Na nieco ponad dwadzieścia pięć dni do ciszy wyborczej Grzegorz Schetyna - lider największej opozycyjnej formacji - zdecydował się powiedzieć, że kampania „tak naprawdę się zaczyna”. Jeśli przyjąć te słowa na poważnie (o co zresztą trudno), oznaczałyby one, że szef Platformy chce przeprowadzić jakiegoś rodzaju kampanijny Blitzkrieg, wszak trzy tygodnie (z hakiem) przed wyborami to nie jest najlepszy moment, by ruszać z kampanią. Tym bardziej, że - jak wskazują sondaże - traci się do prowadzącego ugrupowania nawet ponad dwadzieścia punktów procentowych.
Scenariusz kreślony przez Schetynę na łamach „DGP” jest o tyle trudny do zrealizowania, że w wielu miejscach zakłada tak naprawdę rozpoczęcie działań w kampanii, a nie ich uzupełnienie o nowy akcent czy moduł. Politycy PiS, Lewicy i sojuszu PSL-K‘15 ze zdumieniem opowiadają, że na kończących letni sezon wakacyjny dożynkach, festynach i koncertach polityków Platformy było niewielu.
Jeździliśmy sporo po tych wszystkich imprezach i z ręką na sercu: pełno jest polityków PiS i ich bannerów, zaciskają zęby i walczą o odrobienie strat działacze PSL, a Platformy nie ma. Zdumiało nas to, ale martwić się nie będziemy
— tłumaczył mi ostatnio polityk startujący z list wyborczych lewicy.
Inny dodawał:
Miałem przekonanie, że mam sporo plakatów, inicjatyw, etc. - także biorąc pod uwagę poprzednie lata. A politycy PiS - i to nie liderzy listy, ale gdzieś tam nowe osoby z miejsc 12. czy 15., dosłownie zalepiły nam okręg wyborczy bannerami, pełno jest namiotów, miasteczek z ich wizerunkami. Maszyna PiS ruszyła bardzo mocno, zostajemy w tyle pod tym kątem
— słyszę.
Kandydat ludowców zaś wskazywał, że sądząc po nastrojach „w terenie”, Platforma może być w tych sondażach przeszacowana.
Zwłaszcza w Polsce powiatowej różnie się patrzy na nas, na lewicę czy PiS, ale Platforma jest po prostu odbierana skrajnie negatywnie, więc może wyczuli, że nie mają tam, czego szukać. Na poziomie gmin i powiatów ekipa Schetyny dostanie niemiłosierny wycisk
— wskazuje działacz z zieloną koniczynką w klapie marynarki.
Badania wskazują, że PiS idzie po samodzielną większość, w Polsce lokalnej sufit dla partii Platformy jest zawieszony naprawdę nisko; jaka jest więc reakcja Schetyny? Dobra mina do kiepskiej gry i stawianie na duże miasta. Odnosząc się do przegranych wyborów do Parlamentu Europejskiego, lider PO oznajmia:
Ale spójrzcie, kto był bardziej zmobilizowany. To nie były wybory europejskie, sposób mobilizacji we wsiach i w małych miastach był niespotykany. Ja chcę teraz mobilizować naszych, którzy chcą żyć w normalnym kraju. (…) Zdecydują ci, którzy wyborami nie zajmują się codziennie, a zmobilizują się 13 października. W kontrze do Kaczyńskiego będzie Małgorzata Kidawa-Błońska i wokół tego starcia będziemy budować kampanię. Chciałbym, by była to powtórka scenariusza z miast z wyborów samorządowych
— mówi Schetyna.
Przewodniczącemu Platformy marzy się więc scenariusz, w którym - jak w przypadku pojedynków Jaki-Trzaskowski czy Zdanowska-Buda, uda się sprowadzić kampanię (i jej wydźwięk) do rywalizacji w Warszawie i jakiejś formy personalnego zestawienia Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Jarosława Kaczyńskiego. To nierealne z wielu powodów (to są zupełnie inne wybory niż te samorządowe: strukturalnie, politycznie, technicznie, wyborczo), ale przede wszystkim z podstawowego: nie pozwoli na to prezes PiS, który zresztą już zapowiedział, że może nawet przegrać z panią marszałek w stolicy. To tylko niewiele znaczący prestiż, rzeczywista władza jest gdzie indziej, co zresztą Schetyna kiedyś mówił, przekonując, że wybory wygrywa się w Końskich, a nie na Wilanowie. Ewidentnie o tym zapomniał, a może nigdy tak naprawdę nie myślał.
Jeszcze inna rzecz, że Grzegorz Schetyna nie docenia maszyny politycznej, jaką stworzył Jarosław Kaczyński. Z badań i szacunków przeprowadzanych w PiS i dla PiS wynika, że wybory europejskie nie wyczerpały potencjału mobilizacyjnego wyborców tej partii (choć faktycznie nie były „europejskie”, jak mówi szef PO). Jak usłyszałem niedawno od ważnego polityka przy Nowogrodzkiej, margines mobilizacyjny dla PiS mógł być szerszy jeszcze o 10, a nawet 15 procent (nie chodzi tu o punkty procentowe, a o zakres mobilizacji). A to z kolei oznacza, że przy trudnych, dość mglistych dla wyborców PiS wyborach europejskich, partia Kaczyńskiego mogła pokonać barierę nawet 50 procent.
Druga przesłanka, jaką mylnie kieruje się Schetyna to wiara w badania, według których postawienie na panią marszałek Kidawę-Błońską stanowiłoby reset w tej nudnej, przewidywalnej i dość oczywistej kampanii wyborczej.
