Prawdziwy Nitras to człowiek, którego życie porusza do głębi, ma ogromny walor edukacyjny, moralnie wstrząsa i wywołuje podziw.
Tydzień temu (10 sierpnia 2019 r.) zalałem się łzami czytając w „Gazecie Wyborczej” rozmowę z eurodeputowanym Bartoszem Arłukowiczem. Przez ostatni tydzień chodziłem do tyłu ze wzruszenia i poruszenia, jak wspaniałym człowiekiem jest były polityk SLD, a teraz PO. A już 17 sierpnia łzy nie tylko zalały mi biurko i klawiaturę, ale też dywan i rozmiękczyły klepki parkietu. Bo o ile Arłukowicz jest przewspaniały, to Sławomir Nitras, poseł PO, opowiedział o sobie tak wzruszająco i przejmująco, że przy tym „Casablanka”, „Przeminęło z wiatrem”, „Rzymskie wakacje”, „Love story”, „Pretty woman” czy „Titanic” to historie banalne.
Trzeba mieć nadzieję, że z każdym tygodniem „Gazeta Wyborcza” będzie przynosić nowe, wspaniałe, dramatyczne, wzruszające i pouczające historie życia kolejnych polityków PO. Historie ludzi pięknych wewnętrznie, od których wręcz bije blask. Ale życie Sławomira Nitrasa jest tak wzruszająco przepiękne, że postanowiłem je przybliżyć. I przyznaję, że byłem w totalnie „mylnym błędzie” potępiając to, że w grudniu 2016 r. poseł Nitras buszował wśród ław posłów PiS, przeglądając ich rzeczy. Bez sensu miałem do niego pretensje, że w kampanii samorządowej w 2006 r. celowo i z premedytacją fałszywie oskarżył prof. Teresę Lubińską, kandydatkę na prezydenta Szczecina. Bez sensu wypominałem mu, że w grudniu 2006 r. rozbił na Trasie Zamkowej w Szczecinie służbowe auto ówczesnego przewodniczącego zachodniopomorskiego sejmiku. Że 31 lipca 2009 r. na autostradzie nr 93 w Bawarii jechał na wstecznym biegu po pasie awaryjnym. Że w marcu 2012 r. jadąc swoim audi aleją Wojska Polskiego w Szczecinie miał na liczniku 101 km/h w miejscu, gdzie dopuszczalna prędkość to 50 km/h. To wszystko bzdury.
Prawdziwy Sławomir Nitras to człowiek, którego życie porusza do głębi, ma ogromny walor edukacyjny, moralnie wstrząsa i wywołuje podziw. Przy okazji wyciskając morze łez. I pomyśleć, że w PO podobnych ludzi jest mnóstwo. Za Adamem Mickiewiczem można by więc powtórzyć: „Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze”. Toż to cały Sławomir Nitras. Człowiek pochodzący „z biednej, wielodzietnej chłopskiej rodziny, rozkułaczonej. Zabrano im wszystko po wojnie”. Babcia wspaniałego Sławomira „przeżyła trudne chwile. Miała lęki, koszmary. Jak jej się śnili Ukraińcy, to moczyła się w nocy. Opowiadała, że w czasie wojny uciekała przed nimi, kryła się po lasach z niemowlęciem, starszym bratem mamy”. Ale jej wnuk stara się „wspierać mniejszość ukraińską na Pomorzu”, gdyż „oni też doznali cierpień”. Ojciec Sławomira „dostał się bez egzaminów na Wojskową Akademię Techniczną w Warszawie, ale przyjechali do babci na wieś smutni panowie”. Dlatego babcia, „której siostra była przełożoną zakonu loretanek w Polsce, a bratanek księdzem – zabroniła ojcu pójść na taką komunistyczną uczelnię”. Choć „te studia były jego marzeniem”.
Wspaniali przodkowie zobowiązują, więc choć Sławomir, uczący się w Koszalinie, oddalonym o 60 km od rodzinnego Połczyna, „wychodząc w poniedziałki z domu na autobus, który o szóstej rano odjeżdżał do Koszalina, płakał”, musiał być twardy jak Roman Bratny. Mimo że przeniósł się z pełnego miłości domu „do koszmaru, jakim był męski internat, w którym przy 13 stopniach mrozu kaloryfery były zimne”. A starsi koledzy „bili po prostu, a potem zabrali magnetofon Grundig”. Ale nie dał się złamać, „chociaż ciężko było”. Tym bardziej że gdy miał 23 lata odeszła jego 46-letnia mama (z powodu tętniaka mózgu) i wpadł w depresję.
Gdy w 2014 r. partia matka (PO) nie wystawiła Sławomira na listy i zrezygnował z kierowania szczecińską Platformą, bo miał „konflikt z lokalnym liderem PO”, myślał, „że to już koniec”. Był listopad 2015 r. i znalazł się „na lotnisku w jednym z krajów za naszą wschodnią granicą”, gdzie miał „pracować jako doradca tamtejszego rządu”. I wtedy zadzwoniła wspaniała Ewa Kopacz. Zaproponowała, żeby „ją wsparł jako jej doradca”. Nie wahał się, „nawet do żony nie zadzwonił, mimo że zawsze pyta ją o zdanie”. Wspaniała Ewa Kopacz chciała się przeciwstawić partyjnym baronom i „potrzebowała kogoś, kto się nie boi”. Sławomir się nie bał. Nawet Donalda Tuska się nie bał i potrafił mu wytknąć, że „nie przypilnował morale w partii”. Choć Tusk „lekceważącym tonem” próbował „zbagatelizować problem”. Nie ze mną takie numery, Brunner – zareagował dzielny Sławomir. Przecież „nie po to w wieku 16 lat krzyczał: ‘Precz z komuną!’, żeby jako dorosły facet akceptować nepotyzm czy klientelizm”. W 1989 r. Sławomir był „bardzo antykomunistyczny” i „ religijny”, a „komunizm to było zło”.
