Sprawa nieprzyznania tytułu profesora Andrzejowi Zybertowiczowi dużo mówi ostanie polskiej humanistyki. Pisał o tym prof. Andrzej Nowak w „Do Rzeczy” pod wymownym tytułem „Sekta w sekcji”, który wyjaśnia ostatnie zdanie artykułu: „Ideał naukowego obiektywizmu sięgnął poziomu politycznej sekty”. Pisali inni. Sam Zybertowicz przedstawił swoją sprawę w dwumiesięczniku „Arcana” w tekście „Amicus Plato sed magis Amica Veritas?”. Ponieważ jednak nie jest ona ostatecznie rozstrzygnięta, a jej bohater odwołał się do wyższego gremium, wrócę do niej raz jeszcze.
Profesorem uczelnianym, nadzwyczajnym, jest doktor habilitowany, którego zaakceptuje określona uczelnia. O przyznaniu stanowiska profesora tytularnego, z czym wiążą się dodatkowe prawa i, w każdym razie teoretycznie, prestiż, decyduje Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów. W jej sekcjach zasiadają przedstawiciele rozmaitych nauk. Do oceny kandydata powołują spoza swojego zespołu pięciu recenzentów, którzy, w każdym razie teoretycznie, mają być specjalistami w danej dziedzinie. Każda recenzja musi kończyć się jednoznaczną oceną: kandydat zasługuje na profesurę albo nie. W przypadku Zybertowicza pięciu wybranych recenzentów orzekło, że powinien on otrzymać tytuł profesora. Sekcja zdecydowała jednak, że się mu nie należy. Prawdopodobnie zadecydowały dwie recenzje, które wprawdzie kończą się oceną pozytywną, ale opatrzoną ironicznym komentarzem.
Pierwszą z nich napisał prof. Marcin Król. Osoba tego recenzenta, który z zasady powinien być bezstronny, prowokuje, co najmniej, wątpliwości. W 2012 r. wezwał on prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska, aby skończyli z opozycją, czyli PiS, „zdecydowanie i twardo, nawet jeśli byłoby to niezgodne z prawem”. To tylko jedna z jego podobnych wypowiedzi. A zbrodnią Zybertowicza jest sympatyzowanie z prawą stroną sporu politycznego.
W urągającej normom trzystronicowej recenzyjce Króla znajdujemy takie fragmenty: „O ile bowiem proces przekształceń tajnych służb w latach 80. i ich ewentualnie udział w stymulowaniu oraz nadzorowaniu procesu transformacji mogą być słuszne, o tyle twierdzenie, że w zasadzie transformacja jest »dziełem« tajnych służb wydaje się dziwaczne i niemal groteskowe”. Oto przykład chwytu erystycznego zwanego redukcją do absurdu. Zybertowicz odsłania zjawisko, które Król chciałby pozostawić w ukryciu. Twierdzi więc, że Zybertowicz niczego innego nie widzi – co jest skrajną nieprawdą. I dalej: „Zgodzić się należy z Andrzejem Zybertowiczem, kiedy uważa on, że przemoc (siła) stanowi jedno z głównych narzędzi polityki, jednak dużo trudniej zgodzić się na całkowite pominięcie drugiego podstawowego narzędzia polityki, jakim jest »rozmowa«. Dla Zybertowicza rozmowy po prostu nie ma”. To również fałszywe przedstawienie myśli kandydata, ale nie chodzi przecież o opis, ale karykaturę, a ta służy deprecjacji: „Nie chcę wskazywać na związki tych prac z działalnością publiczną Andrzeja Zybertowicza, jednak wskazują one na specyficzną i ważną w naszych czasach tendencję do myślenia w kategoriach siły. Nie wiem, bo Zybertowicz nigdzie na to pytanie nie odpowiada, jak jego przemyślenia mają się do idei demokracji i jej praktyki”.
I w ten sposób w „naukowej” ocenie dorobku Zybertowicza dowiadujemy się, że on sam i wspierana przez niego formacja to wrogowie demokracji.
Drugi recenzent, prof. Szymon Wróbel, w dużo poważniejszym omówieniu odwołał się wprost do działalności politycznej kandydata. „Interesującym wątkiem w analizie publikacji naukowych Zybertowicza byłoby odszukanie tych momentów i decyzji epistemologicznych, które uzasadniłyby jego dalsze wybory polityczne. Z racji oczywistych, nie rekonstruuję tu tych momentów i decyzji, ale po analizie i ponownej lekturze Jego prac właśnie te »decyzje« dostrzegam”.
Jak owa „podejrzliwa” analiza ma się do naukowych standardów?
W dyskusjach na temat sprawy dość często pojawia się teza, że humanistyczni profesorowie tytularni to rodzaj „towarzystwa”, które wyborów dokonuje wiedzione środowiskowymi idiosynkrazjami. Okazuje się, że jedną z nich jest polityczna orientacja. Tyle że jest to zaprzeczenie jakichkolwiek naukowych kryteriów.
Szyld nauki ciągle wiąże się z szacunkiem. Dlatego wygodnie jest podpierać środowiskowo-polityczne wybory naukowym tytułem. Powinniśmy pamiętać o tym, kiedy znowu przeczytamy jakiś apel, odezwę czy list otwarty podpisany przez stado profesorów.
Pamiętajmy, że z nauką nie ma to nic wspólnego. Coraz mniejszy związek ma z nią całe to towarzystwo.
Felieton ukazał się w 29. numerze tygodnika „Sieci”.
CZYTAJ WIĘCEJ: Dlaczego opozycja za wszelką cenę chce dopaść TVP? W nowym numerze tygodnika „Sieci” o cynicznym planie kryjącym się za hejtem
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/456822-polska-humanistyka-czyli-profesura-zybertowicza