyborów?
Czynnikiem, który jest ostatnią niewiadomą tej kampanii jest frekwencja. To, że będzie wysoka jest jasne, natomiast to jak bardzo wysoka może mieć fundamentalne znaczenie. Jeśli zbliży się do rekordowych poziomów, to na pewno będzie to korzystne dla obozu władzy.
Jeszcze kilka lat temu powszechny był pogląd, że Prawu i Sprawiedliwości sprzyja niska frekwencja ze względu na bardzo zmobilizowany twardy elektorat. Co spowodowało, że dziś to wysoka frekwencja jest korzystna dla rządzących?
Myślę, że był to bardzo długi i złożony, wieloaspektowy proces, który w swej finalnej fazie rozpoczął się od podwyższenia wieku emerytalnego przez PO. To był taki moment, w którym do Prawa i Sprawiedliwości zostało zepchniętych wiele grup społecznych, które dotychczas nie orientowały się na prawicę. PiS konsekwentnie dotrwał przy obietnicy obniżenia wieku emerytalnego i tę obietnicę zrealizował. Do tego doszło kilka innych czynników. Prawo i Sprawiedliwość dzięki kwestiom społeczno-gospodarczym i dzięki umiarowi w sprawach światopoglądowych zaczęło dryfować ku centrum. A centrum w Polsce to nie są liberalni wyborcy wielkomiejscy – to jest biegun polskiej polityki. Wyborca centrowy to jest raczej wyborca funkcjonujący gdzieś w przestrzeni pomiędzy PiS-em, a dawnym, silniejszym PSL-em, a więc wyborca z mniejszych miast i wsi oraz wyborcy średniej wielkości miast. PiS stało się trochę mniej wyraziście prawicowe otwierając się w ten sposób na dostosowywanie kolejnych grup społecznych. Walną rolę odegrało coś, co nieprzypadkowo stało się motywem przewodnim kampanii PiS-u – państwo dobrobytu. Pojęcie, które bardzo silnie kojarzy się z zachodnią Europą i zarazem samo to słowo dobrobyt kojarzy się w Polsce z nowoczesnością, aspiracjami materialnymi, a nie tylko z wymiarem polityczno-ustrojowym. To myślę było głównym czynnikiem owej ewolucji, zwłaszcza że po ostatnich wyborach nie tyleż sama opozycja polityczna, co olbrzymia część liberalnych elit, ze szczególnym uwzględnieniem celebrytów postanowiła chyba w Polsce wywołać XIX-wieczną walkę klas – siebie i liberalną opozycję sytuując po stronie bogatych i zadowolonych, co oczywiście wyborczo jest samobójstwem. Odwołuje się bowiem do grup zamożnych, które masowo uczestniczą w wyborach, ale są mniejszościowe w strukturze społecznej. Druga rzecz, to są osławione kwestie kulturowe. Nad Prawem i Sprawiedliwością, podobnie jak nad prawicą w ogóle ciążył zawsze problem tego, że próba gwałtownej zmiany tradycjonalistycznej w życiu społecznym trafiłaby na silny opór wykraczający poza sam obóz liberalny, np. mobilizujący istotną część młodzieży. PiS przyjęło tutaj pragmatyczną linię i trwając w tym pragmatyzmie doczekało się jednego ze strategicznych błędów całej opozycji w kampanii przed wyborami do europarlamentu, jaką była kwestia LGBT i szczególnie adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Wtedy Prawo i Sprawiedliwości z partii, która musiała obawiać się o to, że zostanie posądzona o to, że jest wskrzeszeniem endecji, stała się umiarkowanym obrońcą dotychczasowych norm w życiu społecznym. Z partii zmiany stała się partią, która broni pojęć, kategorii, którymi operuje większość Polaków i to też była fundamentalna zmiana. W związku z tym obecna kampania wyborcza Prawa i Sprawiedliwości ukierunkowana jest na podtrzymanie tych dwóch filarów sukcesu – umiaru w kwestiach światopoglądowych i wizji państwa dobrobytu w kwestiach społeczno-gospodarczych. PiS zajęło już niemal całe polityczne centrum i stąd tak wysokie notowania sondażowe. Na to nakładają się też oczywiście czynniki po stronie opozycji – wojna domowa w Platformie czy tradycyjna bratobójcza walka PO z SLD o podobne segmenty wyborców.
Czy opozycja w tej kampanii miała szansę przełamać strukturalne podziały w elektoracie, o których pan mówi i odwrócić trendy w sondażach, a finalnie przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść?
Myślę, że perspektywy zwycięstwa opozycji nie było. Nie było właśnie być może od podniesienia wieku emerytalnego, ale co najmniej od ogłoszenia powstania KOD-u tuż po objęciu władzy przez PiS. Pamiętam, że Jarosław Kaczyński zaczął od razu używać tej nazwy i było to jasne wskazanie, że to jest przeciwnik, na którego Prawo i Sprawiedliwość czekało. Przeciwnik łatwy do pokonania. Natomiast opozycja miała szansę na jedno – na doprowadzenie do sytuacji, w której przewaga PiS w Sejmie będzie niewielka, a na dodatek nie będzie w Sejmie takich niestabilnych ruchów jak Kukiz’15 i Nowoczesna. Te formacje bardzo szybko ogarnął chaos, a chaos w opozycji sprzyja rządzącym. Wydaje mi się, że błędem było pochopne zawarcie Koalicji Europejskiej przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, które same w sobie o niczym nie rozstrzygały. Gdyby ta koalicja powstała przed obecnymi wyborami i wtedy miałaby efekt nowości w sondażach, korzystając ze zwartych i w miarę zasobnych struktur PO, SLD i PSL, prowadząc pragmatyczną kampanię polegającą bardziej na recenzowaniu PiS-u, a nie powtarzaniu górnolotnych haseł, które nie zawsze są podzielane przez większość wyborców, to mogłoby się okazać, że przewaga PiS nad opozycją byłaby mniejsza i narażona na próby destabilizacji.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Wicepremier Gliński dla wPolsce.pl: Mieliśmy system Tuska - państwo złodziei, na sznurki, a my chcemy budować polski model państwa dobrobytu
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/467521-prof-chwedoruk-pis-zajelo-juz-niemal-cale-centrum
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.