Ciągle nie dają mi spokoju dwie sprawy hejtu, chętniej nazywane aferami, które w ostatnich tygodniach ujrzały światło dzienne. Obydwie mają piętno indywidualne, poprzez określanie ich nazwiskami swych głównych, negatywnych bohaterów, będących inicjatorami i organizatorami hejtu – Piebiaka i Brejzy.
Piętnujący te sprawy, chętniej jednak nadają im charakter instytucjonalny, używając określeń – afera Ministerstwa Sprawiedliwości i afera Ratusza w Inowrocławiu. Poprzez wiązanie afer z instytucjami, nadają im zdecydowanie mocniejsze znaczenie polityczne. Szczególnie ważne jest to w przypadku afery Piebiaka, bo ze względu na stosunkowo wysokie stanowisko, jakie zajmował w strukturze rządu, przypomnę był wiceministrem sprawiedliwości, jego działanie promieniuje na instytucję, w której zajmował tak eksponowane miejsce. Zrozumiałe więc, że opozycja polityczna wykorzystuje tę sytuację, żeby uderzyć w całą strukturę, jaką jest Ministerstwo Sprawiedliwości oraz Zbigniewa Ziobrę, pozostającego przez cały okres rządów PiS pod silnym ostrzałem politycznym opozycji.
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o niecnych wyczynach Łukasza Piebiaka, zdawało mi się, że świat runął mi na głowę. Urzędnik najwyższego szczebla, którego zadaniem jest dbanie, aby w państwie było przestrzegane prawo, który ze względu na miejsce pracy oraz zawód sędziego winien być wzorem uczciwości, dopuszcza się tak niskich i nagannych czynów, jak hejtowanie swoich kolegów – innych sędziów. Uznałem nawet za błąd jego zwierzchników, że pozwolili mu podać się do dymisji i w dodatku okrasić publiczne uzasadnienie swojego kroku, jak pewnej fazy własnego poświęcenia się dla realizacji reformy wymiaru sprawiedliwości. Do dziś jestem przekonany, że powinien zostać zdymisjonowany przez ministra sprawiedliwości lub premiera, ponieważ pierwsze medialne doniesienia nie pozostawiały wątpliwości, że dopuścił się rzeczy, która dyskwalifikuje go jako urzędnika. To czy robił to, aby utorować drogę reformie, czy z zawiści zawodowej, czy w odwecie za doznane wedle siebie krzywdy, nie ma żadnego znaczenia. Dopuścił się podłości, okazując się słabym człowiekiem o niskim morale.
Im więcej czasu upływa od wykrycia przez media afery Piebiaka, tym nowe wiadomości z nią związane, zmniejszają jej znaczenie polityczne. Wydaje się, że dziś mając wiedzę wskazującą na to, że hejtowanie przez wiceministra, za pośrednictwem innych osób, było rodzajem prywatnych rozgrywek i porachunków między sędziami, będącymi w niedalekiej przeszłości kolegami z tego samego stowarzyszenia sędziowskiego, postępowanie Piebiaka można określić jako infantylizm, świadczący o niedojrzałości umysłowej sprawcy.
Tyle można powiedzieć dziś. Być może będziemy mądrzejsi, kiedy poznamy wyniki prowadzonego przez prokuraturę śledztwa. Czy jest prawdopodobne, że obraz będzie o wiele czarniejszy niż ten, który wyłania się z dotychczas ujawnionego scenariusza. Nie można dziś przesądzić, że afera Piebiaka skończyła się wraz z jego odejściem z ministerstwa. Musimy po prostu czekać.
Nieco inaczej ma się sprawa udziału Krzysztofa Brejzy w hejcie, jakiego centrum wykonawcze znajdowało się na terenie inowowrocławskiego Ratusza. Prokuratura dysponuje zeznaniami co najmniej dwóch świadków, którzy znają proces tworzenia „centrum” z autopsji. Prawdopodobnie ich informacje pozwolą na zebranie również dowodów materialnych.
Wbrew pierwszemu mojemu wrażeniu, gdyby miały się potwierdzić dotychczasowe sygnały, „afera w Inowrocławiu” z punktu widzenia politycznego jest o wiele większego kalibru niżeli w „Ministerstwie Sprawiedliwości”. Łukasz Piebiak nigdy nie był żadną figurą polityczną i praktycznie nie uczestniczył w przestrzeni publicznej jako polityk, choć racji zajmowanego stanowiska, automatycznie plasował się w klasie politycznej. Krzysztof Brejza należy do jednego z najbardziej znanych polityków Platformy Obywatelskiej, znany z agresywności wobec przeciwników politycznych, często na pograniczu naruszania zasad zdrowego rozsądku. O jego pozycji w partii świadczy powierzona mu rola szefa sztabu wyborczego w obecnych wyborach parlamentarnych.
Toteż odium jakie pociąga jego ewentualna działalność jako organizatora hejtu w Inowrocławiu spada na całą partię. Nic dziwnego, że kierownictwo partii cały czas szermuje hasłem o nagonce politycznej na swego fałszywie oskarżanego kolegę.
Wydaje się, że taktyka szefostwa partii i w praktyce samego Krzysztofa Brejzy jest prosta. Aby doczekać do wyborów i wejść do parlamentu. W przypadku Brejzy do Senatu. Wtedy będzie go znowu, tak jak obecnie chronił immunitet. Możliwość ewentualnego pociągnięcia obecnego szefa sztabu mocno się skomplikuje, a jeśli wynik wyborów okaże się korzystny dla opozycji, praktycznie upadnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/462257-wytrzymac-do-wyborow-recepta-dla-krzysztofa-brejzy