Profesor Aleksander Nalaskowski nie molestował studentek (bądź studentów). Nie popełniał plagiatów w swoich pracach naukowych. Nie wpajał w czasie swoich wykładów ideologii faszystowskiej czy komunistycznej.
Profesor Nalaskowski ośmielił się w słowach dosadnych i brutalnie prawdziwych wyrazić w felietonie zamieszczonym w tygodniku „Sieci” swoją opinię na temat marszów równości, organizowanych przez aktywistów środowiska lesbijek, gejów, biseksualistów i transseksualistów (LGBT) w wyniku zderzenia z rzeczywistością i szoku, jakiego doznał, gdy opuścił zacisze swojego uniwersyteckiego gabinetu i mimowolnie stał się obserwatorem takiego wydarzenia w Białymstoku.
Trzy miesiące – na tyle zawieszono Profesora w jego obowiązkach nauczyciela akademickiego, zakazano pracy dydaktycznej i kontaktu ze studentami. Dziewięćdziesiąt dni potrzebuje rzecznik dyscyplinarny uczelni z Torunia, by przeczytać felieton i stwierdzić, czy „mogło dojść do czynów, które są niegodne nauczyciela akademickiego poprzez publiczne znieważenie osób o odmiennej orientacji seksualnej” a zobligowany jest do tego licznymi pismami „od różnych osób prywatnych, także od fundacji zajmującymi się osobami homoseksualnym”, jak poinformował media rzecznik prasowy uczelni, dr Marcin Czyżniewski.
Chyba trzeba zafundować zarówno rzecznikowi dyscyplinarnemu jak i rektorowi korepetycje z czytania ze zrozumieniem, bowiem pojąć, dlaczego tyle czasu ma zająć sprawa z gruntu prosta i nie wymagająca wielotygodniowych badań nie mieści się w ramach logicznego rozumowania.
Nie mieści się, bo jest to po prostu kara. Zanim rzecznik podejmie jakiekolwiek działania, zanim dojdzie po trzech miesiącach do jakiegoś wniosku, Profesor jest po prostu osobą ukaraną trzymiesięcznym pozbawieniem tego, co jest treścią jego zawodowego życia. I postawię tu tezę bliską prawdopodobieństwu – ta kara to nie tylko wyraz tchórzliwego ulegania tzw. poprawności politycznej i niespotykanej do tej pory w Polsce ekspansji homolobby (pozwoliłam sobie pożyczyć to określenie od Profesora) ale także odwet za to, co Profesor pisał na łamach tygodnika „Sieci” o poziomie polskich uczelni, kształcących inteligenckie półprodukty i polskiej nauce, która w pewnych swoich segmentach wymaga nie tyle kroplówki, ale potężnych elektrowstrząsów, których nie zastąpi Konstytucja dla nauki, czyli bubel wyprodukowany w resorcie nauki, szeroko krytykowana zwłaszcza przez środowiska humanistyczne już na etapie jej powstawania.
To właśnie jeden z jej artykułów daje rektorom uczelni możliwości zawieszania pracowników naukowych w pełnieniu obowiązków nauczyciela akademickiego nie tylko w przypadkach, kiedy wszczynane jest przeciwko nim postępowanie karne lub dyscyplinarne, a także wtoku postępowania wyjaśniającego. Ta możliwość, zdaniem prof. Krystyny Pawłowicz, staje się narzędziem „bezkarnej, dowolnej polityki kadrowej lewackich środowisk, które opanowały uczelnie”.
Jedno tupnięcie nogą, czyli list-donos wystosowany do rektora UMK przez mało znanego aktywistę środowiska LGBT+ (w końcu ikonami tego ruchu są Biedroń i Rabiej) i związanego z nim stowarzyszenia „Miłość nie wyklucza”, Oktawiusza Chrzanowskiego, dał rektorowi pretekst do zawieszenia profesora Nalaskowskiego.
