Maciej Mazurek: Prezes Najwyższej Izby Kontroli zrezygnował z szefostwa w powodu startu w wyborach. Samo to jest zaskakujące, ponieważ takie stanowisko to służba publiczna. Jako były wiceszef poznańskiej delegatury NIK dobrze zna Pan tę instytucję. Nie jest Pan zachwycony jej dotychczasowym działaniem?
Tadeusz Dziuba, wiceprzewodniczący sejmowej komisji kontroli państwowej: Wiele lat pracowałem w poznańskiej delegaturze NIK, ale też w bydgoskiej delegaturze i w departamencie edukacji, nauki i dziedzictwa narodowego centrali NIK, więc jeszcze mam niemałą wiedzę i rozpoznanie tej wyjątkowej instytucji państwowej. Rezygnacja prezesa Krzysztofa Kwiatkowskiego na ledwo kilka dni przed upływem jego kadencji i może jakieś dwa tygodnie przed wyborem jego następcy ma charakter kabaretowy. Taki akt byłby odpowiedzialny, gdyby prezes to zrobił wtedy, gdy prokuratura wszczęła przeciw niemu śledztwo w związku z uzasadnionymi podejrzeniami o manipulowanie wynikami konkursów na stanowiska dyrektorów w NIK. Teraz to drwina ze zdrowego rozsądku. Odpowiadając zaś na Pana pytanie, najpierw trzeba powiedzieć, że trudno jest oceniać NIK nie mając bardziej szczegółowej wiedzy na temat funkcjonowania tej instytucji, nie będąc w jej środku. Powody tego są bardzo proste. Po pierwsze, raporty NIK – a poprzez nie weryfikuje się wartość tej instytucji – są cenione, nawet jeśli prezentują ustalenia banalne, ponieważ są to na ogół ustalenia źródłowo udokumentowane. Dzięki temu mają zawsze jakąś wartość. Po drugie, są one rezultatem pracy zespołowej, wykonywanej w dosyć szerokim kręgu osób, a wśród nich zawsze znajdzie się trochę osób kreatywnych, którzy potrafią z piasku bicz ukręcić. Dlatego z pozycji zewnętrznej trudno zorientować się w jakiej realnej kondycji jest ta unikalna instytucja państwowa. W rezultacie najprościej i najbezpieczniej jest ją po prostu chwalić. Kto jednak zna NIK i uważnie śledzi jej pracę możne zidentyfikować niepokojące zjawiska, które w długiej perspektywie mogą przynieść i już przyniosły złe owoce.
Jakie to są zjawiska?
Wymienię tylko dwa. Jednym z nich jest daleko idące zbiurokratyzowanie pracy kontrolerów, wprowadzenie rejestracyjnych i sprawozdawczych procedur wewnętrznych, co łączy się z obowiązkiem wypełniania rozmaitych dokumentów wewnętrzorganizacyjnych, w większości bezużytecznych. To oczywiście zupełnie zbędnie angażuje ich czas i wysiłek. Poza tym z doświadczenia wiadomo, że w takiej biurokracji doskonale czują się cwaniaczki, bo w niej jakoś ukryją swoją nieporadność i nieróbstwo. Kolejnym niepokojącym fenomenem są zupełnie opaczne – moim zdaniem – kryteria nagradzania pracowników, czyli przyznawania nagród. Wymyślono mało czytelny system przyznawania nagród, którego stosowanie przynosi przede wszystkim ten prosty rezultat sumaryczny, że nagrody są w relacji do stanowisk, czyli w istocie są dodatkami do wynagrodzeń. A trzeba wiedzieć, iż nagrody to jedyny instrument motywacyjny, będący w dyspozycji prezesa NIK, oprócz awansów w hierarchii, a te są raczej rzadkie. Taką sytuację należy uznać za demoralizującą, bo w ramach takiego systemu nie są widoczni ci, którzy są kreatywni i dociekliwi. To zaś zniechęca kontrolerów do rozwijania w sobie takich właśnie cech. Nawiasem mówiąc, tej sprawie poświęcone było jedno z posiedzeń sejmowej komisji kontroli państwowej, bodaj trzy lata temu. Podczas niego okazało się, że podając roczne dane o nagrodach prezes Kwiatkowski wprowadził posłów w błąd. Konsekwentnie uważam, że ten fakt, ale też inne, są dowodem na silną tendencję do ograniczania przez kierownictwo NIK konstytucyjnej roli Sejmu w zakresie nadzoru nad tą jedyną w Polsce instytucją kontroli państwowej.
