Zaznaczę na początku, że tego rodzaju debaty jak ta dzisiejsza na antenie tvn24 - z kampanii na kampanię - mają coraz mniejsze znaczenie, tym bardziej, jeśli są organizowane i prowadzone tak ta dzisiejsza, niemniej jednak warto je odnotowywać. Czasem bowiem mówią o polityce więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. A skoro odwołali mi cotygodniowe wtorkowe haratanie w gałę, to poniżej kilka wniosków spisanych na gorąco po dyskusji w tvn.
W zasadzie każda część debaty potwierdziła przekaz Prawa i Sprawiedliwości o „trójgłowej koalicji”, której jedynym spoiwem i wspólnym mianownikiem jest chęć odsunięcia PiS od władzy. Z racji tego, że Marcin Horała był dziś jedynym przedstawicielem obozu „dobrej zmiany”, z dyskusji w wielu momentach zrobił się polityczny mecz czworo na jednego, a czasem wręcz sześcioro na jednego, bo tezy wyjściowe prowadzących były, delikatnie mówiąc, dyskusyjne. Zarazem nie była to walka z wiatrakami - poseł Horała był ewidentnie dobrze przygotowany do debaty, sypał z rękawa konkretami, liczbami, cyframi, a przy tym wszystkie te dane były potwierdzeniem mocnej opowieści PiS z całej kampanii: rządzimy skutecznie i chcemy rządzić dalej na dobrym poziomie. Nawet jeśli to narracja wyraźnie na skróty (jak to w kampanii), to Horała potwierdził, że do tego rodzaju publicystycznych bitew nadaje się bardzo dobrze (puenta o „największej partii opozycyjnej - TVN” przejdzie do historii tego rodzaju wymian zdań).
Co charakterystyczne, w przekazie „PiS kontra AntyPiS” bardzo dobrze odnalazła się Izabela Leszczyna z Koalicji Obywatelskiej, regularnie próbując wskazywać na Lewicę i PSL jako mniejszych koalicjantów, w zasadzie ugrupowania satelickie, które mają tylko wspierać silniejszego (Platformę), a nie narzucać własne warunki. Przeszkadzały jej w tym problemy z głosem i zachrypnięcie, niemniej jednak Leszczyna - z perspektywy niespełna 30-procentowego elektoratu PO i ich wyjściowych ocen rzeczywistości - zrobiła swoje, zadbała o zakonserwowanie swoich wyborców (może poza tematem Banasia, o którym za moment). O swój kawałek opozycyjnego tortu walczył dzielnie Władysław Kosiniak-Kamysz, godząc się jednak zbyt często na rolę mniejszego partnera. Tego rodzaju dyskusje mogą pokazać nowy rodzaj przywództwa - lider PSL wypadł dobrze, szybko wytknął nieobecność liderów PiS i PO, retorycznie był przygotowany naprawdę solidnie, niemniej jednak zabrakło czegoś więcej, co mogłoby pozwolić na jakiś reset czy wyraźne wyróżnienie się od reszty stawki. Do tego nie doszło.
Zawiódł nieco Adrian Zandberg. Wobec jednego z liderów partii Razem oczekiwania były podniesione wysoko, co stało się zapewne po pamiętnej dyskusji w roku 2015, gdy lewicowy polityk wyróżniał się swoistą świeżością na tle reszty. Tym razem Zandberg nie był widoczny, utknął gdzieś w dyskusji, oddając pole innym, próbując jednak regularnie wracać do swojego „ludzkiego” przekazu do „zwykłych” wyborców. Choć szybki „fact-check” ze strony Horały przy temacie służbie zdrowia lekko wybił go z rytmu - takie przynajmniej miałem wrażenie - to podniósł się przy sprawie Mariana Banasia, będąc bardziej wiarygodnym od swojej koleżanki z Platformy, co może mieć jakiś minimalny wpływ na i tak ponoć odbywająćy się przepływ wyborców z PO do Lewicy właśnie. Co do Krzysztofa Bosaka, to również liczono na więcej, Konfederacja nie wypadła jako formacja antysystemowa (co pewnie z ich perspektywy ma swoje plusy, jak i minusy), ale jako ugrupowanie w zasadzie nieróżniące się przesadnie od innych ugrupowań opozycyjnych. Z tego punktu widzenia to spory minus, z drugiej jednak strony być może pozwolił na pewne „oswojenie” ruchu Bosaka w szerszym odbiorze społecznym. Dwóch srok za ogon w tym przypadku nie da się jednak złapać, a ruch z definicji i w teorii radykalny coraz bardziej przyklejany jest - przynajmniej w obrazie medialnym - do obozu III RP, skupionego wyłącznie przeciw PiS.
Generalnie jednak dyskusja była zbyt często przewidywalna, nieco teatralna, opakowana w zbyt wiele przekazów dnia, a nie konkretnej debaty czy wymiany argumentów. Taki jednak urok 30- i 60-sekundowych wypowiedzi, polemik, ripost do ripost i całego tego dużego chaosu, miejscami zamieniającemu się w męczącą widzów farsę, jaka wylewała się z ekranu. Poświęcenie kwestii statusu sędziów TK jako osobnego wątku było czymś ostatecznie zabijającym i tak dość niemrawy poziom emocji tego wieczoru. Wtorkowa debata w tvn nie sprawi więc, że na ostatniej prostej między poszczególnymi ugrupowaniami dojdzie do jakichś znacznych przepływów elektoratów, co najwyżej utwierdzi w swoich przekonaniach (zwłaszcza tych spod znaku PiS i PO). Ot, kolejny przewidywalny odcinek do bólu przewidywalnej kampanii. Bez przełomu, bez resetu.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/467419-czworo-szescioro-na-jednego-czyli-horala-dal-rade-w-tvn