Nie wiem, czy państwo wiedzą, ale Polska przestała się rozwijać. A skoro się nie rozwija, to albo stoi w miejscu, albo się zwija, cofa, degraduje. Podejrzewam, że OTUA-Manowi chodziło o to drugie, gdy w doborowym towarzystwie ikon dzisiejszej opozycji snuł swoje kombatanckie opowieści przed bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej.
Najpierw oznajmił, dlaczego brakuje w Polsce porozumienia:
Kiedyś mieliśmy wspólny mianownik - komunizm, Związek Sowiecki. Zlikwidowaliśmy wspólny mianownik. Dziś nie mamy żadnego wspólnego mianownika, dlatego tak trudno cokolwiek zbudować. Musimy wspólny mianownik wydyskutować.
A później przeszedł już do konkretów w opisywaniu gangreny i przypomniał, jak ważne jest odsunięcie obecnej ekipy od władzy:
Ich należało rozliczyć. Ja to proponowałem, ale nie posłuchano mnie i urośli dziś, przejmując dziś różne gałęzie, całe gałęzie polityczne i inne, i się stają groźni. To jest bardzo groźne. Tych ludzi należy odsunąć, wybrać mądrzejszych, bardziej odpowiedzialnych, by Polska wróciła na dobry właściwy rozwój.
A może Polska się rozwija, tylko niewłaściwie? Nie, to niemożliwe. Żaden rozwój z Kaczorem-destruktorem nie jest przecież możliwy. A więc zwijka. Słowa noblisty skłaniają do dwóch refleksji.
Rzeczywiście ta Polska, który dziś nabrała wiatru w żagle, nie ma z Wałęsą wspólnego mianownika. I nie mam na myśli tylko tych, którzy rządzą, ale głównie tych, którzy ich wybierają. Ci młodzi uważają zapewne, że facet po prostu bredzi. Kojarzą, że jest postacią legendarną, że ma zasługi, że zna go cały świat, ale jeśli posłuchać jego kilku dowolnie wybranych zdań to przez grzeczność można co najwyżej pomilczeć w ramach komentarza.
Starsi zaś, którzy tego mianownika nie odnajdują, wiedzą, co oznacza „lepsza Polska” Wałęsy. Pamiętają czasy, gdy on coś znaczył, gdy piastował najwyższy urząd w państwie, gdy ginęły dokumenty z jego teczki, po tym jak mu je dostarczono do gabinetu. Gdy w ekspresowym tempie nocą odwoływano najlepszy rząd (jak to szło?: „teraz, natychmiast, ja ich nie mogę jutro wpuścić do gabinetu”) tylko dlatego, że chciał, by Polacy wiedzieli, którzy wysocy urzędnicy parę lat wcześniej donosili bezpiece. Gdy guru Balcerowicz w ramach stawiania kraju na nogi wyrzucił na bruk miliony ludzi, gdy ci słabsi z biedy wpadali w skrajną biedę. Gdy tenże Balcerowicz wraz z kolegami próbowali sprzedać w naszym kraju wszystko, co tylko się dało. Gdy układanki „ludzi Solidarności” z lewicą nie były bełkotem o obywatelskich, czy europejskich koalicjach, tylko zabójczym dla Polski porozumieniem z regularnymi komuchami, jak to powiedział Józef Oleksy, „sitwą, która miała Polskę w dupie”.
I pamiętają ten piękny rozwój sprzed kilku lat: 250 mld z VAT-u, które zostało w kieszeniach mafii i cały aparat państwa, który pozwolił drobnemu oszustowi zrobić przekręt stulecia. Pamiętają podwyższanie podatków, podnoszenie wieku emerytalnego, skok na OFE. Pamiętają sojusz z Berlinem i hołdy składane tam przez szefa polskiej dyplomacji. A może nawet pamiętają Pawlaka w Moskwie, który dawał Rosjanom w ramach kontraktu gazowego więcej niż oni sami chcieli (szczególnie warto o tym pamiętać dziś, po podpisaniu memorandum gazowego PL-US-UKR).
Tak się wspaniale Polska rozwijała. Nie to, co dziś – gdy szaleje PKB, bezrobocie gdzieś zniknęło, podatki udaje się ściągać, na emeryturę można iść wcześniej, „piniendze” zagubione przez Rostowskiego się odnalazły i trafiły do kieszeni polskich rodzin, największy zagraniczny bank wrócił do Skarbu Państwa, prezydent USA nie może się nas nachwalić, budujemy Trójmorze, a Niemcy zanim czegokolwiek od nas zażądają, przypomną sobie o reparacjach.
Lechu, skoro znów o tych dawnych czasach, to wróć do nich – bierz Mietka, wędkę i idź na ryby. A my tu sobie jakoś z tym rozwojem poradzimy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/461825-dwie-polski-dzieki-otua-manowi-latwiej-zrozumiec-podzial