Dwie konwencje po kolei: wczorajsza Platformy i dzisiejsza PiS, pokazują, że obie partie postanowiły skierować swoją główną ofertę do zwykłego wyborcy. Mało ideologii, za to sporo obietnic lepszego życia. Jednak w tej rywalizacji zdecydowanie wygrywa PiS. Nie tylko dlatego, że ma lepszy słuch społeczny, ale przede wszystkim dlatego, że – w przeciwieństwie do PO – wywiązuje się z podjętych zobowiązań.
Symbolem piątkowej konwencji PO pozostanie na długo Małgorzata Kidawa-Błońska i rzucone przez nią pytanie: gdzie jest nasz program? Miało być dowcipnie, a nieoczekiwanie wyszła autokompromitacja. Bo cały program PO sprowadza się do zdania: odsunąć PiS od władzy. Nawet czołowi działacze tej partii nie wiedzą, co właściwie PO ma do zaproponowania wyborcom, nie potrafią – jak pokazał to telewizyjny występ Marcina Święcickiego – przypomnieć sobie, jak brzmi ich hasło wyborcze, a sam Grzegorz Schetyna nie wie, co zawiera „sześciopak”, czyli sześć punktów programu wyborczego jego własnej partii. Skupieni w największych metropoliach, nie mają za grosz wyczucia nastrojów społecznych, nie rozumieją oczekiwań i problemów ludzi. Wymowne jest tu zresztą samo hasło „sześciopaku” Schetyny, wyrażające przekonanie, że lud chętnie kupi coś co nawiązuje nazwą do zgrzewki piwa i nie będzie wnikał w szczegóły, bo jest na to zbyt głupi. Mając taki stosunek do potencjalnych wyborców, trudno oczekiwać pozytywnej reakcji. W tym sensie rację ma Stanisław Janecki, który twierdzi, że wysunięcie Kidawy-Błońskiej na czoło kampanii wynika z tego, że Schetyna jest już pewien porażki wyborczej i chce się z kimś podzielić odpowiedzialnością.
Kolejną kwestią jest wiarygodność. Tutaj PiS bije na głowę swoich rywali z PO. W ciągu czterech lat swoich rządów PiS udowodniło, że konsekwentnie realizuje podjęte zobowiązania wobec wyborców. Z kolei cała historia PO, to – jak zauważył Jarosław Kaczyński – ignorowanie swoich własnych obietnic. Drobnym, aczkolwiek wymownym przykładem może być sprawa 50-proc. kosztów uzysku u twórców. Dziś PO obiecuje przywrócenie tego przywileju. Tymczasem to Donald Tusk pozbawił twórców sporej części ich dochodów. Naprawiają błąd? Nie, po prostu uważają, że wyborca jest tak nierozgarnięty, że już wszystkiego zapomniał. Podobnie jest z ofertą darmowego internetu. Jak trafnie zauważył premier Morawiecki, ofertę taką składa dziś partia, która pół roku temu głosowała za ACTA2.
Zapowiedzi PiS dotyczące stopniowego zwiększenia płacy minimalnej, wsparcia emerytów i rolników nie są cyniczną kalkulacją w rodzaju: jaki jeszcze ochłap im rzucić, aby na nas zagłosowali. One wynikają z realnego rozeznania potrzeb społecznych. Oczywiście pojawiają się zastrzeżenia, że wzrost płacy minimalnej utrudni rentowność wielu przedsiębiorstw. Tego argumentu nie można całkiem lekceważyć, ale – z drugiej strony – warto pamiętać, że przedsiębiorcy, w odróżnieniu od pracowników najemnych, mają już rozliczne przywileje takie jak podatek liniowy czy możliwość rozliczania VAT. Zatem, choćby w duchu solidaryzmu, do którego odwołał się dziś Jarosław Kaczyński, należałoby nieco ulżyć także tym, którzy żyją z pracy najemnej. Ten problem ma zresztą charakter strukturalny, bowiem nie da się już dalej ciągnąć gospodarki na niskich kosztach pracy. W tej kategorii i tak przegramy z Bangladeszem, Wietnamem i Filipinami. Zresztą, zdaje się, naszą aspiracją jest rywalizować w przyszłości z Europą Zachodnią, a nie z krajami rozwijającymi się. I sama „niewidzialna ręka rynku” nie rozwiąże problemu strukturalnego zapóźnienia.
Swoje wątpliwości zgłaszają też niektórzy lewicowi komentatorzy. Zwracają oni uwagę na istotny fakt, że zwiększenie dochodów osobistych odbywa się kosztem zapaści usług publicznych. I że nawet nieco większe pensje nie pozwolą większości społeczeństwa kupować tych usług na wolnym rynku. Dostrzegam i ja ten problem, jednak jedyne możliwe rozwiązanie, jakim jest zwiększenie obciążeń podatkowych, nie wchodzi dziś w rachubę. Nie dlatego, że jest bezzasadne, ale dlatego, że nie ma na to przyzwolenia społecznego. I podzielając lewicową troskę nad stanem usług publicznych, zauważam jednocześnie, że na takie rozwiązania potrzeba nam więcej czasu. Bo ściągać wyższe podatki można, ale najpierw trzeba mieć skąd. Zatem dopiero wzrost ogólnej zamożności społeczeństwa jest warunkiem przyszłej odbudowy usług publicznych.
Dyskusja, jaka pojawiła się wokół programu PiS, w tym również różne krytyczne uwagi, wskazuje, że propozycje PiS – w odróżnieniu od oferty PO – są traktowane przez opinię publiczną poważnie. Bo debata pojawia się tylko wtedy, gdy jest nad czym debatować. I to jest jeszcze jeden dowód przewagi PiS nad konkurencją.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/462830-program-wyborczy-kontra-szesciopak