Ostatnie informacje, zgodnie z którymi przyszłoroczny budżet ma być pierwszy raz w historii pozbawiony deficytu, to wyraźne i jednoznaczne podkreślenie siły i pozycji premiera Mateusza Morawieckiego. Szef rządu wytrąca tym argumentem niemal wszystkie argumenty o tym, że „polityka rozdawnictwa” musi się skończyć rychłym załamaniem finansów państwa, a wszelkie pomysły na „piątki Kaczyńskiego” to prosta droga do gospodarczego krachu.
Nie ma się co nawet pastwić nad szeregiem ważnych panów, często z tytułami profesorskimi przed nazwiskiem, którzy przez ostatnie cztery lata z godnym podkreślenia uporem atakowali Morawieckiego i przyjęty przez niego kierunek prowadzenia spraw gospodarczych. Cytowanie prognoz ekonomicznego guru Platformy Obywatelskiej - pana Andrzeja Rzońcy - zakrawa już na tortury. Premiera bowiem bronią i wskaźniki, i oceny agencji ratingowych (pamięta ktoś histerię, ile te oceny miały znaczyć?), i liczby (bezrobocie, wzrost PKB, poziom życia). Jest w tym, rzecz jasna, zapewne nieco żonglerki cyframi, można i trzeba pytać choćby o wciąż zbyt wolno rosnący wskaźnik inwestycji czy inflację, ale koniec końców te cztery lata niepodzielnych rządów Morawieckiego na poletku gospodarczym bronią się niemal w całej rozciągłości. Premier czuje się mocny, o czym zresztą świadczy zgoda na wywiad w skrajnie antyrządowym TVN.
Ale to tylko jeden z elementów, które zwłaszcza w ostatnim czasie znacząco wzmacniają pozycję Mateusza Morawieckiego. Bez większego echa - a szkoda - przeszły poniedziałkowe słowa niemieckiego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa.
Krajom takim jak Hiszpania i Włochy na Południu oraz Polska na Wschodzie musimy przyznać większą niż dotychczas odpowiedzialność, wykorzystując do tego innowacyjne nowe formaty. (…) To nie jest proste, ale tylko dlatego, że obecne rządy we Włoszech i Polsce prowadzą inną politykę europejską, nie wolno zdejmować z nich odpowiedzialności
Słowa Maasa o tym, że Polska powinna znaleźć się wśród pięciu wiodących krajów UE, które decydują o losie całej wspólnoty unijnej, to nie tylko kurtuazja czy mrugnięcie okiem (chociaż zapewne też). Deklaracje takie jak ta, a wcześniej mniej oficjalne sygnały ze świata polityki i biznesu, świadczą o tym, że Niemcy pogodziły się z kolejnym czterema latami rządów PiS. Że przestali traktować ekipę Jarosława Kaczyńskiego jako etap przejściowy, który trzeba przetrwać (jak choćby lata 2005-2007), a zaczynają uważać PiS za partię i obóz, z którym trzeba się dogadywać i to nie tylko na poziomie wymiany handlowej. Rzecz jasna tu otwiera się pytanie, co z tym fantem zrobi samo PiS. Pokusa, by docisnąć pedał gazu i blefować, że ma się karty lepsze niż na ręku jest spora, podobnie jak inna - by uznać, że te dobre słowa i gesty wystarczą nam jako uznanie sukcesu.
Niezależnie od interpretacji tego rodzaju sygnałów, trzeba powiedzieć sobie jasno: są one zasługą Morawieckiego, jego szeregu mniej lub bardziej oficjalnych spotkań, dialogów w kuluarach spotkań podczas Rady Europejskiej, wysyłania mniej lub bardziej czytelnych sygnałów do partnerów z Berlina, Paryża (wkrótce wizyta Macrona) czy Brukseli. Kilka miesięcy temu premier opowiadał swoim współpracownikom, że z Zachodu płyną coraz wyraźniejsze impulsy świadczące o potrzebie, wręcz konieczności dogadania się na kolejne lata - już z ekipą PiS. To ważny moment i warto dobrze go wykorzystać. Jednym z efektów tego momentu jest również dobra teka w Komisji Europejskiej - rolnictwo w zasadzie od zawsze było obszarem polskich zainteresowań w KE, ale bezskutecznie. Tym razem jest inaczej. Można dyskutować o jakości strategii z wysuwaniem jednego kandydata na komisarza, by po kilku tygodniach zastępować go innym, ale sama teka komisarza ds. rolnictwa to jasne i wyraźne podkreślenie, że o izolacji Polski nie ma mowy.
I znów - trochę jak w przypadku relacji z Niemcami - odpowiedź na pytanie o realne efekty będzie zależeć od tego, jakimi dyrektorami w biurach otoczy się polski komisarz, mówiąc wprost: kim będzie prowadził swoją politykę i z jakim skutkiem. Niemniej jednak na finiszu kampanii wyborczej to bardzo mocny sygnał wysłany do polskich rolników (grupy, która może przesądzić o tym, kto będzie rządził po jesieni tego roku) - PiS ma narzędzia do walki o Wasze interesy. Jak z nich skorzysta, to inne - bardzo ważne - pytanie, ale sam finał personalnej rozgrywki to dowód na to, że ludzie Kaczyńskiego i Morawieckiego potrafią się skutecznie bić także o ważne stanowiska.
Dobrą passę ostatnich dni premiera Morawieckiego domykają spodziewane spotkanie i rozmowa z prezydentem Donaldem Trumpem (w tle potencjalny sukces do ogłoszenia, czyli sprawa wiz) oraz - jak słyszę - fenomenalny projekt dotyczący 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, w który zaangażowane będą największe ośrodki opiniotwórcze z całej Europy. O szczegółach dopinanego projektu przyjdzie jeszcze wkrótce nam napisać, ale i to pole jest kolejnym boiskiem, na którym Morawiecki daje sobie radę: jeśli nie strzela osobiście, to asystuje, rozgrywa piłkę, przejmuje odpowiedzialność za polityczną grę, staje się politycznym playmakerem, przy okazji stając się coraz mocniejszym walorem całego PiS.
A i w kampanii obecność premiera Morawieckiego przestaje być czymś nie do końca naturalnym - szef rządu radzi sobie coraz lepiej, a jego konsekwentne postawienie na wizyty na Śląsku (w okręgu, z którego startuje) może przełożyć się na dobry wynik całego obozu rządowego. Śląsk z perspektywy wyborczego wyniku - podobnie jak rolnicy - może okazać się jedną z kluczowych składowych sumujących się na ocenę całej kampanii i wyniku PiS. Rosnąca pozycja premiera i kumulacja małych i większych sukcesów powodują, że szef rządu na nieco ponad 40 dni do wyborów staje się jedną z najsilniejszych kart, jakie prezentuje dziś Prawo i Sprawiedliwość. Jeśli obóz PiS wywalczy drugą kadencję, to także - a może i przede wszystkim - za sprawą codziennych wysiłków (zauważalnych i zakulisowych) Morawieckiego.
ZOBACZ TAKŻE NOWY ODCINEK MAGAZYNU BEZ SPINY:
-
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/461073-playmaker-morawiecki-coraz-silniejsza-pozycja-premiera