To miał być nieubłagany proces społeczny. Akceptacja i rozwój ideologii LGBT miał następować w każdym kraju niejako naturalnie – jak elektryfikacja czy alfabetyzacja społeczeństwa. Dla pokolenia ’68 uznanie homoseksualizmu za miłość taką samą jak wielodzietne małżeństwo kobiety i mężczyzny, było oczywiste, miało być tylko kwestią czasu. W dyskusjach postępowych filozofów, tradycyjna rodzina była tylko konstruktem, wymysłem takim jak bogowie starożytnego Egiptu czy istniejąca tysiąc lat temu metoda leczenia każdej choroby „upuszczaniem krwi”.
Przecież włoski marksista Antonio Gramsci apelując o zniszczenie Kościoła i tradycyjnej kultury tłumaczył swoim czytelnikom:
Katolik integralny, czyli taki, który chciałby stosować normy katolicyzmu w każdej okoliczności życia, wydawałby się potworem.
Przebudowanie naszych wyobrażeń o miłości i odpowiedzialności miało być tylko kwestią czasu – przecież marsz LGBT szedł niepowstrzymanie od 1919 roku, kiedy to Magnus Hirschfeld założył w Berlinie Instytut Seksuologiczny. Gdy 50 lat później banda narkomanów, degeneratów i prostytutek, wspierana przez otumanioną pacyfizmem i hipisowskimi sloganami młodzież, biła się z policją wokół klubu Stonewall Inn, tama została przełamana – z każdym rokiem kolejne instytucje i państwa akceptowały – najpierw stosunki homoseksualne, potem związki partnerskie, małżeństwa, adopcje dzieci, deprawację młodzieży szkolnej, promocję pornografii i prostytucji, wreszcie przekazywanie ogromnych funduszy na organizacje LGBT oraz leczenie najbardziej narażonego na choroby weneryczne środowiska.
Znowu przedmurzem chrześcijaństwa
Polska jako kraj katolicki miała być trudna do skruszenia, trzeba było odczekać przynajmniej na śmierć ich wielkiego duchowego przywódcy, papieża Jana Pawła II, potem jeszcze pozwolić aż walec postmodernizmu przetoczy się po nowym pokoleniu wychowanych na ideach New Age czy nihilistycznych mrzonkach, ale wreszcie trzeba było uderzyć – według scenariusza irlandzkiego. Zmanipulować problem pedofilii w Kościele, uderzyć w konserwatywną władzę, uciszyć te elity, które potrafią jeszcze nazywać rzeczy po imieniu. Rok 2019 to miał być ich rok!
Ale coś się nie udało. Polacy nie dali sobie wmówić, że problem pedofilii (zwłaszcza tej homoseksualnej!) istnieje jakoby tylko w Kościele, ba, jeszcze niezależny dziennikarz ujawnił jak wiele jej jest w showbiznesie,
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:
Mariusz Zielke o tym jak Sadowski wybierał sobie ofiary wśród dzieci
potem tęczowa Koalicja Europejska nie przemogła PiSowskich konserwatystów, a profesor z toruńskiego uniwersytetu nie skulił się pod batem politycznej poprawności. Widział brzydotę i nachalność tęczowego marszu, to opisał brzydotę i nachalność tęczowego marszu, nie do pomyślenia! Jeszcze zmurszałe rektory przyszły z odsieczą, przecież jeden profesorek nie może tak zwyczajnie mówić: tak-tak, nie-nie, nie może pisać, że mu się nie podobają
wytatuowane baby, które ostentacyjnie się całują jak na wyuzdanych filmach”
przecież „miłość nie wyklucza”, a „tęcza nie obraża”!
I oto tak naturalny i oczywisty marsz lewicowo-liberalnych eksperymentów utknął, ba, nawet cofnął się. W żadnym kraju tak się nie stało – katolicka Belgia od dawna ma już w stolicy zaułki podstarzałych łowców czekających na młodych chłopców, Irlandia już dekadę temu przybrała tęczowe flagi nawet obok kościołów, we Francji homoseksualiści martwią się już nie europejską tolerancją (ta już jest totalna, totalitarna nawet) ale o muzułmańskich ortodoksów, a Polska?
CZYTAJ TAKŻE:
Lider irlandzkich katolików apeluje do Polaków: nie idźcie naszą drogą!
Wielkie dzięki Profesorze, że nie uległeś! Można było w gabinecie rektora złożyć samokrytykę, przeprosić, co by Cię kosztowało wyskrobać kilka słów, że felieton był za ostry? Tu mrugnąć okiem, tam napisać oświadczenie, zniknąć na miesiąc, jakoś by się rozeszło po kościach. Ile jednak wart dla nas okazał się twardy i sztywny kręgosłup.
Nam, Polakom, dobrze wychodzi jednoczenie się i mobilizowanie w momentach zagrożenia lub emocjonalnego wzmożenia, oburzenia. Profesor Aleksander Nalaskowski nieopatrznie znalazł się w centrum tej bitewnej zawieruchy, wytrzymał, a nam dał powód, kierunek i sens mobilizacji.
W żadnym kraju zachodnim nie udało się do tej pory na taką skalę uświadomić społeczeństwo, że walka o „prawa LGBT” to w istocie uznanie środowisk ideologicznych oraz dopuszczenie ich do politycznego i obyczajowego rozpasania. Tylko w Polsce nam to idzie.
Ale i znamy się przecież nawzajem. Polacy potrafią zebrać się, wygrać, a potem rozejść do domów – by powoli oddać osiągnięte sukcesy cichym graczom zza kulis.
Nie pozwólmy, by tak się stało tym razem. Niech nas dobra passa nie uśpi, ale dalej mobilizuje. Przed nami wybory, wokoło już na dobre rok szkolny, w publicystyce i mediach zagorzała dyskusja – sprawa nie kończy się wraz z przywróceniem Profesora do pracy akademickiej (a i tutaj mogą go czekać nieprzyjemności!).
Skoro potrafimy zatrzymać falę politycznej poprawności, to może uda się ją zupełnie odepchnąć?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/464444-udana-obrona-prof-nalaskowskiego-to-wyjatkowy-przypadek