Miarodajne sygnały z sondaży będą między 15 a 20 września. Z naszych badań wynika, że przyjęcie naszej kandydatki jest bardzo dobre, a potencjał tej decyzji – ogromny. (…) Ten dystans jest niwelowany i to będzie widoczne w sondażach w drugiej połowie września
— przekonuje szef PO.
Rzecz jasna, pożyjemy (wspomniane przez Schetynę sondaże są właśnie przeprowadzane), zobaczymy, niemniej jednak przypomina to myślenie życzeniowe, jakie prezentował Schetyna przed majowym głosowaniem.
Moim marzeniem i celem jest wygranie w wyborach do Parlamentu Europejskiego o choćby punkt procentowy, o jeden mandat. Żeby pokazać opinii publicznej, że zaczyna się dekompozycja PiS-u, żeby Kaczyński nie mógł wyjść i powiedzieć, że wygrał kolejne wybory z rzędu
— mówił Schetyna dla „Kultury Liberalnej”.
Mam wrażenie, że teraz jest podobnie - Schetyna opowiada o całkiem logicznej układance kolejnych ciągów przyczynowo-skutkowych, które jednak nie mają prawa zaistnieć w rzeczywistości politycznej jesieni roku 2019. I znów - przyczyny są o wiele głębsze niż to, kto jest twarzą kampanii (choć nie jest to bez znaczenia). Ale nawet licząc na polityczny efekt tego ruchu, Schetyna musiał mieć świadomość, że cały manewr wymaga większej ilości czasu. Że sprzedany tak, jak zrobili to liderzy i sztabowcy Platformy, wygląda jak nerwowy, wymuszony, nieprzygotowany. Jeśli w czymś to wszystko może pomóc PO-KO, to co najwyżej w zatrzymaniu odpływu wyborców z Platformy do Lewicy. A i to nie jest pewne.
W jednym lider Platformy ma nieco racji, co z kolei potwierdzają sztabowcy Prawa i Sprawiedliwości - chodzi o ostatnie kilka dni przed wyborami, gdy pewna część wyborców (badania są różne, ale pewnie to kilka procent) budzi się z politycznego marazmu i interesuje się sprawami politycznymi.
Rzeczywiście wtedy każda wpadka, choćby językowa, waży trzy razy więcej niż zwykle, a każda udana szarża przynosi więcej korzyści niż jeszcze tydzień czy dwa tygodnie temu. Przerabialiśmy to w PiS parę razy… Ale z drugiej strony tutaj trzeba mieć też na uwadze, że część tych wyborców po prostu będzie chciało być zwycięzcą w trakcie wieczoru wyborczego i przyłączy się do największych. Na razie jest dobrze, bardzo dobrze, ale czujność trzeba utrzymać do ostatniej minuty kampanii
— przewiduje jeden z moich rozmówców w PiS.
Trzecia i ostatnia myśl Schetyny ze wspomnianego wywiadu dotyczy scenariusza, w którym - przyjmijmy - Schetynie udaje się osiągnąć swój plan: pozbawić PiS większości 231 mandatów i otworzyć furtkę do choćby teoretycznej możliwości sklecenia sojuszu, który odsunie Jarosława Kaczyńskiego od władzy.
Jeśli i PSL, i SLD będą miały po 5–8 proc. poparcia, a my powyżej 30 proc., to możemy stworzyć rząd. Jest jeszcze pytanie o wynik Konfederacji i o sam PiS. Jeśli ten nie będzie miał 50 proc. mandatów, ich koalicja z kimkolwiek pokaże nowy etap w polskiej polityce, wrócimy wtedy do 2005 r. PiS nie jest w stanie rządzić z koalicjantem. To byłby z miejsca kryzys polityczny. (…) Nazwałbym to „koalicją bezpieczeństwa”, taką koalicją europejską, tylko złożoną z klubów parlamentarnych, a nie partii politycznych, jak obecnie
— przekonuje Schetyna, odsyłając do pierwszych zmian dopiero na rok 2021, a może i rzeczywistość po wcześniejszych wyborach.
Przy takim rozwoju wypadków to faktycznie Grzegorz Schetyna miałby okazję wykazać się w tym, co wychodzi mu najlepiej - gierkach gabinetowo-korytarzowych. I dlatego z uporem maniaka wraca do pomysłu na jakąś formę „koalicji europejskiej” i stworzenia czasu chaosu w polskiej polityce. Ale taką sugestią pokazuje też, że dzisiejszy podział po stronie opozycyjnej (na trzy bloki) jest kwestią wyłącznie umowną, taktyczną - przynajmniej w rozumieniu Schetyny. I że tak naprawdę głównym planem i ofertą polityczną najsprawniejszego polityka po stronie opozycyjnej jest na dziś wywołać wielki parlamentarny galimatias, mętny bajzel, w którym nic nie będzie jasne, PiS zostanie zmuszone iść na partyjno-koalicyjne kompromisy, a Schetyna będzie próbował zmarginalizować polityków PSL i Lewicy. Nie jestem pewien, czy to najbardziej atrakcyjna oferta dla wyborców, jaką może położyć na stole lider opozycji na 25 dni przed wyborami.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
-
Wyjątkowy prezent dla prenumeratorów!
Każdy, kto teraz wykupi prenumeratę, otrzyma GRATIS wyjątkową książkę „Złota epopeja”. Regulamin promocji dostępny jest TUTAJ!
W prenumeracie nawet do 30% taniej! Pospiesz się!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/464211-25-dni-do-ciszy-wyborczej-a-lider-po-bez-planu-i-intuicji