Jedną z traum obecnych w amerykańskiej polityce są do dziś wydarzenia z roku 2005, kiedy huragan Katrina uderzył między innymi we Florydę, a największe spustoszenia poczynił w Nowym Orleanie w stanie Luizjana. Miasto do dziś nie może się podnieść po tym kataklizmie, nazywanym jedną z największych katastrof naturalnych w historii USA. Zginęło wtedy niemal 1900 osób, kilkaset uznano za zaginione.
Ówczesne postępowanie prezydenta George W. Busha bardzo źle zapisało się w pamięci społecznej. Uznano, że reagował niewłaściwie, lekceważąc rozmiary kataklizmu, próbował działać, jakby nic specjalnego się nie działo. Okazane wtedy kamienne serce zostało mu zapamiętane, choć Bush był już po reelekcji (2004).
Prezydent Donald Trump, który wchodzi już w okres wyborczy, bez wątpienia czuje jak wrażliwa to kwestia. Dlatego w obliczu huraganu Dorian, który wedle prognoz osiągnie stopień czwarty (podobnie jak Katrina, choć ostatecznie była o stopień silniejsza), jego decyzja wydaje się zrozumiała. To w Stanach Zjednoczonych jeszcze nie temat numer jeden, ale ważny, zaś zagrożenie jest realne.
Trump ćwierknął już na ten temat na Twitterze:
Dla Polski to oczywiście bolesna wiadomość - słabnie szansa na przypomnienie 1 września 1939 roku i upowszechnienie prawdy o niemieckiej agresji na Polskę. Obecność prezydenta USA zawsze skupia uwagę świata, jego brak oznacza tej uwagi mniej. Co więcej, część opozycji zacznie snuć dywagacje o możliwych drugich dnach anulowania wizyty Trumpa w Polsce, tym bardziej iż o to zabiegała niesmacznymi listami. Ale dowodów na to nie ma żadnych, to tylko czarny PR. Donald Trump miał do wyboru: jakiś polityczny i wyborczy uzysk w Polsce (pierwszą wizytę do dziś wspomina jako bardzo udaną) albo pewność, że nie popełni błędu Busha. Zdecydował się na to drugie.
Nie sądzę jednak, by miało to naszym na rynku krajowym jakieś poważniejsze skutki polityczne i wyborcze. Atmosfera - to prawda - się liczy, ale tak jak wyborów nie wygrywa u nas nawet najzacniejszymi gośćmi zagranicznymi, tak samo nie przegrywa się gdy nie dochodzą one do skutku.
Kampanijnie to nie będzie żaden punkt ważący, bo całościowy obraz jest jasny - kolejny tydzień opozycja nie prowadzi właściwie kampanii wyborczej, skupiając się na absurdalnych szczypankach, dziwnych transferach maruderów z obozu rzekomo wrogiego i nadziei na jakąś cudowną odmianę losu wskutek jednej z licznych, kreowanych afer. Własna oferta programowa, poza obietnicą cofnięcia wszystkich zmian, w tym chórze w ogóle nie wybrzmiewa.
Wątpliwa to jednak strategia w obliczu śmierdzącej nieudolności platformerskich samorządowców z jednej strony oraz przedstawionej właśnie zapowiedzi budżetu zrównoważonego z drugiej. Co ważne, w czasie gdy programy prorodzinne wreszcie pozwoliły milionom normalnie żyć. Nie dlatego, że im cokolwiek rozdano, ale dlatego, że dochód narodowy zaczął być sprawiedliwiej dzielony i mniej rozkradany.
Dajmy sobie zatem prawo do żalu po wizycie Trumpa, ale nie przesadzajmy. A opozycja niech się cieszy, na zdrowie. Im więcej pary w takie gwizdki, tym smutniejsze będą mieli miny 13 października.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/461559-dla-polski-to-bolesne-ale-to-nie-jest-pretekst