Małgorzata Kidawa-Błońska, kandydat na premiera PO… przepraszam KO, ogłosiła w TVN, że jej ugrupowanie nie będzie się ubiegać o reparacje za dokonane przez Niemcy w II wojnie światowej zniszczenie Polski.
Sprawa jest interesująca, gdyż trudno przypuścić, że potencjalnej pani premier oświadczenie to wymknęło się przypadkiem. Nie tylko dlatego, że robi poważniejsze wrażenie niż Ewa Kopacz. Jesteśmy na finiszu kampanii wyborczej, jednocześnie obchodzimy 80. rocznicę napadu Niemiec na Polskę. PiS już od paru lat uczyniło sprawę reparacji ważnym tematem politycznym. Było co najmniej oczywiste, że Kidawa-Błońska musi zostać zapytana również o to. Wiedzieli o tym doskonale sztabowcy i piarowcy PO. Odpowiedź tę trzeba odbierać więc jako jednoznaczną deklarację ugrupowania.
Zadziwia to o tyle, że stanowi zagrożenie utraty liczącej się grupy wyborców. Jeśli przeciwnicy nagłaśniać zaczną to stanowisko, wielu niezdecydowanych Polaków może się zastanowić, czy warto głosować na ugrupowanie świadomie rezygnujące z walki o spore pieniądze, które się nam ze wszech miar należą. Sprawa nie dotyczy wyłącznie historii, to mogłyby być znaczące dla naszego kraju środki i obywatele mają tego świadomość, zwłaszcza jeśli zostanie im to w trakcie kampanii przypomniane.
Uderza to tym bardziej, że w Niemczech żądania polskie zaczynają być coraz poważniej traktowane zarówno przez opinię publiczną, jak i polityków, a wzmacniane są solidarnym wystąpieniem parlamentu Grecji, która domaga się odszkodowań, pomimo że, w przeciwieństwie do Polski, jakieś reparacje otrzymała.
Uzasadnienie postawy PO jest wątłe, żeby nie powiedzieć żadne. „Są umowy międzynarodowe, które podpisywaliśmy, do których się zobowiązywaliśmy, i te umowy powinny być przestrzegane” – oświadczyła Kidawa-Błońska. Przypuszczalnie ma ona na myśli konferencję w Poczdamie w 1945 r., w której Polska nie była reprezentowana i gdzie przyjęto, że reparacje dla naszego kraju stanowić będą 15 proc. odszkodowań dla ZSRR i to on będzie je nam przekazywał z tego, co otrzyma. Przecież nikt nie mógł mieć zastrzeżeń co do uczciwości Stalina. Osiem lat potem Bierut w ślad za Moskwą zrzekł się w imieniu naszego kraju reparacji. O tym, jak poważnie traktowano wówczas te sprawy, świadczy fakt, że PRL nie zarejestrowała w Biurze Prawnym ONZ zrzeczenia się odszkodowań od Niemiec.
Wystarczy posłuchać, co mówią postkomunistyczni politycy, którzy naturalnie stają na straży ciągłości tworu zwanego PRL z Polską. To wypowiedź Włodzimierza Cimoszewicza: „Polska oficjalnie zrzekła się reparacji wojennych. To prawda, że okoliczności tego były niejasne, że nie ma dokumentów, ale przez 60 lat wszystkie kolejne rządy PRL i III RP zachowywały się w ten sposób, że nie występowały z kolejnymi roszczeniami. Z prawnego i międzynarodowego punktu widzenia nie mamy żadnego tytułu do domagania się takich reparacji. Jeśli rząd pisowski podjął tę kwestię, oznacza to, że świadomie dąży do niezwykle poważnego konfliktu politycznego z Niemcami”.
Nie ma dokumentów, sprawa jest niejasna, ale najważniejsze, aby uniknąć zadrażnienia z naszym silnym sąsiadem. Czy nie o to chodzi PO?
Kidawa-Błońska nie musiała jednoznacznie odpowiadać na to pytanie. Mogła zdeklarować, że ponieważ w przeciwieństwie do PiS jej partii chodzi o konkretne sukcesy, dlatego wstrzymuje się jeszcze z oficjalnymi oświadczeniami. Mogła zrobić wiele, żeby nie odpowiedzieć wprost. Zdecydowała się na to drugie. Zdecydowała się więc utracić ileś głosów w momencie finalnej o nie walki. W imię czego?
Pisałem już o tym, że PO nie jest bytem suwerennym i prędzej zgodzi się zaryzykować poparcie społeczne, niż zadrażnić stosunki z ośrodkami III RP i jej mediami. W opisywanym wypadku chodzi jednak chyba o układ zagraniczny, konkretnie o Niemcy. Wypowiedź Kidawy-Błońskiej można zrozumieć jako sygnał do nich, lęk o utratę protekcji ze strony „zagranicy”.
Nieważne, jaką twarz wklei sobie na czołówkę partia Schetyny. Jej celem jest obrona status quo, czyli popieranie silniejszych przeciw swojemu narodowi. Sprawa reparacji dowodzi tego po raz kolejny.
PS Prof. Aleksander Nalaskowski zawieszony został w prawach pracownika uniwersytetu toruńskiego za zamieszczony w „Sieci” felieton krytyczny wobec LGBT. Można powtórzyć raz jeszcze, że ci, którzy oficjalnie walczą o tolerancję, wszelkimi siłami zamykają usta swoim przeciwnikom. Warto jednak wrócić do pytania, które zadałem w swoimi poprzednim felietonie. Czy PiS zdaje sobie sprawę, że reforma Gowina umożliwia tego typu praktyki na uniwersytecie?
Felieton ukazał się w numerze 37/2019 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/464916-po-i-reparacje