Ostatnie dni obnażyły hipokryzję organizacji ekologicznych w Polsce, które z jednej strony zupełnie zbagatelizowały zanieczyszczenie Wisły ściekami z oczyszczalni Czajka, a z drugiej strony głośno sprzeciwiały się budowie trasy Via Carpatia.
Stosowanie podwójnych miar nie jest specjalnością wyłącznie polską. Jest spotykane również na świecie i ma te same źródła: jeśli za katastrofę ekologiczną odpowiedzialna jest formacja polityczna, z którą sympatyzują postępowi ekolodzy, wówczas są oni w stanie przymknąć oko na zagładę środowiska naturalnego. Nigdzie nie jest to dziś bardziej widoczne jak w Amazonii.
Od kilku tygodni politycy, dziennikarze i ekolodzy na całym świecie lamentują nad pożarami amazońskich lasów. Ostrze ich krytyki wymierzone jest głównie w obecnego prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro, opisywanego w taki sposób, jakby to on sam wcielił się w rolę piromana osobiście podpalającego tropikalną dżunglę. We włoskim dzienniku „Corriere della Sera” został wręcz porównany do Nerona, który dla swej uciechy puścił z dymem antyczny Rzym. Na świecie furorę robi podobizna Bolsonaro z podpisem „palcie faszystów a nie lasy”. Podczas niedawnego szczytu przywódców państw G7 w Biarritz brazylijski przywódca został potępiony przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona jako główny odpowiedzialny za niszczenie amazońskiej dżungli. Paryż i Dublin zagroziły, że nie ratyfikują umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Mercosur (Wspólnym Rynkiem Południa skupiającym państwa latynoskie), dopóki Bolsonaro nie zacznie na serio walczyć z ogniem. Finlandia, sprawująca obecnie przewodnictwo w Radzie UE, zasugerowała nawet z tego powodu europejski bojkot wołowiny pochodzącej z Brazylii.
Z potępieniem Jaira Bolsonaro wyraźnie kontrastuje milczenie w sprawie prawdziwego winowajcy ekobójstwa w Amazonii, czyli marksistowskiego prezydenta Boliwii Evo Moralesa. Z mainstreamowych mediów nie dowiemy się, że pożary, jakie szaleją w boliwijskich lasach, obejmują proporcjonalnie znacznie większą część kraju niż w sąsiedniej Brazylii. Nie dowiemy się jednak czegoś ważniejszego: o ile Bolsonaro nie ma osobiście nic wspólnego z podpalaniem lasów, o tyle Morales – jak najbardziej.
Otóż 9 lipca rząd Boliwii wydał dekret nr 3973 sankcjonujący kontrolowane podpalanie lasów amazońskich w rejonach Santa Cruz oraz Beni w celu uzyskania terenów pod uprawy rolne (głównie trzciny cukrowej, genetycznie mutowanej soi i liści koki) oraz hodowlę bydła. Tylko w ciągu pierwszych dwóch tygodni od wejścia w życie nowego prawa wybuchło w tamtym rejonie ponad 7 tysięcy pożarów, które strawiły ponad 800 tysięcy hektarów lasów. Duża część „kontrolowanych pożarów” wymknęła się jednak spod kontroli. Ponieważ są to ziemie przygraniczne, ogień objął również olbrzymie połacie dżungli rozpościerające się na terytorium Brazylii.
Mamy więc do czynienia z sytuacją paradoksalną, w której potępiany jest pogorzelec (Bolsonaro), natomiast podpalacz (Morales) unika jakiejkolwiek krytyki. Mało tego: w dziesiątkach relacji telewizyjnych można zobaczyć prezydenta Boliwii, jak w stroju strażaka dzielnie gasi pożary.
Tymczasem – o czym mainstreamowe media konsekwentnie milczą – za rządów Moralesa w całym kraju spłonęło już ponad 7 milionów hektarów amazońskich lasów, z czego duża część na skutek celowych podpaleń w celu rozwoju rolnictwa. W tym roku ofiarą pożarów padł m.in. Park Narodowy Isiboro-Safe, zaś istnienie 12 rdzennych plemion indiańskich na tym terenie jest poważnie zagrożone.
W Boliwii spełnia się więc czarny sen ekologów: wycinany jest rdzenny las Amazonii, a na jego miejscu powstają m.in. gigantyczne fermy bydła, co sprawia, że rośnie emisja gazów cieplarnianych. Wydawać by się mogło, że w tej sytuacji Evo Morales stanie się obiektem krytyki ze strony światowych mediów, europejskich polityków i międzynarodowych organizacji ekologicznych. Otóż, nic bardziej mylnego. Potępienie spada na Bolsonaro, natomiast Morales cieszy się nieposzlakowaną opinią. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: prezydent Brazylii reprezentuje prawicę, natomiast przywódca Boliwii – obóz lewicowy, dlatego wiele zostanie mu wybaczone (podobnie jak socjalistycznemu rządowi Nicolasa Maduro w Wenezueli, który również niszczy amazońskie lasy).
Jedynym wyjątkiem na tym tle jest Kościół katolicki w Boliwii, który od lat znajduje się w otwartym konflikcie z marksistowskimi władzami w La Paz. 26 sierpnia boliwijski Episkopat wydał oświadczenie, w którym odpowiedzialnością za niszczenie amazońskich lasów obarczył przede wszystkim rząd Evo Moralesa, a zwłaszcza wydany przez niego dekret 3973.
Zobaczymy, czy głos biskupów zostanie usłyszany w Watykanie. W zeszłą niedzielę Franciszek podczas modlitwy Anioł Pański mówił o konieczności ochrony amazońskich lasów. Z jego inicjatywy ta właśnie problematyka ma być również poruszana podczas październikowego Synodu Biskupów Amazonii.
Jest to istotne zwłaszcza w kontekście bliskich relacji między Stolicą Apostolską a rządem w La Paz. Evo Morales lubi bowiem przedstawiać się jako dobry przyjaciel Jorge Mario Bergoglio. Nie ma zresztą drugiego przywódcy na świecie, z którym tak często (do tej pory aż sześć razy) oficjalnie spotykałby się Franciszek. W 2015 roku świat obiegło zdjęcie z pałacu prezydenckiego Quemado pokazujące, jak boliwijski przywódca wręcza swemu watykańskiemu gościowi krucyfiks w kształcie sierpa i młota. Z kolei rok później latynoski prezydent był jednym z głównych mówców podczas rzymskiej konferencji zorganizowanej przez Papieską Akademię Nauk Społecznych z okazji 25-lecia encykliki „Centessimus annus”.
Komentatorzy zastanawiają się, czy Franciszek wykorzysta swe znakomite relacje z Moralesem, by upomnieć go za niszczenie amazońskich lasów (tym bardziej, że do 2020 roku rząd w La Paz planuje wykarczowanie pod uprawy kolejnych 4 milionów hektarów dżungli). Już wkrótce się o tym przekonamy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/462170-pozary-w-amazonii-czyli-milczenie-ekologow