Andrzej Rychard jest prominentnym profesorem socjologii, dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Ale w jego analizach, zaskakująco płytkich i niespecjalnie różniących się od przeciętnej publicystyki, piętno odciska sposób myślenia znany z Fundacji im. Stefana Batorego.
Nic dziwnego, profesor byt tam członkiem zarządu. Jednak od dyrektora IFiS PAN można by wymagać przynajmniej nieudawania, że stosuje naukowy aparat i tworzy hipotezy na podstawie faktów, a dowodzenie i wynikanie nie są u niego atrapą. W istocie żadnego wynikania i dowodzenia nie ma, jest tylko stan świadomości sfrustrowanego naukowca, sympatyka opozycji.
Zamiast analizy czy postawienia hipotez badawczych prof. Rychard oferuje życzeniowe myślenie o rządzących, a właściwie o ich końcu, mające działać tak jak zaklęcie, czyli z punktu widzenia nauki coś kompletnie irracjonalnego i metodologicznie zawstydzającego. To jest zresztą bardzo typowe dla nauk społecznych w ostatnich latach w Polsce, co powinno być przedmiotem wyjątkowej troski i jeszcze większego niepokoju, a nie jest. Tak jakby nikt nie oczekiwał już od socjologii, że coś realnie bada, zamiast być tylko niespecjalnie błyskotliwą (żeby nie powiedzieć „przymulającą”) ekwilibrystyką motywowaną ideologicznie i światopoglądowo.
Już na początku swego wywodu w naukowym czasopiśmie „Gazeta Wyborcza” prof. Rychard myli przyczyny ze skutkami. Twierdzi oto, że „PiS dochodził do władzy budując wizerunek partii skutecznej, dającej obywatelom pewność i opiekę, dbającej o interes narodowy i o rozwój Polski nowoczesnej. (…) Dziś widać, że w zasadzie żaden z tych celów nie jest realizowany”. To wszystko Prawo i Sprawiedliwość uważa za swoje zalety i propaguje na podstawie praktyki rządzenia w latach 2016-2019. I do praktyki rządzenia po listopadzie 2015 r. się odwołuje. A Polacy w różnych badaniach takie cechy uznają za konstytutywne dla PiS, co też przekłada się na poziom poparcia w sondażach. Wizerunek jest zatem wypadkową i skutkiem praktyki politycznej, a nie obietnic. Inaczej trzeba byłoby mówić o fałszywej świadomości implementowanej Polakom na wielką skalę. I z wielu wypowiedzi prof. Rycharda można by sądzić, że taka wersja nie byłaby dla niego niedorzeczna.
Skoro już prof. Andrzej Rychard przestawił przyczyny ze skutkami, musi w to brnąć. Dlatego twierdzi, że „działania podejmowane przez PiS często są przeciwskuteczne dla realizacji tych celów. Rodzi to coraz silniejsze napięcia i niszczy wizerunek, który partia chciałaby budować”. Nie może być przeciwskuteczne to, co rodzi konkretne skutki, wpływające potem na wysokie notowania i pozytywny wizerunek partii. Chyba że wszyscy żyjemy w matriksie. A prof. Rychard może już w nim tkwić, skoro uważa, że mamy do czynienia z „erozją politycznej pozycji PiS”. Tyle że żadne dane empiryczne nie potwierdzają „erozji politycznej pozycji PiS”, a wręcz przeciwnie – dowodzą umacniania tej pozycji.
„Zamiast pewności PiS generuje niepewność” - prawi prof. Rychard. Ale badania nastrojów dowodzą, że Polacy jeszcze nigdy w III RP nie czuli się tak pewnie pod wieloma względami jak za drugich rządów PiS. Można takie twierdzenie wytłumaczyć chyba tylko tym, że niepewność panuje w kręgach, w których obraca się prof. Rychard, ale nie w społeczeństwie. A zdaje się, że profesor właśnie społeczeństwo powinien badać, a nie własny krąg towarzyski. Słusznie profesor zauważa, że „od pewnego czasu narastają problemy. W system sądownictwa wbudowano napięcia i niespójności, nastąpił atak na istotną część środowiska sędziowskiego, osłabiono niezależność instytucji liberalnych”.