NIK stał się trochę takim państwem w państwie?
To stwierdzenie grubo na wyrost, choć nie całkiem bezzasadne. Gdybym miał szukać widowiskowych określeń, powiedziałbym raczej, że NIK jest bożkiem wielbionym. Wielbionym bezrefleksyjnie, oczywiście. To kolejny przejaw zgubnej politycznej poprawności. Polit-poprawna ślepota zawsze przynosi niepożądane owoce.
Przykłady tego w odniesieniu do NIK podawałem z trybuny sejmowej całkiem niedawno, w lipcu tego roku. Z jednym wyjątkiem, wszystkie one dotyczyły raportów skądinąd ciekawych, ale jednocześnie zawierających znamiona słabości NIK.
W raporcie „Nadzór nad stosowaniem dodatków do żywności” zamieszczono jednozdaniowe stwierdzenie, że przeciętny konsument spożywa rocznie 2 kg środków konserwujących. Opatrzone było ono przypisem informującym o tym, że stwierdzenie takie padło podczas t. zw. panelu ekspertów, a jego potwierdzenie znajduje się na jednym z komercyjnych portali, którego adres i telefon kontaktowy jest na Filipinach. Tak więc czołowe – według samej NIK, nie według dziennikarzy szukających sensacji – ustalenie polskiej kontroli państwowej jest niezweryfikowane, być może wyssane z palca. Ile takich niezweryfikowanych albo nieudokumentowanych informacji znajduje się w prawie 200 raportach ukazujących się w każdym roku?
Jedyny wniosek generalny NIK w głośnym raporcie „Nauczanie matematyki w szkołach” to stwierdzenie – racjonalnie rzecz biorąc absurdalne – że należy rozważyć możliwość zawieszenia egzaminu maturalnego z matematyki jako obowiązkowego dla wszystkich uczniów. Wniosek ten nie ma żadnej podstawy w ustaleniach kontroli. W źródłowej części raportu na temat statusu egzaminu maturalnego z matematyki nie ma ani słowa. Mało tego, przytaczając rekomendacje ekspertów, we wnioskach wyraźnie wskazuje się – co prawda w przypisie – na to, iż trzeba pozostawić egzamin maturalny z matematyki w zakresie podstawowym jako obowiązkowy dla wszystkich abiturientów. O co więc wnioskuje NIK? Jedyna polska instytucja kontroli państwowej nie po to jest, by stawiała diabłu świeczkę, a Panu Bogu ogarek. Zresztą ten generalny wniosek jest wprost sprzeczny z wieloma tezami zawartymi w samym raporcie, skądinąd bardzo ciekawym. Mamy tu do czynienia z sytuacją, w której czołowy wniosek NIK w tym raporcie jest artystyczną koncepcją kierownictwa departamentu edukacji NIK oraz kierownictwa NIK, nie mającą nic wspólnego z konkretnymi ustaleniami dokonanymi w ramach tematu kontroli. Znowu pojawia się pytanie: ile takich bezpodstawnych wniosków albo wniosków z wątpliwą podstawą dokumentacyjną jest w raportach NIK? Jaka jest rzetelność wewnętrznego recenzowania projektów raportów i innych dokumentów służących pracy kontrolerskiej? Czy pogoń za sensacją jest dla kierownictwa NIK – czyli prezesów i dyrektorów jednostek organizacyjnych NIK – ważniejsza niż rzetelny stosunek do rzeczywistości? Poza tym zastanawiający jest kontekst raportu. Kontrolerzy NIK zakończyli czynności kontrolne z końcem 2017 r., ale raport prezes podpisał w połowie lutego 2019 r. Po co ta zwłoka trwająca kilkanaście miesięcy?
