13 października ruszy walec historii: ludzie czujący się godnie są bardzo asertywni i uwierzyli w siłę swojego głosu.
Polityczna poprawność wcale nie jest tylko problemem elit, uniwersytetów, mediów, świata kultury czy publicznych debat. Przez lata polityczna poprawność była też problemem wyborów i wyborców w Polsce. Ewidentnie wpływała na wyniki wyborów (choć głosowanie jest tajne), zapewniając premię ugrupowaniom liberalno-lewicowym. Premię, która była swego rodzaju szantażem. Instytucje, organizacje i osoby mające wpływ na obywateli część z nich terroryzowały karaniem za nieprawomyślność. Nawet tych, którzy wiedli spokojne życie z dala od bieżącej polityki, ale w pracy, szkole czy na uczelni swoich dzieci, a nawet w kręgach towarzyskich bali się naruszyć polityczną poprawność, gdyż to wiązało się z różnego rodzaju nieprzyjemnościami, a czasem wręcz szykanami. Dlatego dla świętego spokoju (nie do końca ufając tajności wyborów), dla dobra własnych dzieci w szkole czy na uczelni, woleli nie ujawniać swoich rzeczywistych preferencji, nawet będąc sam na sam z urną.
Mechanizm ulegania przymusowi poprawności czy też wymuszonej lojalności wobec określonych ludzi, partii, organizacji i poglądów nie jest zresztą wcale cechą III RP. On funkcjonował przez większą część okresu PRL, niezależnie od tego, w jakim stopniu wybory w tamtych latach były fałszowane. I te mechanizmy płynnie przeszły do III RP, choć oczywiście nie było to już tak powszechne jak w PRL. Ale sposoby „terroryzowania” wyborców były dość podobne, choć w rolę bezpieki czy szerzej aparatu przemocy wcieliły się głównie media, szkoły i uniwersytety, instytucje kultury oraz wiele tzw. autorytetów. Skutkiem tego w III RP było to, że głosowanie na postkomunistów mieściło się w kanonie „nagradzanych”, a przynajmniej niekaranych zachowań, zaś głosowanie na prawicę było piętnowane, a ujawnienie tego (a nawet ujawnienie preferencji) wiązało się z licznymi negatywnymi skutkami i nieprzyjemnościami.
Dyktat czy szantaż politycznej poprawności w obszarze głosowania na prezydenta, posłów i senatorów, a nawet samorządowców miały znacznie bardziej negatywne skutki niż gdy dotyczyło to rozpatrywanych oddzielnie przejawów tej patologii w mediach, edukacji czy kulturze. Decydowały bowiem o zachowaniu status quo ustalonego przy „okrągłym stole”, a wręcz były strażnikiem grzechu pierworodnego III RP, czyniąc z niego cnotę (nawet jeśli wymuszoną). Przez lata nic nie można było z hybrydowym ustrojem III RP zrobić, gdyż dyktat i szantaż poprawności w obszarze głosowania (z epizodycznymi wyjątkami) nie pozwalał zmienić układu sił w Polsce, nawet gdy poszczególne podmioty (partie) ewoluowały. Zawsze jednak składało się to na układ zachowujący status quo z przełomu lat 80. i 90.
Dyktat i szantaż politycznej poprawności wpływającej na wybory i wyborców bazował nie tylko na terroryzowaniu i zastraszaniu, ale także na grze aspiracjami oraz hierarchiami pozycji społecznej oraz prestiżu. Ten, kto nie ulegał dyktatowi poprawności odcinał sobie różne życiowe szanse, był narażony na poniżanie czy wykluczenie, także kulturowe oraz towarzyskie. Był po prostu kimś gorszym i obcym, czasem odgradzanym swego rodzaju kordonem sanitarnym. To działało konformizująco i oportunizująco na młodych dorosłych, ale też na rodziców, których dzieci za kilka czy kilkanaście lat miały zacząć samodzielne życie. Uleganie dyktatowi i szantażowi poprawności, także przy urnie, miało też praktyczne konsekwencje: o wiele łatwiej było zrobić karierę, znaleźć dobrą pracę, awansować czy zająć wysokie miejsce w hierarchii prestiżu, gdy się płynęło z prądem. Łatwiej się po prostu żyło.
