Wybór Ursuli von der Leyen na przewodniczącą Komisji Europejskiej w naturalny sposób przywrócił do debaty publicznej kwestię wpływu (a raczej jego zasięgu) Niemiec na politykę całej Unii Europejskiej. Polski rząd wiąże z nową szefową KE pewne nadzieje, ale od ważnych pytań o odpowiedzialność Berlina za całą UE nie możemy uciec. I stąd polecenie trzech lektur wakacyjnych, choć w żadnym stopniu nie są to książki urlopowe w treści; wręcz przeciwnie, dotykają fundamentalnych spraw - także z perspektywy polskiej racji stanu.
Ale po kolei. Autorzy „Polskiego Przeglądu Dyplomatycznego” (z dyrektorem PISM, dr. Sławomirem Dębskim na czele) mieli doskonałe wyczucie z wyborem tematu przewodniego nowego numeru „PPD”. Najpierw kandydatura, następnie wybór von der Leyen, a w najbliższej perspektywie kształtowanie całej Komisji Europejskiej pod batutą Niemki jest doskonałą okazją do szerszej refleksji w zakresie polityki Berlina wobec UE.
Nie ma tu prostych recept, ani nawet łatwych diagnoz. Pytanie o to, jak wykorzystać niemiecki potencjał do pracy na rzecz całej wspólnoty (przy okazji nie oddając zbyt wielu narzędzi do regulacji pracy silnika UE na rzecz strategicznych interesów samego Berlina, nie zawsze idącego równolegle do całej Unii) jest jednym z najtrudniejszych. I o ile reforma strefy euro dotyczy nas tylko pośrednio, o tyle kwestie wzmocnienia wschodniej flanki europejskiej w strukturach bezpieczeństwa, wpływie UE na kwestie militarne czy z innej strony - związane z obszarem nowych technologii - powinny być przedmiotem naszych żywych dyskusji. Tych jednak brakuje, może dlatego, że nie są jednoznaczne, zero-jedynkowe i średnio pasujące do rzeczywistości permanentnej kampanii wyborczej, niemniej zamykanie oczu nie spowoduje, że tematy te znikną.
To o tyle ciekawe, że autorzy „PPD” sięgają także po punkt widzenia strony niemieckiej, przybliżając polskiemu czytelnikowi szereg dyskusji (a przynajmniej ich podsumowań), jakie odbywają się na wewnętrznej arenie debat za naszą zachodnią granicą. Zrozumienie perspektywy Berlina (a może przede wszystkim tamtejszego społeczeństwa) jest o tyle istotne, że pozwala prowadzić kolejne rozmowy nie w oderwaniu do uwarunkowań, jakie są po prostu faktem. Tak jak już wspomniałem: trudno o proste odpowiedzi na tak złożone problemy, ale dzięki takim analizom jak w „PPD” jest szansa na przynajmniej wykucie pewnych fundamentów przy ich formułowaniu.
Na marginesie - warto odnotować tekst premiera Mateusza Morawieckiego w „FAZ” i wysiłki polskich polityków, historyków i publicystów, by polski punkt widzenia zaistniał w niemieckiej debacie publicznej.
Zresztą „Polski Przegląd Dyplomatyczny” - jak co numer - daje nam szereg interesujących impulsów do dyskusji i refleksji. Rozmowa z ambasadorem Jakubem Kumochem jest lekturą obowiązkową dla wszystkich, którym leży na sercu troska o dobre imię Polski (a przy okazji prawdę historyczną) za naszymi granicami, a eseje dotyczące mechanizmu funkcjonowania instytucji unijnych czy przyszłości Ukrainy pod kierownictwem Wołodomyra Zełenskiego muszą po prostu dać do myślenia (i po prostu zrozumieć nieco więcej świata). Jeśli już o Niemczech mowa, to nie sposób nie zgodzić się z autorką „PPD” (Anną Kwiatkowską-Drożdż) i nie polecić książki Jacoba Edera, wydanej ostatnio z inicjatywy Instytutu Pileckiego, jednej z najpoważniejszych i najbardziej skutecznych instytucji po stronie polskiej, które powstały dzięki obecnemu rządowi. Eder w „Lęku przed Holokaustem…” bazując na surowych i twardych danych pokazuje niemieckie dążenia, które sprawiły, że polityka historyczna USA - ta w zakresie Holokaustu właśnie - wzięła pod uwagę niemiecką perspektywę. Dokumenty opisujące działalność rządu Helmuta Kohla i sposobu wpływania na pamięć i politykę historyczna USA, mając na uwadze zagrożenia dla RFN, to jeszcze jeden dowód i przykład na skuteczność Niemiec.
