Motorem naszej działalności było zniszczenie takich postaw, jakie znamy z PSL – wiem ze Świętokrzyskiego, co znaczą te trzy literki. Ile tam nepotyzmu, chronienia swoich… I Paweł z nimi idzie! - mówi Piotr Liroy-Marzec, poseł i lider ruchu Skuteczni, w rozmowie z Marcinem Fijołkiem.
Wywiad ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 35/2019
Po tych czterech latach w Sejmie zostało coś w Panu z obrazu ostrego scyzoryka z Kielc, który walczy z systemem?
No właśnie, to pytanie, co jest wizerunkiem, a co rzeczywistością. Image, z którym walczyłem od początku, przez lata wykreowały media. Z czasem przestałem się z tym zmagać – chcecie to w to wierzcie, prawda jest inna.
Ale rozumie Pan ten szok poznawczy. W liceum nucę z kolegami Pana ostre teksty piosenek, a później mówię do Pana per pośle…
Oczywiście. (śmiech) Niemniej jednak to zawsze były teksty o życiu, nawet jeśli ostre czy wulgarne. Wejście do polityki było dla mnie o tyle łatwiejsze, że ja przerabiałem już ten cały show-biznes i to w dużej skali. Wiem, że wielu dziennikarzy, ale i wyborców spodziewało się, że do Sejmu wchodzi raper i z mównicy będą latały bluzgi, ale – z całym szacunkiem – trzeba było odrobić lekcję i sprawdzić, że angażowałem się wcześniej w wiele inicjatyw społecznych i obywatelskich.
Z list Kukiz’15 weszło Was do Sejmu 42 potencjalnych rozbójników. Dlaczego ten projekt się nie powiódł?
Z powodu Ali Baby… (śmiech) Złożyło się na to kilka elementów. Od początku dało się zauważyć, że u lidera ruchu nie ma chęci słuchania innych. Paweł szybko złapał bakcyla, że jest nieomylnym liderem. A może nie tyle sam Paweł, co jego najbliższe otoczenie. Dla mnie najgorsze było to, że podejmowali decyzje bez względu na to, co mu się powie. Można powiedzieć, że antysystemowiec Paweł Kukiz stworzył wokół siebie własny system.
Czyli jak zwykle, poszło o ambicje? Może trzeba było zadzwonić teraz przed wyborami, zakopać topory wojenne.
Nie, naprawdę nie poszło o ambicje. I tak, były takie telefony i rozmowy. W zasadzie do ostatniej chwili. Siedzimy nawet w miejscu, w którym toczyły się takie spotkania. Do samego końca słałem odzewy, esemesy, prośby. Paweł odpowiadał, spotykał się, rozmawialiśmy, ustalaliśmy…
I co?
I nic. Paweł mówił wieczorem, że jest świetnie, że nasze pomysły są trafne, że faktycznie pewne kwestie trzeba pozmieniać, po czym rano przychodził i mówił, że nie, że będzie robił po swojemu.
To o co chodzi?
Paweł nie potrafi sam podejmować decyzji, nie potrafi też otworzyć się do końca na pomysły innych. Wiem, że każdy ma swoje najbliższe otoczenie, team, ale nie można się tak zamykać. Sam miałem trudne dzieciństwo, byłem w różnych dziwnych miejscach i instytucjach. Mogłem wynieść z tego przekonanie, że nikomu nie wolno ufać. Ale nauczyłem się, że nie można ludzi traktować zbyt powierzchownie. Przekonałem się na przykład podczas ucieczek z domu, że osoby, z których naśmiewali się moi koledzy, okazywały się poważne i porządne. Paweł nie potrafi mentalnie się przełamać.
Pan też ostro pojechał w ocenie Pawła Kukiza po jego decyzji o współpracy z PSL.
No tak, dla mnie tę decyzję można wytłumaczyć tylko tym, że Pawłowi ktoś podrzucił pigułkę gwałtu. Ale to było sympatyczne określenie…
Znam lepsze wyrazy sympatii.
(śmiech) Naprawdę, mówiłem to z czystej troski o Pawła. Wiem, że to drastyczne stwierdzenie, ale dla mnie to jedyne wytłumaczenie. Motorem naszej działalności w K’15 było przecież zniszczenie w polityce takich postaw jakie znamy z PSL. Wiem ze Świętokrzyskiego, co znaczą te trzy literki. Ile tam nepotyzmu, chronienia swoich… Oni już dawno przestali reprezentować rolników. I z nimi idzie Paweł! To nie jest racjonalny ruch: a jeśli już, to może dla ludzi, którzy siedzą obok niego, ale Paweł musi słuchać swoich wyborców, tych, którzy mu zaufali w 2015 roku! Szkoda, utopią się razem z PSL.
Zostawmy Pawła Kukiza. Dużo się Pan nachodził za ustawą o medycznej marihuanie?
W zasadzie to chodziliśmy za tą ustawą kilkanaście lat. Te wszystkie marsze, listy, apele… Pierwszy z wywiadów, który udzieliłem w tej sprawie to rok 1991.
A w Sejmie?
To przede wszystkim szereg rozmów: w restauracji, w holach, w hotelu. Poznałem cały Sejm. Roznosiłem ulotki po szafkach wszystkich posłów, zapraszałem na sejmowe sympozja z naukowcami…
Efekt?