Poza tym, że nie bardzo wiadomo, co to są „instytucje liberalne”, bo zdaje się, że instytucje powinny być bezprzymiotnikowe w sensie ideologicznego nacechowania (co specjalista socjologii instytucjonalnej powinien najlepiej wiedzieć), to znowu mamy zamianę ogona z psem. W system nie wbudowano „napięcia i niespójności”, tylko są one wynikiem otwartego buntu w wymiarze sprawiedliwości, „żeby było tak jak było”. Zatem to nie „część środowiska sędziowskiego nie jest oportunistyczna”, lecz ta część świadomie dąży do anarchizacji systemu. I z punktu widzenia ich światopoglądu oraz politycznej i grupowej identyfikacji jest to działanie jak najbardziej oportunistyczne.
Powiada Andrzej Rychard, że „rozstrzygnięcie sprawy bardziej niż kiedykolwiek zależeć może od politycznej orientacji prokuratora, sędziego itp. Podobnie może być w innych segmentach instytucjonalnych – od szkolnictwa do służby zdrowia. A nade wszystko w mediach”. Istotnie, w sądach, a nawet w szkolnictwie i służbie zdrowia, a szczególnie w mediach widać polityczną orientację, ale przecież mamy tu ogromną dominację akurat orientacji bliskiej sercu prof. Rycharda, a nie tej związanej z PiS. Natomiast prokuratura jest po prostu organem ścigania, hierarchicznie podporządkowanym władzy wykonawczej, w dodatku kontrolowanym przez sądy, więc od „orientacji” prokuratora wcale tak wiele nie zależy.
Rzekomy strażnik interesu narodowego wystawia ten interes na szwank
— uważa prof. Rychard.
Tym bardziej że „wybrano drogę kłótni z Europą, boczenia się na jej instytucje, pogarszania stosunków z sąsiadem na zachodzie”. Znowu profesor myli ogon z psem. Nikt rozumny w rządzie PiS nie „boczy się na instytucje”, tylko domaga się równego traktowania przez te instytucje, gdyż nie mogą one działać wbrew art. 4 Traktatu o Unii Europejskiej. A działają z powodu konkretnych interesów konkretnych państw ze szkodą dla Polski. Żaden rząd nie może sobie na to pozwolić. A co do pogarszania stosunków z Niemcami, to zwykła bajka. One są realnie coraz lepsze i coraz bardziej partnerskie, o czym świadczą nie tylko wizyty, ale przede wszystkim wymiana gospodarcza, a tu Polska właśnie przeskoczyła Wielką Brytanią i jest już szóstym na świecie partnerem Niemiec. Prof. Rychard bardziej powinien się opierać na danych, a mniej pasjonować się obsesjami naukowego czasopisma, na którego łamach gości.
Najbardziej zabawne, żeby nie powiedzieć groteskowe są wywody prof. Rycharda o elitach. Twierdzi on, że obecna władza „sztucznie buduje pseudokontrelity”, bo uważa, że to „nie kompetencje merytoryczne i zdolności stworzyły obecne elity”. I ma to wynikać z „mylenia skutków z przyczynami”. Sorry Winnetou, ale to właśnie prof. Rychard nagminnie „myli”. Obecne „elity” nie dlatego są elitami, iż „tak się złożyło, że ludzie o wysokich zdolnościach i kompetencjach relatywnie częściej mają właśnie takie orientacje, jakich PiS nie lubi”. Ci ludzie są przekonani, że mają wysokie zdolności i kompetencje, bo utwierdzają ich w tym takie fabryki prestiżu i hierarchii jak naukowe czasopismo Adama Michnika. I od początku III RP stanowią większość w instytucjach, ośrodkach czy na uczelniach, a tam pilnują, by nic nie zakłóciło i nie zmieniło systemu wprost przeniesionego z PRL.
Obecna „elita” nie została wyłoniona na zasadzie uczciwej rywalizacji, lecz uzyskała na początku przewagę, którą za wszelka cenę i wszelkimi środkami chce utrzymać. I nie chce żadnej uczciwej rywalizacji, lecz utrzymania dominacji. Jej dobre samopoczucie wynika wyłącznie z tego, że nie działa żadna instancja krytyczna wewnątrz „elity”, skoro funkcjonuje ona wyłącznie jako towarzystwo wzajemnej adoracji. A w starciu z realnymi problemami ci „ludzie o wysokich zdolnościach i kompetencjach” są tak bezradni intelektualnie jak profesorowie Andrzej Rychard, Radosław Markowski, Ireneusz Krzemiński czy Marcin Król. I tę bezradność przekładają na poczucie wyższości oraz przekonanie o jakimś nadzwyczajnym wtajemniczeniu. Niestety rzeczywistość to brutalnie weryfikuje, szczególnie gdy porównać osiągnięcia owej „elity” na międzynarodowym rynku idei i badań. Tu „elita” jest po prostu nikim.