Dziś Sławomir Nitras „wierzy w Boga, ale w Kościele czuje się coraz bardziej obco”. Kościół jest dlań „ważny”, ale „nie spełnia jego oczekiwań”, czuje się z niego „wykluczany”. Ale w sercu ma gorącą wiarę. Maj nieodmiennie kojarzy mu się „z majowym” (nabożeństwem). Czerwiec - „z czerwcowym”. Październik – „z różańcem”. Przełom listopada i grudnia – „z adwentem”. Marzec – „z wielkim postem”. Tak był wychowany: „dzieci grały w piłkę, a ja przed godz. 17 do domu – i do kościoła”. A dzisiaj „hierarchowie niszczą dorobek społeczny Kościoła w Polsce, ale ich za chwilę nie będzie. Są agresywni, bo wiedzą, że wraz z nimi odejdzie ten rodzaj wpływu na państwo. A Kościół zostanie”. W sercu takich ludzi jak dzielny Sławomir.
Z dziennikarką „Gazety Wyborczej” Sławomir Nitras przekomarzał się, iż na pewno „nie myślała, że się umawia na rozmowę z gościem, który będzie żarliwie bronił polskiego katolicyzmu”. A tu proszę. A wszystko dlatego, że „godzi chrześcijaństwo z tolerancją i demokracją”. Ale nie jest „pisowcem, nacjonalistą, narodowcem”. Nie jest „z sekty”, gdyż „ceni sobie wolność, swoją i innych”. I cała PO jest pełna takich wspaniałym ludzi. Nie to, co PiS: „gdzie PiS, a gdzie idee? Jakie idee? To są za prości ludzie, działają na prostych instynktach. Ich potrzeby nie są wyszukane – polatać sobie, popławić się w luksusie. Kasa, a nie idee. Tak to wygląda”.
Sławomir Nitras wszystko widzi: „Jarosław Kaczyński robi gest ręką i natychmiast mam wyłączany mikrofon. Czasami wystarczy grymas twarzy, taki śmieszny – marszczy nos i czoło. I oni [marszałkowie z PiS] już wiedzą, co mają robić”. A dzielny Sławomir te zaszyfrowane kody czyta z łatwością i demaskuje tajną komunikację na sejmowej sali. I wyśledził, że „Jarosław Kaczyński widzi świat oczami tych, którzy mu go przedstawiają. W sprawach służb specjalnych jest to Mariusz Kamiński. Ale również Antoni Macierewicz. A kto im świat przedstawia? Pod czyim są wpływem? Czy nie mają związków z ludźmi zamieszanymi w aferę podsłuchową?”.
W przeciwieństwie do bezideowych pisowców Sławomirowi Nitrasowi zależy na wartościach. Nie namawia, „żebyśmy się okładali tępymi pałkami, tylko żeby mierzyć się i walczyć o wartości, poglądy, idee”. Już młodość Nitrasa to materiał na nową wersję powieści Mikołaja Ostrowskiego „Jak hartowała się stal”. Kredyt na mieszkanie (w euro) „musieli poręczać tata i teściowie”. A odsetki płacił „24 procent w skali roku”. W ciągu czterech lat musieli spłacić podwójnie to, co wzięli. I choć to „z dzisiejszej perspektywy nieprawdopodobne”, dali radę. Nic dziwnego, że gdy Sławomir Nitras siedział sobie z dziennikarką „Gazety Wyborczej” udzielając jej wywiadu, „do stolika (…) podchodzi obca kobieta: – Dzień dobry. Ja jestem po przeciwnej stronie, pan mnie na pewno kojarzy, bo kiedyś się sprzeczaliśmy tu na Wiejskiej. Chciałam pogratulować. To było dobre. Niestety”. Sławomir Nitras spytał: „Co było dobre?”. A kobieta wyjaśniła, że „wystąpienie w Sejmie. O tym ich braku skromności”, że „pycha kroczy przed upadkiem”. Tyle chciała powiedzieć. Dzielny Sławomir dopowiedział, że „to taka pani od człowieka, który stoi od rana do wieczora tu przed Czytelnikiem z tablicą ‘PO to zdrajcy’. I nawet ją „dotknęło, że ci z PiS tacy są. Ludzie na nich głosujący tego nie wiedzą. To cios w samo serce”. Co oznacza, że jest już po PiS, a przyszłość należy do takich jak Sławomir.
Gdy Sławomir Nitras doradzał premier Ewie Kopacz, zapytał, „dlaczego nie przeprowadza się do willi na Parkowej, tylko mieszka w hotelu sejmowym”. Powiedziała: „Bo do takich rzeczy nie wolno się przyzwyczajać. Wszystko kiedyś trzeba oddać. Po co mam się wprowadzać, jak będę musiała się wyprowadzić?”. I nie tylko Ewa Kopacz jest taka skromna. Przecież „Schetyna też mieszka w hotelu sejmowym”. Sam dzielny Sławomir nie mieszka, ale to tylko dlatego, że „za dużo kurzu”, a jest alergikiem. I jak tu nie siąść i rzewnie nie zapłakać ze wzruszenia? Cóż za dzielny, wspaniały człowiek! Dziękuję ci „Gazeto Wyborcza” za oświecenie i wzruszenia. I ze ściśniętym gardłem czekam na kolejne wzruszające historie wspaniałych działaczy PO. Tak różnych od cynicznych pisowców. Chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip, chlip …
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/459681-przy-zyciorysie-nitrasa-casablanca-to-nic
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.