O tym, jak wyglądają nastroje, oczekiwania, plany, ale i pewne obawy w sztabie partii rządzącej, na 33 dni przed wyborami, mogli się państwo przekonać z tekstu Michała Karnowskiego oraz z rozmowy z Joachimem Brudzińskim. Kto nie nadrobił jeszcze tej lekcji, wspomniane teksty do przeczytania poniżej.
Myślę jednak, że po tym ciekawym śniadaniu prasowym zorganizowanym przez sztabowców PiS (co charakterystyczne, otwartym dla przedstawicieli redakcji od lewa do prawa), warto zwrócić uwagę na jeden z fundamentalnych przekazów, o których mówił Brudziński, a które zresztą widać wyraźnie w polityce obozu „dobrej zmiany” przez ostatnie lata, a zwłaszcza miesiące. Chodzi o grę na własnych warunkach, jeśli chodzi o prowadzenie codziennej polityki, kampanii, dobór tematów, reakcję na kryzysy, wreszcie - wytrzymywanie presji i ciśnienia.
Widać to wyraźnie na przykładzie ostatniej konwencji PiS w Lublinie. Jeszcze kilka lat temu politycy Prawa i Sprawiedliwości - niezależnie czy zasiadając w szeregach opozycji czy ławach rządowych - zostaliby zepchnięci do defensywy, zmuszeni do tłumaczeń z kosztów organizacyjnych, egzegezy poszczególnych słów Jarosława Kaczyńskiego czy Mateusza Morawieckiego czy innych emocjonalnych wrzutek-„trzydniówek”, które skutecznie wyłączyłyby PiS z prowadzenia gry na (przed)ostatniej kampanijnej prostej. Teraz jest inaczej - politycy Zjednoczonej Prawicy skutecznie narzucają agendę tematów, nie skupiając się na próbach zmian tego stanu gry ze strony opozycji politycznej i medialnej.
Kiedy na podwórkowym boisku zmienialiśmy reguły gry w piłkę i, dla przykładu, dochodziliśmy do wniosku, że po rzucie wolnym za zagranie ręką można strzelać bezpośrednio do bramki (kilkanaście lat temu nie było to oczywiste), mówiło się o grze na nowe zasady, i PiS skutecznie realizuje tę zasadę w rzeczywistości kampanijnej. I o ile w takich historiach jak reakcja na aferę z lotami marszałka Marka Kuchcińskiego (czy inne kryzysowe sytuacje, jakich nie brakuje każdej władzy), można jedynie odnotować skuteczność działań sztabowców, o ile prowadzenie kampanii na własnym boisku (tematycznym, emocjonalnym, etc.) jest czymś pożądanym przez każdą partię, o tyle takie podejście ma również minusy.
Politycy PiS czują się na tyle pewni w tej grze według nowych reguł, że - dla przykładu - bagatelizują choćby temat wyborczych debat. I znów - rozumiem logikę, o której mówił w poniedziałek Joachim Brudziński. Ani premierowi Morawieckiemu, ani prezesowi Kaczyńskiemu dyskusja z pretendentami do przejęcia władzy (Grzegorz Schetyna, Małgorzata Kidawa-Błońska, etc.) nie jest potrzebna. Bez potrzeby (kampanijnej, wyborczej) nobilituje się przeciwnika, w jakichś sposób autoryzując jego pomysł na Polskę jako równorzędny, konkretny i wymagający stawienia czoła.
Ale prowadzenie polityki to nie tylko efekt kampanijny czy wyborczy. Rozumiem, że wczoraj debaty nie były na rękę Platformie, dziś nie są PiS, a pojutrze nie będą przedstawicielom kolejnej władzy, z tej czy innej partii, ale jeśli mamy gdzieś z tyłu głowy elementarną troskę (niechby i naiwną) o jakość debaty publicznej, to do takich dyskusji powinno dochodzić. Na uzgodnionych warunkach, uczciwych, przejrzystych, konkretnych, ale jednak - powinny mieć miejsce. Joachim Brudziński mówi jednak tak: debaty, owszem, czemu nie, ale…
Pod warunkiem, że scena polityczna jest sceną mocno zakorzenioną w emocjach społecznych i oddającą rzeczywistość. Tymczasem proszę mi z ręką na sercu odpowiedzieć na pytanie, kto jest dziś liderem Platformy Obywatelskiej? Grzegorz Schetyna? Małgorzata Kidawa-Błońska? Z jednej strony słyszę Schetynę, że pani marszałek Kidawa-Błońska nie będzie malowanym premierem, ale skoro tak, to po tym, jak powiedział A, niech powie B - i poda się do dymisji jako szef partii.
Nie wiem, kto jest dziś realnym, a kto malowanym liderem po stronie Koalicji Obywatelskiej, ale myślę sobie, że urzędujący premier powinien stanąć na ubitej ziemi (telewizyjnej) z przedstawicielem opozycji (jako kandydata/kandydatki na premiera) i stoczyć z nim merytoryczny bój na argumenty. Że to będzie promowanie pozycji marszałek Kidawy-Błońskiej? Być może. A może okaże się wręcz przeciwnie, bo znajomość państwa i jego mechanizmów, danych gospodarczych, wreszcie - opowieści o Polsce AD 2019 jest, mam wrażenie, po stronie PiS, a nie KO. Byłoby źle, niedobrze, gdyby na ołtarzu interesów wyborczych i kampanijnych po raz kolejny położono tak podstawowe sprawy jak dyskusja najważniejszych polityków. Jasne, debata w TVP z przedstawicielami wszystkich komitetów pewnie się odbędzie, ale umówmy się - to nie to samo.
Wracając do punktu wyjścia i puentując: rozumiem, że politycy Prawa i Sprawiedliwości, pomni wielu cierpkich doświadczeń, nie chcą grać w orkiestrze dyrygowanej z pieczary przy Wiejskiej albo sal konferencyjnych z Wiertniczej czy Czerskiej. To dla mnie jasne, zrozumiałe i oczywiste - nie zmienia to jednak faktu, że czasem trzeba się przesunąć i zagrać choć część politycznego meczu nie na swoim boisku. I tak jak w sprawie Kuchcińskiego zadziałało „społeczne prawo weta” (copyright Jacek Karnowski), tak i w kwestii debat mogłoby mieć znaczenie. Ale może dzisiejszej kampanii nie trzeba debat, a konwencji i obietnic. Trochę szkoda, ale chyba trzeba się do tego przyzwyczajać.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
-
OPOZYCJA PRZEGRYWA KAMPANIĘ! Nowy numer „Sieci” już w kioskach! Kup koniecznie!
E - wydanie dostępne na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/463137-gra-pis-na-wlasnych-warunkach-oczywiste-plusy-i-maly-minus