Mimo zmiany władzy w listopadzie 2015 r. dyktat i szantaż poprawności wcale nie zniknął. I wciąż się ma całkiem dobrze, o czym świadczą kolejne przypadki szczucia na tych, którzy z tym walczą, a wręcz ich niszczenia, co obserwujemy obecnie nie tylko w hejterskich kampaniach przeciwko osobom niepoprawnym politycznie, ale w konkretnych przypadkach dyskryminacji i karania, np. prof. Aleksandra Nalaskowskiego czy aktora Redbada Klynstry-Komarnickiego. Co oznacza, że zmiany są trudne i zajmą sporo czasu. Ale pojawił się czynnik, który może zasadniczo przyspieszyć proces wyzwalania się spod jarzma i niewoli poprawności. Ten czynnik może znacząco wpłynąć na wynik wyborów 13 października 2019 r.
Jest bardzo wiele sygnałów, przede wszystkim w badaniach sondażowych (ilościowych i jakościowych) oraz w takich projektach jak Miastko dr. hab. Macieja Gduli, że pęka mur strachu, który decydował o potędze politycznej poprawności. Wyborcy przestają się bać deklarować, że będą głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Mało tego, wielu jest dumnych z takich wyborów i uważa to za kulturowo atrakcyjne, a nie powód do wstydu. Obciachowe staje się to, co do niedawna było znakiem awansu cywilizacyjnego i kulturowego. W dużym stopniu przyczynia się do tego rewolucja godności wynikająca z zasadniczej poprawy statusu materialnego milionów polskich rodzin. Ci ludzie poczuli się docenieni i szybko stali się częścią „narodu politycznego”, chcącego głosować i mającego bardzo świadome preferencje, wynikające z wyznawanych wartości. Nastąpiło coś w rodzaju wyzwolenia z niewolnictwa politycznej poprawności.
Politycy i sympatycy (w tym tzw. autorytety) opozycji, szczególnie Koalicji Obywatelskiej, czują wiatr zmian. Czują tę rewolucję godności. Widzą ją podczas swoich podróży po Polsce. I pojmują, że to historyczny przełom, największa zmiana w całych dziejach III RP. Tej zmianie nie są w stanie się przeciwstawić, na nią nie ma wpływu taki czy inny kształt kampanii wyborczej, gdyż ludzie czujący się godnie zyskali dużą pewność siebie. Są bardzo asertywni i uwierzyli w siłę swojego głosu.
Wszystko wskazuje na to, że wybory 13 października 2019 r. będą pierwszym z szeregu wydarzeń zapoczątkowanych przez obserwowaną właśnie rewolucję godności. Temu się nie sposób przeciwstawić, bo miliony ludzi zyskują polityczną podmiotowość. Najbystrzejsi po stronie opozycji to widzą, dlatego są takimi pesymistami, co do szans wyborczych opozycyjnych ugrupowań. I podpowiadają „swoim” politykom, żeby poszli w podobnym kierunku – rewolucji godności. Problemem jest to, że ci, których wspierają zrobili wszystko, żeby miliony obywateli pozbawić godności i nie pozwolić im zyskać politycznej podmiotowości. Żyjemy w ciekawych czasach, bowiem znowu ruszył walec historii i tego walca raczej nie da się zatrzymać. Choćby dlatego, że to rewolucja oddolna. Każda rewolucja godności jest bowiem oddolna, co zapowiadała już rewolucja „Solidarności”. Ale właśnie dlatego została stłumiona. Teraz już tak łatwo nie będzie, a wręcz wydaje się to niemożliwe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/464179-polityczna-poprawnosc-terroryzowala-wyborcow