„Niewątpliwie nie są to złote lata Platformy Obywatelskiej. W takiej sytuacji ugrupowanie musi iść za głosem swojego elektoratu” - mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego o narracji Koalicji Obywatelskiej w kampanii wyborczej.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: W najnowszym numerze tygodnika „Sieci”: Mroczna tajemnica polskiej polityki. SokzBuraka – najbardziej hejterski obszar Internetu
wPolityce.pl: Panie profesorze, co sądzi Pan o informacji ujawnionej przez tygodnik „Sieci” o tym, że twórca „Soku z buraka” zatrudniony jest w Platformie Obywatelskiej oraz warszawskim ratuszu? Do tego dochodzą wcześniejsze działania - zaproszenie na listę wyborczą Klaudii Jachiry czy przejęcie hashtagu #SilniRazem.
Prof. Rafał Chwedoruk: Żyjemy w czasach i w kulturze, gdzie bezwzględność i walka o byt są wpisane w codzienność. Bardzo łatwo jest przenieść to na wszelkie dziedziny życia, także na politykę. Brutalizacja języka polityki nie jest bynajmniej cechą tylko polską. W dużym stopniu stanowi element amerykanizacji naszego życia. Amerykańskie kampanie wyborcze są w dużym stopniu zinstytucjonalizowanym kłamstwem. To jest po pierwsze. Po drugie, legitymizacja polityków w dzisiejszej Polsce nie jest zbyt wysoka. Na dodatek mamy do czynienia z ugrupowaniem politycznym, które przeżywa jakąś formę kryzysu. Niewątpliwie nie są to złote lata Platformy Obywatelskiej. W takiej sytuacji ugrupowanie musi iść za głosem swojego elektoratu. Nie jest ono w stanie – nawet gdyby chciało – moderować opinii, zmieniać postaw swoich wyborców itd. Tak, jak mogą na to sobie pozwolić partie, które przeżywają dobre lata. Mogą na wiele sposobów oddziaływać na elektorat. I po trzecie, najważniejsza rzecz to taka, że politycy tak robią, ponieważ jest na to koniunktura. Problemem w Polsce w tym momencie jest to – a były takie badania kilka tygodni temu, które wywołały duże wrażenie po obu stronach barykady – że istnieje duży segment klasy średniej, który jest skłonny akceptować bardzo dużo w imię walki politycznej. Z owych badań wynikało, że niechęć wyborców liberalnych do konserwatywnych jest trochę większa, niż na odwrót. I to jest prawdziwy problem. Zwłaszcza, że tego typu postawa akceptacji przekraczania granic walki politycznej w dużym stopniu dotyczy klasy średniej, czyli tej warstwy społecznej, która stereotypowo postrzegana jest jako ostoja demokracji i wyznacznik norm w życiu społecznym. I na tym polega problem, a politycy raczej muszą się do tego dostosowywać. Doskonały przykład – zapomnianego już trochę Ryszarda Petru – którego zdanie o światełku w tunelu natychmiast zostało zdyskredytowane. Myślę, że jeśli się żyje w świecie strzeżonych osiedli, to nie jest się przesadnie otwartym na ludzi, którzy są spoza tych osiedli. Ich postrzega się jako zagrożenie dla naszego stanu normalności itd. Buduje się takie mury na co dzień i to przenosi się potem na świat polityki, a jednym z elementów tego jest przyzwolenie na stygmatyzację czy na poczucie humoru – nazwijmy to tak – tramwajowe.
Z sondaży wynika, że ponad 40 proc. wyborców Koalicji Obywatelskiej w swoim wyborze kieruje się tym, co nazywamy popularnie antypisem. Czy nie jest więc tak, że politycy koalicji celowo podsycają emocje mając na uwadze przekrojowe badania swojego elektoratu?