Efekt był taki, że na początku musiałem zerwać z przyklejoną gębą, że raper wchodzi do Sejmu i chce sobie legalnie zajarać. A przecież chodziło o pacjentów, często śmiertelnie chorych. Co charakterystyczne, Paweł był na nie. Dla mnie to był szok, ale nie chciałem się zrazić, robiliśmy swoje. Trochę to trwało…
Zwrotów akcji było wiele. Wiadomo, że bez zgody PiS nie byłoby o czym mówić, więc staraliśmy się o tę zgodę. Reakcje były różne: było wsparcie, ale i głosy, by sprawę odroczyć, zamrozić, ludzie z Ministerstwa Zdrowia blokowali projekt w komisji…
Dziwi się Pan? Na pierwszy rzut oka forsowanie takiego projektu wygląda jak ściema, mrugnięcie okiem, jak reklama łódki Bols.
Ale to absurd i myślenie w kategoriach - zabijmy kogoś przed przejściem na dworcu czy lotnisku, może jest terrorystą, bo ma brodę. Tak nie można!
Wróćmy do Sejmu. Blokują na komisji…
O dziwo, najmocniej pomagała nam wtedy pani Krystyna.
Pawłowicz?
Tak. Od początku była z nami, od razu wiedziała, że to musi być procedowane, mieliśmy od niej poważne wsparcie.
W końcu trafił Pan też do Jarosława Kaczyńskiego.
Tak, bo bez zgody prezesa temat nie byłby w ogóle ruszony. Podszedłem na jednym z pierwszych posiedzeń i poprosiłem o spotkanie. Udało się, oprócz mnie był na nim jeden z profesorów medycyny i przedstawicielka środowiska pacjentów.
Reakcja?
Szybko zrozumiał, o co chodzi. Zaufał, że chodzi o pacjentów i ich los. Obiecał wsparcie PiS, ale uczciwie mówiąc, szło jak po grudzie. Szarpaliśmy się z Ministerstwem Zdrowia, co chwila suflowano opowieści, że Liroy chce uprawiać marihuanę na balkonie i po to jest cały projekt… To była partia szachów. Dobrze ją rozegraliśmy, czasem musieliśmy pójść na kompromisy. Ale na ostatniej prostej znowu się wykrzaczyło, zielone światło zmieniło się z powrotem w czerwone.
Nie zniechęciło to Pana?
Uznałem, że dość tych dyskusji i idziemy na wojnę. W czasie, kiedy Tomasz Kalita z SLD walczył z chorobą, odbyłem kilka ważnych spotkań. Tłumaczyłem decydentom, o co chodzi w mojej ustawie. Wreszcie – zielone światło na wrzesień. Śmierć polityka była niestety ważniejszym argumentem, niż zwykłego Kowalskiego. Myślę, że jednym z argumentów były też badania, że wyborcy PiS akceptują ten pomysł, że tutaj nie ma obaw. Projekt przeszedł, udało się.
Spodziewałby się Pan, że taki projekt przeforsuje Pan dzięki wsparciu Krystyny Pawłowicz i Jarosława Kaczyńskiego?
W życiu! Przecież jestem z zupełnie innej bajki, co zresztą nawet widać. (śmiech) Pamiętam, gdy na starcie, wszyscy bez wyjątku mówili mi, że moje pomysły nie mają żadnych szans przy PiS. Okazało się to nieprawdą, PiS stał się naszym partnerem w tej rozgrywce.
Warto było?
Tak. Jeszcze w trakcie kampanii mówiłem, że jeśli okazałoby się, że jestem w Sejmie pionkiem, to zrezygnuję z mandatu. Ale okazało się, że się da. Byłem samotnym wilkiem, wolnym elektronem, a jednak się udało. To obalenie kolejnego mitu – że trzeba mieć wielki klub, partię, struktury by działać. Powie ktoś, że miałem szczęście – może i tak, ale trzeba to szczęście wypracować podczas rozmów, dialogu. Nie mogę się obrażać na ludzi w Sejmie.
Czeka nas jeszcze sporo pracy – edukacyjnej dla studentów medycyny, lekarzy, sędziów, farmaceutów, dla personelu w szpitalach czy przychodniach. Tę lekcję mamy wciąż nieodrobioną.
Co dalej z posłem Liroyem? Przygoda w Sejmie chyba się skończy po czterech latach, z Konfederacji Pan odszedł, z Kukizem nie wyszło.
W 2015 roku wszyscy mówili, że nie mam szans. Dziś też tak mówią. Jak będzie? Zobaczymy. Na mojej pierwszej płycie jest wzmianka o Korwinie. Wiem, że ma różne dziwne wypowiedzi i szaleńcze poglądy. Chciałem współpracować, ale okazało się, że Konfederacja chce dziś konserwować system. Nikt, kto chce bić się o dobro kraju, nie podpisałby się dziś pod tym, co zostało z projektu Konfederacji.
Teraz to do nas, do Skutecznych, zwracają się kolejne osoby, środowiska – jestem pod wielkim wrażeniem tej fali. Chcemy być wszystkim tym, czym nie był nigdy Kukiz’15, choć opowiadał, że będzie – racjonalnym, antysystemowym centrum walczącym o konkretne sprawy.
A jeśli się nie uda?
Nauczyłem się od dzieciństwa, że życie trzeba brać takim, jakie jest. Nie raz i nie dwa stałem w samym środku zadymy, często sam jak palec. Czasem obrywałem, ale zawsze wiedziałem za co. Przeżyłem tyle, by się nie poddawać. W polityce też tak to działa.
Rozmawiał Marcin Fijołek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/462875-piotr-liroy-marzec-ktos-podrzucil-pawlowi-pigulke-gwaltu