Oto prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu zostaje w prawach wykładowcy zawieszony, a zaraz potem, na skutek presji społecznej i medialnej - odwieszony. Po środowym spotkaniu z rektorem uczelni Andrzejem Tretynem powrócił do pełnienia swoich obowiązków, i - o ile wiem - obyło się także bez zakazów w dziedzinie jego felietonistyki, uprawianej w tygodniku „Sieci”.
Przypomnę tylko krótko, o co chodzi. Otóż w jednym z felietonów dla tego magazynu pt.”Wędrowni gwałciciele”, skrytykował cyrk objazdowy, zwany także paradami równości, za pokazywanie Matki Boskiej w tęczowej aureoli, wykorzystywanie cytatów z Ewangelii, lżenie Kościoła katolickiego oraz obscena, bez których żadna parada równości czy Gay Pride nie może się obyć.
Przy okazji padło kilka pytań, np. czy wykładowcom uniwersyteckim wolno mieć swoje poglądy? Odpowiedź zabrzmiała – wolno. I to już jest pewien postęp, bo za komuny, a i jeszcze dziś niektórzy twierdzą, że nie. Zresztą podobnie jak dziennikarze, którzy „powinni pozostać obiektywni”, choć wymaga się tego wyłącznie od konserwatystów. Teraz oczekuje się „obiektywizmu” od naukowców konserwatywnych, bowiem lewicowo-liberalni hulają sobie w mediach jak Tuhaj Bej po Dzikich Polach. Dalej, czy wykładowcy mają prawo wypowiadać się w felietonach? Otóż jak świat długi i szeroki, w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii etc. – mają. Nie tylko w periodykach uczelnianych, ale i magazynach masowych jak „Observer” czy „New Statesman”, także w dziennikach. I nikt nie oczekuje od naukowca, aby na uczelni oraz poza nią głosił inne poglądy niż swoje własne. Uczelnie od wieków były miejscem wymiany myśli, także na temat polityki, aksjologii czy norm kulturowych, i powinny takimi pozostać. I ostatnie pytanie brzmi – co z zasięgiem praw uczelni, w tym przypadku rektora, i jak daleko ma sięgać?
Ostatnie 30 – 40 lat, to dominacja na uczelniach i kampusach jednej tylko narracji, lewicowo-liberalnej. O ile dla marksizmu naturalnym środowiskiem były fabryki i robotnicy, dla neo-marksistów – to są uczelnie i kampusy. I tak historyczne agory wymiany myśli, oazy wolności zamieniają się w bastiony cenzury. Pod hasłami otwartości, tolerancji i demokracji eliminuje się każde odstępstwo od obowiązującego lewicowo-liberalnego liczmanu. I nikt mi nie powie, że w amerykańskich i europejskich uniwersytetach nie ma czegoś takiego jak światopoglądowa narracja dominująca, która pojawiła się na koniec i nad Wisłą, i teraz u nas zbiera swoje groźne żniwo. I że w ostatnich latach nie obserwuje się u nas wielkiej ofensywy środowisk LGBT. Czym się przejawia? Choćby brakiem symetrii w traktowaniu konserwatywnych wykładowców, w ich dostępie do stanowisk, przebiegu kariery naukowej czy możliwości zorganizowania spotkań ze studentami. No i możliwościach wypowiadania się poza uniwersytetem. Wystarczy tylko porównać sytuację, w jakiej znalazł się prof. Nalaskowski z atmosferą przyzwolenia na ordynarny i chamski styl i język prof. Jana Hartmana, Sadurskiego czy Magdaleny Środy – że nie wspomnę o nonsensach, wygadywanych przez prof. Jadwigę Staniszkis. A więc nawykowe i konsekwentne cenzurowanie konserwatystów i totalna wolnoamerykanka, uprawiana przez lewicę liberalną. Dodatkowo lewica wzięła się na sposób i twierdzi, że krytyka ideologii LGBT, to krytyka „osoby ludzkiej”, członków społeczności LGBT – co jest podobnie niemądre jak twierdzenie, że krytyka marksizmu, to napaść na proletariat, robotników.
To dobry moment, aby przypomnieć, że lewica zawsze, od czasów rewolucji francuskiej – poprzez sowiecką, meksykańską, hiszpańską wojnę domowa, chińską rewolucję kulturalną, reżim Pol Pota – miała tendencję do mądrzenia się, samozwańczego „przemawiania w imieniu mniejszości”, i - warto zapamiętać, bo wciąż aktualne - do przemocy. Toteż zawsze, tuż za krytyką, pojawiały się sankcje instytucjonalne, próby „sczyszczania przeciwnika”. I tak jest do dziś. A to brytyjski myśliciel Roger Scruton, który za wywiad w „New Statesmanie” na skutek presji partii i mediów lewicy został zwolniony z pozycji doradcy rządu ds. budownictwa i architektury, szczęśliwie potem przywrócony. A to prof. Andrzej Zybertowicz, któremu Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów Naukowych odmówiła przyznania profesury, to znów zawieszenie prof. Nalaskowskiego. Albo prof. Ryszard Legutko, któremu przyprawiono gębę nacjonalisty i homofoba i zablokowano wykład na jednej z amerykańskich uczelni, a z kolei ks. prof. Bortkiewiczowi uniemożliwiono spotkanie z ludźmi w Poznaniu. Jeśli do tego dodać list rektora UAM w Poznaniu z krytyką homilii abp. Jędraszewskiego, problemy ze znalezieniem sali przez Prawo i Sprawiedliwość na kolejne konwencje oraz kłopoty dziennikarzy jak Rafał Ziemkiewicz, któremu odwołano spotkania z czytelnikami w Londynie, widać jasno, że sankcje lewicy idą szerokim frontem.
I na koniec pytanie: czy tak ma już pozostać? Odpowiedź brzmi – nie. W tej konkurencji nie ma nic takiego jak determinizm, czyli że tak już musi być na zawsze. Wystarczy spojrzeć na historię komunizmu, który w jakimś momencie ogarnął cztery kontynenty, Europę, Azję, Afrykę i Amerykę Południową, i narobił szkód, które trudno odwrócić. Rozwój społeczeństw przebiega nie po linii spiralnej, raczej jako sinusoida. I na Zachodzie i u nas narasta bunt, już słychać liczne głosy sprzeciwu. Jak choćby skuteczna interwencja w sprawie profesorów Scrutona i Nalaskowskiego. Chodzi o obronę tej przestrzeni wolności – zresztą nie tylko na uniwersytetach - gdzie możemy rozmawiać, ścierać się poglądami, prezentować lepsze rozwiązania, korzystać z demokracji. Zasłużyliśmy na to, wywalczyliśmy krwawym trudem i z pewnością tego nie oddamy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/464819-uniwersytety-jako-przestrzen-wolnej-debaty