Tej skuteczności zresztą powinniśmy się nieustannie uczyć (mając oczywiście z tyłu głowy różnicę w potencjałach) i tutaj płynnie przechodzimy do trzeciej lektury. Jakub Wiech - jeden z najciekawszych analityków młodego pokolenia - pokusił się o opis niemieckiej Energiewende, a więc tamtejszej transformacji energetycznej. Wiech krok po kroku pokazuje - na konkretnych przykładach, jak Berlin, ale i tamtejsze elity polityczne, medialne, eksperckie, umiejętnie żonglować argumentami i narzędziami uprawiania polityki, by uzyskać jak najwięcej. To nie tylko prosta nauka gry na wielu fortepianach, ale i wielka lekcja sprawności i skuteczności, czasem oparta o pozorowane kompromisy, innym razem bezwzględnie wykorzystująca naiwność czy nieprzygotowanie rywali, konkurentów, ale i partnerów w samej UE.
Zacytujmy fragment ze wstępu do książki o Energiewende:
Transformacja ta leży u podstaw całej strategii, która ma uczynić z Niemiec europejskie energetyczne centrum dyspozycyjne. To właśnie Berlin ma handlować dziesiątkami miliardów metrów sześciennych rosyjskiego gazu na obszarze tzw. Mitteleuropy, to Berlin ma dysponować ogromnymi mocami elektroenergetycznymi, to Berlin ma stopniowo uzależniać ościenne państwa od swojego systemu, nawet kosztem bezpieczeństwa dąsiadów Republiki Federalnej Niemiec. Energia i sposób jej pozyskiwania mają stać się budulcem nowego imperium.
Co ważne, po bliższej analizie można dojść do wniosku, że względy klimatyczne są w przypadku Energiewende na drugim miejscu. Niemcy w założeniach swej transformacji odrzucili bowiem jedyną technologię na świecie, która jest w stanie wytwarzać bezemisyjnie ogromne ilości stabilnej energii. Mowa oczywiście o energii pochodzącej z atomu. Jednakże pomimo tego i pomimo szeregu innych problemów, Energiewende wciąż uchodzi (przynajmniej w Europie) za wzór i miarę, którą liczyć trzeba postępy energetyczne danych państw. Dzieje się tak dzięki fantastycznie skrojonej propagandzie, która promuje niemiecką transformację, pudrując jednocześnie jej braki i niedociągnięcia. To właśnie niesamowita maszyna PR-owa sprawiła, że w Europie wzorem przebudowy systemu energetycznego są Niemcy, a nie Brytyjczycy, którzy m.in. wytyczyli znacznie skuteczniejszą drogę dekarbonizacji niż ta niemiecka.
Jeśli polskie elity nie odrobią lekcji w tym zakresie, nie zrozumieją niemieckiego fenomenu, ale i pól działania, na których nasi zachodni sąsiedzi rozgrywają tę grę, możemy po raz kolejny przegrać kolejne dyskusje, co przełoży się na konkretne miliardy złotych, zaprzepaszczonych szans i możliwości. Wiech puentuje swoją książkę apelem o polską odsłonę Energiewende, ale to także głośny apel o profesjonalizm polskich instytucji państwowych. Dyskusje o przyszłości naszej planety, zmianach klimatycznych i polskich zobowiązaniach i wysiłkach w tym zakresie będą prowadzone w najbliższym czasie i - czy to się nam podoba, czy nie - coraz mocniej będą wpływać na rzeczywistość polityczną, także tę wyborczą. Albo, także dzięki takim książkom jak ta Wiecha, zrozumiemy choć część złożoności tego mechanizmu, albo znów będziemy pisać w pięknych, pełnych oburzenia słowach o państwie teoretycznym. To zresztą wspólny mianownik wszystkich tych trzech lektur, które bardzo serdecznie państwu rekomenduję.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/456897-trzy-lektury-z-ktorymi-polskie-elity-zapoznac-sie-musza