Tak sobie myślę, że jedynym prawdziwym ludowcem z krwi, kości i przekonań, jedynym, który zasługuje na to, by określić go mianem prawdziwego dziedzica tradycji witosowych, jest minister Ardanowski.
Sensowny, pragmatyczny, szczery i bez wątpienia uczciwy. Taki nadchłop z piątką dzieci i poważnym areałem uprawnym pod Toruniem, a do tego fan historii. Mam jednak niemal pewność, że na ministrowaniu wychodzi finansowo gorzej niż na gospodarzeniu. I za to go też podziwiam. Mówi prosto (ale nie prostacko!), mówi jak jest. Oponentów, tych, co się wymądrzają na temat rolnictwa, zdmuchuje po lekkim wdechu. Tak, najbardziej znaczący polski ludowiec jest z PiS. Oj, żeby jeszcze się dobrze minister przyjrzał hodowli polskich arabów, bo poprzednik trochę narozrabiał. Panie Ministrze, jakiemuś Nalaskowskiemu bardzo leży na sercu los polskich koni. Naprawdę bardzo.
No i kto z Ardanowskim dyskutuje, kto chce być dla niego alternatywą? Ano pan Sawicki, który pragnie zaistnieć, ale opanowała go zaskakująca amnezja i zapomniał o milionach spółki Elewator, o nagrodzie rządowej przyznanej firmie własnej córki, o wstawianiu się za sławetnym posłem Burym? Teraz mówi o rozpasaniu ekipy rządzącej?! Panie doktorze rolnictwa, może lepiej wrócić na uczelnię i chociaż tam próbować mówić i istnieć z sensem. To jeden z tych zuchów, który wstąpił do komunistycznej przyczepki o nazwie Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, aby zrobić hokus-pokus i stać się członkiem Polskiego Stronnictwa Ludowego. Obecne PSL, jak i jego ideowa matka ZSL, mają tyle z chłopami wspólnego, co Scheuring-Wielgus z rozumem. No, może trochę więcej…
I na ludowym niebie pojawiła się, o czym donosiłem tu już kiedyś, nowa gwiazdeczka. Lady Pasławska. Empirycznie można u niej wykryć ślady logiki, ale tylko przy użyciu detektorów o wielkiej mocy. Tutaj ambitna Urszula zeszła do podziemia. Dlatego jest dla mnie nader zrozumiałe, że PSL (nazwa tego fałszu z trudem przechodzi mi przez gardło) wystawiło jej kandydaturę na marszałka Sejmu. Wystarczająco ambitna, pozbawiona samokrytyki i pasująca do tego ugrupowania. Na tyle intelektualnie niesamodzielna, że Kosiniakowi nie zagrozi. Posłanka ta onegdaj zabłysnęła blogowym stwierdzeniem, że PiS, a szczególnie Kaczyński, to fenomeny antypolskie. No i że upominanie się u Niemców o polskie sprawy i nasze (jakże przecież niesłuszne!) pretensje do nich o II wojnę to niewdzięczność, bo za nasze reformy zapłacił niemiecki podatnik. Mój Boże, żałosne. Zdaje się, że kolejność była taka – najpierw Niemcy zrujnowali nam kraj, wymordowali inteligencję i wespół z Sowietami byli okupantami, a potem nam rzucili parę groszy w formie pożyczek czy zabawnych rent dla inwalidów wojennych. Moja mała blondyneczko, do książek i jeszcze raz do książek! A dopiero później do polityki.
Z PSL wiąże się „sprawa Kukiza”. Ten zdolny rockandrollowiec i bez wątpienia odważny jegomość niestety zawiódł. Poszedł do wyborów z absolutnymi rekordzistami świata w dyscyplinie koniunkturalizm i kameleonizm. Tym samym jako polityk zredukował własne ambicje i ugrupowanie do poziomu miejsca przy mównicy. W tym komitecie wyborczym wciąż mają zgagę po (pośrednim) wsparciu komunistów i zwolenników LGBT do Parlamentu Europejskiego. I co panie Pawle, „bo tutaj jest, jak jest, po prostu”? Gdzie pan był prawdziwy? Wtedy w piosence z Borysewiczem czy teraz w mydlanej operze z Kosiniakiem-Kamyszem. Dałby Bóg, aby ten polityczny pokurcz mógł zapomnieć o przekroczeniu progu wyborczego, bo inne progi i granice już dawno przekroczył.
Myślałem, że fatalnie śnię, dowiadując się o wolcie Pawła Kowala. Ten uzdolniony historyk (od niedawna doktor habilitowany – gratuluję!), ojciec czwórki dzieci, zdecydowanie „praworęczny”, gość z dobrą przeszłością polityczną (Parlament Europejski) i społeczną (m.in. Klub Jagielloński) wykonał ruch, który większości tych, którzy go poznali (także ja), wydaje się nadal żartem czy symulacją, jakimś Monty Pythonem albo sztuką Mrożka, jeśli nie Ionesco. Do tego ogromnego placka (skojarzenia z łąką naturalne) dołożył wisienkę, to znaczy pochwałę chamstwa i prostactwa Nitrasa. Świata mi tym nie zburzył, ale znów jedynym kowalem, którego chcę znać, jest pan Janek podkuwający niegdyś moje konie.
Jednak urodziłem się w czepku. Opatrzność pozbawiła mnie ambicji i pokus politycznych, do dzisiejszej zblazowanej Warszawy nie tęsknię, bo jej nie znoszę. Facebooka nie mam, innych społecznościowych portali też nie. Zatem jestem wolny od wiedzy, czy ktoś mnie hejtuje, czy nie. Szczerze mówiąc, mam to nawet w nosie. Mogę pisać to, co myślę, a myśleć, co mi się podoba. Dlatego uważam, że wielokrotnie farbowane lisy rychło powinny się stać tylko wspomnieniem. Czego czytelnikom i sobie życzę.
Felieton został opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 33/2019.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/460804-lisy-farbowane-wielokrotnie