Niektóre wywody prof. Rycharda trącą taką amatorszczyzną, że polemika z nimi wydaje się zawstydzająca. „Jak tworzyć nowoczesną, innowacyjną gospodarkę przy dążeniu do centralizacji, tzw. repolonizacji i niekiedy upaństwowienia?” – pyta prof. Rychard. Czyżby nie wiedział, co się dzieje w Korei Południowej, Singapurze, Indiach, Malezji, ale także np. we Francji. Profesor socjologii nie powinien się chyba opierać na pseudoliberalnych czytankach w rodzaju twórczości Leszka Balcerowicza i jego wyznawców, bo tak gospodarka współczesna nie działa. I nie trzeba się wcale odwoływać do Chin, gdzie innowacyjność i nowoczesność są widoczne na każdym kroku, choć państwo (w tym wypadku niedemokratyczne) ma ogromy wpływ na wszystko. Profesor wyśmiewa też „węglowe podstawy” gospodarki, choć jako socjolog nie powinien tak lekko przechodzić do porządku nad losem Ślązaków, bo węgiel i górnictwo to nie tylko surowiec, ale i kwestie społeczne, cywilizacyjne, aksjologiczne i kulturowe. I skąd to przekonanie, że do końca świata węgiel będzie służył tylko do spalania w najbardziej prymitywnej postaci?
Prof. Andrzej Rychard bardzo się wzmaga etycznie w kwestiach skromności władzy. Twierdzi, że PiS „doszło do władzy na nieprawdopodobnie wyolbrzymionej ‘aferze ośmiorniczek’”, a to, co „wówczas nagrano, nie było nawet w części tak kompromitujące, jak to, co dziś wychodzi na jaw”. Jak mawiał klasyk Lech Wałęsa, nie można być bardziej w mylnym błędzie. W wypadku rządów PO w ogóle nie chodziło o ośmiorniczki, lecz o stosunek do państwa. O możliwość manipulowania wszystkim, nawet podażą pieniądza przez NBP, dla osiągnięcia politycznych celów. I chodziło o abdykacją państwa, a nawet o jego kapitulację. Skutkiem tego nie było barwne „ch…, d… i kamieni kupa” (Bartłomieja Sienkiewicza), lecz oddanie Polski grupom interesów, różnym lobby bądź zwykłym złodziejom. Obecnej władzy zdarzają się patologie, ale państwo w żadnym wypadku nie skapitulowało, zaś jego siły dowodzi m.in. zwalczanie patologii we własnych szeregach. Sprowadzanie grzechów rządów PO-PSL do ośmiorniczek to intelektualny infantylizm.
Czy erozja władzy doprowadzi do przełomu?
— pyta prof. Andrzej Rychard. I „jedzie” tezą Karola Marksa, że kapitalizm upadnie pod wpływem rozsadzających go wewnętrznych sprzeczności. W wersji prof. Rycharda ta teza brzmi: „wewnętrzne sprzeczności systemu budowanego przez PiS będą narastać”, a „niespełnione obietnice oraz wikłanie się w sprzeczności może powodować erozję poparcia” (a przecież ta erozja miała być faktem). Problemem nie jest to, że kapitalizm nie upadł, a ma się bardzo dobrze i podobnie jest z poparciem dla PiS. Problemem jest zaczarowywanie rzeczywistości przez profesora socjologii. Tak, żeby nielubiana władza odeszła. Żeby tak się stało, że sama sobie zaszkodzi, a w razie kłopotów można jej pomóc praktykami magicznymi, czymś w rodzaju wbijania szpilek w laleczkę voodoo. Oczywiście to nie zostało powiedziane wprost, ale to całkiem uzasadniony wniosek z wywodów prof. Rycharda. Tylko co jego tezy mają wspólnego z nauką?
Profesor socjologii może oczywiście uprawiać publicystykę, nawet gdy mu to średnio wychodzi, ale w naukowym czasopiśmie „Gazeta Wyborcza” występuje jednak jako naukowiec i autorytet socjologii. Gdybym był złośliwy, przypomniałbym tezy profesora o „wysokich zdolnościach i kompetencjach”, ale nie będę złośliwy.
-
Wyjątkowy PREZENT dla prenumeratorów!
Super oferta dla czytelników tygodnika „Sieci”! Zamów i opłać roczną prenumeratę pakietu: tygodnik „Sieci” i miesięcznik „wSieci Historii”, a książkę Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol pt.”Złota epopeja” otrzymasz GRATIS!
W prenumeracie nawet do 30% taniej! Pospiesz się!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/462172-przypadki-prof-rycharda
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.