Równie niezrozumiała zwłoka nastąpiła w związku z kontrolą „Realizacja przez samorządy zadań związanych z organizacją imprez masowych i biegów ulicznych”. Czynności kontrolne zakończyły się przed połową kwietnia 2018 r. Raport zatwierdzony został przez prezesa NIK w końcu października 2018 r., ale opublikowano go w pierwszej dekadzie kwietnia 2019 r., a więc po pięciu i pół miesiącach od jego zatwierdzenia i omal rok po zakończeniu czynności kontrolnych. Ustalenia NIK były alarmujące. Jednak zwlekano z ich opublikowaniem, tym samym zrezygnowano z szybkiego prewencyjnego oddziaływania raportu. To jeden z przykładów niezrozumiałego manewrowania efektami pracy NIK, na pewno nie służącemu pożytkowi publicznemu.
Wspomnianym wyjątkiem, związanym z bezużytecznością raportu, był tegoroczny raport „Zmiany w systemie oświaty”. Tym razem od zakończenia czynności kontrolnych do upublicznienia raportu minęły niecałe cztery miesiące, co powinno być normą. Ale treść raportu budzi zdumienie. Jego celem głównym miało być ustalenie tego, czy prawidłowo i skutecznie dokonano zmian w systemie oświaty. Raport nie odpowiada na to pytanie. I to nie jest przypadkowe. Zabieg ten pozwolił z jednej strony zminimalizować pozytywne oceny ministerstwa edukacji, z drugiej zaś zminimalizować krytyczne oceny podmiotów samorządowych, które były bezpośrednimi realizatorami zmian w oświacie. W raporcie zresztą przypisano ministerstwu odpowiedzialność za nieprawidłowe działania lub zaniechania innych podmiotów uczestniczących w procesie reformowania oświaty. W jednym przypadku ujęcie problemu i sformułowana quasi-ocena świadczą wprost o nieznajomości problematyki oświaty przez redaktorów raportu, co w praktyce oznacza niewiedzę wyższego szczebla nadzoru w NIK. Aby zatuszować przed szerszą publicznością fałszywą wymowę raportu, prezes NIK nie opublikował w raporcie stanowiska ministerstwa edukacji i to wbrew wyraźnemu obowiązkowi ustawowemu. Analiza treści tego raportu wskazuje na kiepską jakość warsztatu kontrolerskiego wyższego szczebla nadzoru w NIK. W krótkim wywiadzie trudno jednak mówić akurat o tych kwestiach.
Jaka była reakcja posłów na podnoszone zastrzeżenia?
Komisja kontroli państwowej jest wyspecjalizowaną jednostką Sejmu. Powtórzę: to jedyna w Polsce instytucji, która ma prawo nadzorowania pracy NIK. W mijającej kadencji staraliśmy się przyglądać negatywnym zjawiskom i sygnalizowaliśmy je zarówno na posiedzeniach komisji, jak i na posiedzeniach Sejmu. Raz do roku Sejm przyjmuje sprawozdanie z działalności NIK za rok wcześniejszy. Może być ono zaakceptowane albo nie. Przez kolejne lata sprawozdania nie były przyjmowane. Zgodnie z przepisami to jedyny środek dyscyplinowania NIK przez Sejm i z takiej możliwości myśląca większość korzystała. Nawiasem mówiąc, nieprzyjęcie sprawozdania NIK to dyshonor dla tej instytucji, ale nie powoduje to żadnych konkretnych konsekwencji dla NIK.
Trzeba wyjaśnić, iż takie łaskawe dla NIK rozwiązania ustawowe nie są przypadkowe. Ich intencją było zapewnienie realnej niezależność NIK. Jako organ nadzorujący NIK, Sejm może skarcić NIK, ale nie ma względem niej żadnych uprawnień kierowniczych. Zakłada się, że odpowiedzialność i przyzwoitość osób stanowiących kierownictwo NIK zapewni reakcję na krytykę ze strony Sejmu. Tej odpowiedzialności i przyzwoitości wyraźnie zabrakło. W tym obyczajowym kontekście nie dziwi, że sam fakt postawienia prezesa NIK w stan oskarżenia nie spowodował honorowej rezygnacji ze sprawowania funkcji. W krajach, w których tradycja demokratyczna jest ugruntowana prezes tak unikalnej instytucji, jak NIK, poddałby się do dymisji, nawet gdyby był przekonany, że oskarżenia są niesprawiedliwe. Demokracja realnie nie funkcjonuje bez odpowiedzialności i poczucia przyzwoitości osób sprawujących kluczowe funkcje z państwie.
Rozmawiał Maciej Mazurek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/461644-dziuba-rezygnacja-kwiatkowskiego-ma-charakter-kabaretowy