Sporo już napisano o sobotniej konwencji Prawa i Sprawiedliwości - i zwłaszcza w kampanijnym porównaniu z piątkowym przekazem Koalicji Obywatelskiej są to wnioski dość oczywiste. Sztabowcy PiS po raz kolejny udowodnili, że potrafią widowiskowo, z rozmachem opakować swój przekaz i wysłać jasny, pełen energii sygnał: idziemy po drugą kadencję, wiemy, co chcemy zmieniać, mamy pomysły, propozycje i szereg obietnic. To jasne, że o konkretnych deklaracjach, o szczegółach można rozmawiać, trzeba debatować o ich opłacalności i kosztach, wreszcie - o oczekiwanych efektach. Niemniej jednak na tle bezbarwnych, chaotycznych, sprawiających wrażenie spisanych na kolanie garstki haseł po stronie Platformy Obywatelskiej jest to różnica dwóch poziomów ligowych. A nawet jeśli już ludzie PO zeszli na pułap konkretów, to - jak w przypadku energetyki, co świetnie wykazał Jakub Wiech - są to sygnały niejasne, sprzeczne, a momentami wręcz niebezpieczne.
Mógłby ktoś jednak przyjąć i założyć, nie całkiem bez racji, że opozycji zawsze jest trudniej - to obóz rządowy ma odpowiednie narzędzia, mechanizmy i kanały, dzięki którym szybciej i skuteczniej dociera do wyborców (i jeszcze może na ostatniej prostej realizować niektóre pomysły). Ale nawet gdyby poprzeczkę oczekiwań wobec ekipy Grzegorza Schetyny obniżyć na jakiś absolutnie podstawowy, elementarny poziom, to i tak została ona strącona. Weźmy na warsztat choćby decyzję o wystawieniu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jako kandydatkę na premiera. W teorii był to ruch całkiem niezły (choć spóźniony) - szerzej pisałem o tym już na naszych łamach - ale już pierwsze dni pokazały, że to tylko kolejne okrążenia permanentnego stanu zarządzania kryzysowego, w jakim znajduje się opozycja (a przynajmniej drużyna jutra Schetyny).
Tutaj naprawdę niemal wszystko się sypie: notowania są tak fatalne, że na ostatniej prostej lider PO decyduje się na zwrot przez rufę, podstawowych, niemal (przed)szkolnych zbitek tematycznych co do programu (tzw. sześciopak Schetyny) nie pamiętają nie tylko kolejni ważni politycy z list KO (Poncyljusz, Zimoch, Święcicki), ale nawet sam autor i twarz tych pomysłów. Hasła z konwencji („Jutro może być lepsze”) nie kojarzą nawet szeregowi działacze, a wystawiać w taki sposób piłkę rywalowi, gdy ten ma właśnie jutro konwencję… Trzeba tutaj tęgich głów. Owszem, pani marszałek Kidawa-Błońska to kulturalna i lubiana polityk, ale i ona ma swoje ograniczenia, których nie da się nadrobić intensywnym, kilkunastogodzinnym treningiem piarowym. Widać to było podczas jej przemówienia.
A Prawo i Sprawiedliwość konsekwentnie robi swoje. Liderzy kreślą kolejne sektory polityki publicznej, które wymagają zmian, inwestycji i refleksji, umiejętnie żonglują sygnałami wysyłanymi tak do swoich wyborców (mobilizując ich do udziału w wyborach), jak i do elektoratu niezdecydowanego, którego zresztą czasem mylnie utożsamia się z „centrum” (ktore również istnieje, ale jest to zbiór o wiele mniejszy). Jarosław Kaczyński wydawał się dziś niemalże uradowany, jakby mając z tyłu głowy, że związek PiS z wyborcami jest zupełnie inny, głębszy niż poziom takiej czy innej narracji medialnej. A to w te ostatnie ciągle wierzą liderzy opozycyji - owszem, jest w tym jakaś wartość, ale to nie one determinują dziś kierunek wiatru zmian (lub w ogóle jego istnienie), jaki zachodzi w Polsce.
Swoje role w tym układzie władzy potwierdzili na sobotniej konwencji zarówno premier Mateusz Morawiecki, jak i Beata Szydło, ale co ważniejsze - wszystkie wspomniane i omawiane propozycje były skierowane do wyborców. Jak w ogóle porównywać ofertę PiS, kompleksową, całościową, z propozycjami w stylu darmowego internetu dla osób poniżej 24. roku życia (pomysł na rok 1999, a nie 2019…), o czym mówiła Platforma? Na tym tle o wiele bardziej profesjonalnie wyglądają konsekwentnie zgłaszane postulaty liderów egzotycznego sojuszu PSL/Kukiz‘15 czy nawet lewicy, której politycy umieją docenić nie tylko wyzwania socjalne podjęte przez ekipę PiS, ale i plany co do choćby budowy elektrowni atomowej. Polska Schetyny jawi się w obliczu ostatnich dni jako dziwny twór jakichś personalnych układanek okraszony chęcią odwetu. To żadne nowe otwarcie, nawet jeśli obok przewodniczącego PO zaczęła pojawiać się sympatyczna pani marszałek Kidawa-Błońska.
Na pięć tygodni przed ostatnim gwizdkiem tego politycznego meczu ekipa „dobrej zmiany” kontroluje przebieg spotkania, prowadząc grę i dominując tak w środku pola, jak i na skrzydłach. Kończąc tym piłkarskim porównaniem, Platforma jest nie tylko bez pomysłu na grę, ale swoją nadzieję na zmianę wyniku (i to raczej różnicy większe niż jednej bramki…) upatruje w pojedynczych szarpnięciach albo przerwaniu meczu przez jakichś incydent z zewnątrz, wywołujący absolutną frustrację trybun (filmy Vegi czy Sekielskiego, podgrzewanie emocji, rozhuśtanie nastrojów społecznych, strajki, etc.) - wszystko jednak bez efektu. Różne sprawy, rzecz jasna, mogą się wydarzyć, te trzydzieści kilka dni to oczywiście sporo czasu, ale scenariusz politycznego resetu wydaje się być z dnia na dzień rzeczywistością coraz mocniej nie do wyobrażenia. Co mądrzejsi po stronie opozycyjnej już planują, jak ustawić się na rok 2020 i 2023.
Nie przedłużając i puentując: podczas gdy liderzy i sztabowcy PiS wrzucają kolejne biegi politycznego walca, w Platformie panuje permanentne zarządzanie sytuacjami kryzysowymi. Rzecz jasna dobrzy marketingowcy potrafią obrócić nawet najtrudniejszy kryzys w choćby namiastkę sukcesu, ale - jak się wydaje - to nie ten przypadek. Tym bardziej, że ta ślepa wiara w „piar” i opowieści magików od wizerunku zdają się dziś mieć coraz mniesjzą siłę rażenia, a polityka przestała rozgrywać się wyłącznie na tym polu. A to akurat dobre dla nas wszystkich.
ZOBACZ TAKŻE NAJNOWSZY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/462849-walec-pis-vs-permanentne-zarzadzanie-kryzysowe-w-po