Zorganizowana akcja „licznych pism” o których wspomniał rzecznik prasowy uniwersytetu a także wpis na Twitterze posłanki Scheuring -Wielgus o Profesorze, który „zieje jadem i nienawiścią”: „Wolność słowa? Nic z tych rzeczy! Hejt, pozbawianie ludzi LGBT+ godności to zamach na wolność. Co władze mojej uczelni zamierzają z tym zrobić?” dostarczyła alibi i poczucia, iż władze toruńskiej uczelni są awangardą obrońców tolerancji, szacunku dla różnorodności, poprawności politycznej itp. czyli tego, co różni światłą, naukową elitę od tych zacofanych, ośmielających się mieć inne zdanie, a do tego odwagę, by je publicznie wyrażać.
Oktawiusz Chrzanowski, który uważa, iż „osoby o odmiennej orientacji seksualnej” zostały przez Profesora „znieważone, sam w debacie publicznej nie grzeszy panowaniem nad słowami. „Prawacka szczujnia” o osobach ośmielających się krytykować ideologię gender i jej narzędzie, jaką są ruchy LGBT, „nieszczęsna sportsmenka” o Zofii Klepackiej, „fundamentaliści szczujący na osoby LBGT” o fundacji” Mama i Tata” w jego ustach nikogo nie oburzają.
Nie zastanawia także, dlaczego aktywiści LGBT+ jak święconej wody unikają publicznej debaty i przedstawienia dowodów na dyskryminację we wszystkich dziedzinach życia (jak twierdzą) gejów, lesbijek, biseksualistów i transseksualistów. Ów wspomniany przeze mnie Chrzanowski odrzucił zaproszenie stacji TVN24, która chciała pokazać dwie strony i dać głos zarówno przedstawicielom stowarzyszenia „Miłość nie wyklucza” jak i Fundacji „Mama i Tata”. W mediach społecznościowych aktywista LGBT+, walczący o wolność i tolerancję, a także szacunek dla osób o innej niż heteroseksualna orientacja tak ocenił media, starające się dać głos w debacie publicznej obu stronom: „Takie symetrystyczne ‘dziennikarstwo’ jest właśnie jedna z przyczyn szamba, które właśnie się wylewa. Niech media pójdą po rozum do głowy, zanim nie będzie za późno”. Niech pójdą i dopuszczają do głosu tylko jedną, „słuszną” stronę’’.
Jeśli aktywiści LGBT+ odmawiają pójścia do programu stacji TVN, bo boją się konfrontacji na fakty i poglądy, to przestaję się martwić, że permanentnie odmawiają udziału w programach naszej stacji – telewizja wPolsce.pl… Łatwiej maszerować pod ochroną policji, niż przekonać widzów, czyli społeczeństwo, do swoich racji.
Być może rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika otrzyma od aktywistów LGBT+ honorowy tytuł Latarnika, ale czy aby zasłużenie? W końcu jego decyzja sprawiła, że felieton profesora Nalaskowskiego, zamiast stać się kolejnym tekstem, znanym tylko Czytelnikom „Sieci”, wywołał ogólnopolską burzę i stał się przyczynkiem do dyskusji nad autonomią uczelni, wolnością słowa i tzw. poprawnością polityczną, która jednym zakłada knebel na usta, a drugim pozwala na wszystko, łącznie z szarganiem świętości, bliskim większości Polaków.
Smutne w tym wszystkim jest tylko to, że minister nauki, wicepremier Jarosław Gowin, który wyraził swoje stanowisko w tej sprawie : „Mnie się też ta metafora („Wędrowni gwałciciele”) nie podoba. Powinniśmy unikać tak ostrych sformułowań, które mogą ranić wielu ludzi, ale równie mocno, a nawet jeszcze bardziej, nie podoba mi się reakcja władz Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika”, miał tylko jedną radę dla uczonego z Torunia :” Prof. Nalaskowski może się odwoływać do rzecznika dyscyplinarnego działającego przy ministerstwie”.
Prof. Nalaskowski powiedział w dosadnych słowach to, co myśli także Zjednoczona Prawica, z której nadania Jarosław Gowin zajmuje się polską nauką. Wicepremier nie cieszy się reakcją władz Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, wydaje się nawet nią zmartwiony, no ale cóż może zrobić? W końcu uczelnie cieszą się całkowitą autonomią, którą im dał w Konstytucji nauki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/463918-gimbaza-na-uczelni-czyli-kto-ufunduje-kurs-czytania