Zacząłbym od zapomnianego już trochę grudniowego okupowania Sejmu. Można było odnieść wrażenie, że niektórzy politycy starszej generacji PO, w tym kierownictwo tej partii, z głębokim dystansem obserwuje to, co wyczynia młodsze pokolenie. To byli często politycy, którzy przeszli przez Unię Wolności czy Unię Demokratyczną – partie, które można różnie oceniać – ale trudno było odmówić tego, że forma uprawiania polityki przez te partie kompletnie pewnie nie mieściłaby się w dzisiejszych ramach. To wszystko obrazuje większy problem, niż to czy kierownictwo PO panuje nad tym, kieruje tym, czy nie ma żadnego wpływu. Problem tej partii wynika z tego, że z jednej strony ma ona swój żelazny, liberalny elektorat, który nie jest aż tak bardzo żelazny na tle głównego trzonu elektoratu PiS-u czy nawet PSL lub SLD i tenże elektorat jest niezwykle podatny na przekaz antyPiS – stygmatyzujący, radykalny w swojej treści, wykraczający poza to, do czego można było przywyknąć we wcześniejszych kampaniach wyborczych. Ten elektorat jest dosyć liczny, tyle że on zawsze będzie elektoratem mniejszościowym. Aby nawiązać walkę z PiS-em trzeba umieć dotrzeć do innego wyborcy. A inny wyborca, w tym szczególnie ten, który nie jest zdeklarowany w swoich preferencjach, który jest bardziej „letnim” wyborcą nie lubi radykalizmu, wyrazistości, ceni sobie łagodniejszy sposób uprawiania polityki, aniżeli obrażanie i stygmatyzowania drugiej strony barykady czy tym bardziej całych dużych grup społecznych. Platforma cały czas balansuje między jednym a drugim – pokazuje to kampania wyborcza, ale również cała ostatnia kadencja. Im bardziej akceptuje ostry przekaz i tego typu zjawiska, o których rozmawiamy, tym bardziej umacnia się w swoim elektoracie, tym bardziej zdolna jest utrzymywać status partii numer dwa, ale tym mniej jest w stanie nawiązać walkę z PiS-em. A jak wykracza poza to i próbuje dotrzeć do bardziej umiarkowanych wyborców, to wtedy pojawiają się konkurencyjne komitety i ich oferta z radykalnym przekazem antypisowskim. Wyeksponowanie pani Kidawy-Błońskiej było próbą dotarcia do tych bardziej umiarkowanych wyborców, którzy często są na pograniczu PO i SLD, a w każdym razie zmniejszenia negatywnych emocji na finiszu kampanii wyborczej. Trudno powiedzieć w tym momencie, żeby przyniosło to sondażowy efekt. Myślę, że na poziomie samej Platformy tkwi jej problem, że chcąc być reprezentacją antypisowskiego elektoratu złożonego głównie z wielkomiejskiej klasy średniej trzeba być gotowym na akceptację takich działań, które z kolei pozwalają krytykom tej partii stawiać pytania, czy godzi się tego typu rzeczy akceptować. Tu tkwi problem, natomiast prostego wyjścia z tego nie będzie, bo jakbyśmy nie patrzyli, to wynik wyborów raczej przyniesie umocnienie trendów dotychczas panujących w naszej polityce.
Czy w takim razie problemem partii Grzegorza Schetyny jest to, że przez lata antypis stał się elementem tożsamości Platformy Obywatelskiej i jej elektoratu?
Wojny domowe w polityce są wojnami krwawymi i brutalnymi, zwłaszcza, że są to wojny między ugrupowaniami, które kiedyś były blisko siebie. To jest chyba trochę tak, że Platforma nie wchodząc w 2006 roku do rządu z PiS-em być może nie do końca zdała sobie sprawę jaki będzie ciąg dalszy, że ten rozłam uruchomi różne podziały tkwiące w polskim społeczeństwie, które zaczęły się na siebie przez lata nakładać i ujawniły istnienie zupełnie innych osi, niż te, które towarzyszyły polskiej polityce w latach dziewięćdziesiątych. Krótkoterminowo obóz liberalny będzie miał duże problemy, żeby przełamać tę dychotomię.
A będzie próbował?
Pokusa tam jest, skoro wystawiono Małgorzatę Kidawę-Błońską, natomiast sytuacja niekoniecznie będzie sprzyjała. Utrzymanie władzy przez PiS – co wydaje się być najbardziej realnym scenariuszem – i to z przewagą nieco większą, niż w tej kadencji, oparte w głównej mierze na efektach polityki społecznej spowoduje, że wśród owej wielkomiejskiej klasy średniej pojawi się bardzo silna tendencja do powrotu do liberalizmu ekonomicznego. Do tego by w sposób otwarty odrzucać np. 500 plus. Ten sprzeciw oparty będzie nie tylko na kategoriach estetycznych i „tramwajowym” poczuciu humoru, ale na dążeniu do realizacji własnych, partykularnych interesów, a to z kolei będzie sprzyjało językowi pogardy wobec słabszych itd.
Czyli po wyborach język pogardy się nasili?
Moim zdaniem tak. Można się spodziewać przed wyborami prezydenckim prób sprawdzania elektoratu - czy istnieje taki kandydat, choćby właśnie pani Kidawa-Błońska, który byłby zdolny oderwać od głosowania na Andrzeja Dudę i osłabić emocje w polskiej polityce. Natomiast nastroje w liberalnej część obywateli mogą eskalować i nastąpi w pewnym momencie powrót, gdyby takie złagodzenie nie przyniosło efektu. Zresztą jeśli dojdzie do dwóch tur wyborów prezydenckich – co z dzisiejszej perspektywy nie jest pewne – to nie ulega wątpliwości, że będzie to sprzyjać niezdrowym emocjom i przed drugą turą z całą pewnością kampania negatywna osiągnie swoje apogeum, także długoterminowo nie spodziewam się większych zmian i można się jedynie zastanawiać jakie skutki w perspektywie dekad może przynieść nieuchronna zmiana pokoleniowa w elektoracie i wśród działaczy partyjnych, ale powiem szczerze, że tutaj raczej trudno być optymistą.
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/465087-prof-chwedoruk-elektorat-ko-jest-podatny-na-antypis