Lech Wałęsa napisał na Facebooku, że wyznacza „250 000 zł nagrody (które zamierzam wypłacić przy pomocy moich sympatyków) dla świadka, który brał udział w perfidnej prowokacji wrabiającej mnie w agenturalną działalność i dostarczy dowodów wykazujących kto za tym stoi”. Szybko ten wpis zniknął, ale to tylko dlatego, że taki świadek już się znalazł.
Okazuje się, że istnieje osoba mająca niezbite dowody fałszowania i preparowania akt „Bolka”. Udało mi się do tej osoby dotrzeć na krótko przed tym, zanim zgłosiła się ona do Lecha Wałęsy. To Stanisław Anioł, były pracownik Wydziału Kultury w Pułtusku, potem w warszawskiej spółdzielczości mieszkaniowej, a następnie menedżer w firmach deweloperskich. Stanisław Anioł już we wczesnych latach 80. znakomicie posługiwał się technikami inwigilacji i zdobywania trudno dostępnych materiałów. Dzięki temu wszedł w posiadanie nie tylko wiedzy na temat fałszowania materiałów „wrabiających w agenturalną działalność” Lecha Wałęsę, ale i wiele potwierdzających to dokumentów, nagrań dźwiękowych i materiałów video.
Efektem fałszowania dossier „Bolka” są nie tylko tzw. teczki Kiszczaka, czyli zawierająca 183 strony teczka personalna, 576-stronicowa teczka pracy oraz odręczne pismo datowane 5 kwietnia 1996 r., adresowane do „Dyrektora Archiwum Akt Nowych w Warszawie i opatrzone podpisem „gen. broni w st. spocz. Czesław Kiszczak”, lecz także kilka tysięcy stron materiałów roboczych. Po tych materiałach widać, jak przez wiele lat gromadzono próbki pisma Lecha Wałęsy, tworzono listy jego kolegów z pracy w stoczni, znajomych, sąsiadów, jak typowano funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, których można by „ustawić” w roli rzekomych prowadzących agenta „Bolka”. Ta fałszerska i manipulatorska działalność rozpoczęła się już pod koniec lat 70., a przyspieszyła w 1982 i 1983 r., gdy pojawiły się informacje, że Lech Wałęsa może otrzymać Pokojowa Nagrodę Nobla (co stało się 5 października 1983 r.).
Rację miał Lech Wałęsa, gdy twierdził, że wielką prowokacją przeciwko niemu kierowali Jarosław Kaczyński, Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski oraz Sławomir Cenckiewicz. Perfidia trzech pierwszych polegała nie tylko na spiskowaniu przeciwko Lechowi Wałęsie, ale także na wykorzystaniu do tej prowokacji dziecka. Bowiem Sławomira Cenckiewicza wciągnięto do tej intrygi, gdy miał zaledwie 11 lat, co potem zadecydowało o całym jego dorosłym życiu. Z materiałów zgromadzonych przez Stanisława Anioła wynika, że małoletni Cenckiewicz przez lata zbierał autografy i próbki pisma Lecha Wałęsy, których ten dostarczał będąc przekonanym, że chłopiec chce mieć pamiątki po bohaterze narodowym. Dlatego Lech Wałęsa podpisywał się na różnych podsuwanych mu kartkach, pisał dedykacje itp., nie podejrzewając, że dziecko może uczestniczyć w wielkiej intrydze.
Próbki pisma odręcznego Lecha Wałęsy zdobywał też Jarosław Kaczyński, który na przełomie lat 80. i 90. XX wieku wkręcił się do jego najbliższego otoczenia i tak zmanipulował Lecha Wałęsę, że ten zrobił go nawet 22 grudnia 1990 r. szefem Kancelarii Prezydenta RP. Próbki pisma Lecha Wałęsy jeszcze z późnych lat 70. zdobywał również Krzysztof Wyszkowski. To on zakładał Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża i wciągnął do nich Lecha Wałęsę, by nie tylko wyciągnąć jego zapiski, ale też zdobyć bezcenną wiedzę o jego życiu prywatnym. Świadczyłoby to o początkach prowokacji jeszcze około 1978 r., bo przecież już wtedy Lech Wałęsa był wybitnym działaczem robotniczym, znanym od grudnia 1970 r. Perfidia prowokatorów polega na tym, że na sfałszowanym przez nich zobowiązaniu do współpracy Lecha Wałęsy widnieje data 21 grudnia 1970 r., kiedy późniejszy laureat Nobla wykazał się już wyjątkowym bohaterstwem. Do tego stopnia, że już wtedy podziwiali go i szanowali funkcjonariusze SB oraz milicjanci. Nie trzeba dodawać, że Andrzej Gwiazda przylepił się do Lecha Wałęsy podczas strajku w sierpniu 1980 r., żeby móc go inwigilować i prowokować.
Kaczyński, Gwiazda, Wyszkowski i Cenckiewicz pierwsze sfałszowane dokumenty przeciwko Lechowi Wałęsie przemycili do archiwów Służby Bezpieczeństwa tuż po tym, jak przywódca „Solidarności” został prezydentem. Przyszło to tym łatwiej, że Jarosław Kaczyński był szefem jego kancelarii i miał szerokie uprawnienia. Zapewne wtedy zmanipulował on Andrzeja Milczanowskiego i ten włączył fałszywki do dokumentacji TW Bolka. Gdy prezydent Lech Wałęsa zorientował się, że istnieją fałszywki, wypożyczył spreparowane akta „Bolka” i w imię odpowiedzialności za państwo je zniszczył. Tego propaństwowego działania Lecha Wałęsy kompletnie nie zrozumiał Zbigniew Siemiątkowski, od lutego 1996 r. szef MSW. Siemiątkowski odkrył braki w spreparowanych aktach TW Bolka, ale zamiast pochwalić Lecha Wałęsę za „wybrakowanie” fałszywki, złożył doniesienie do prokuratury. Na szczęście sprawa została w 1999 r. umorzona.
Mając wpływy w Trójmieście, Gwiazda, Wyszkowski i Cenckiewicz zdołali umieścić kopie fałszywek w gdańskim archiwum SB. Dlatego zniszczenie fałszywki w Warszawie nie załatwiało sprawy. Ale dzięki ofiarności patriotycznie nastawionych oficerów UOP udało się wykraść także te spreparowane materiały, choć nie obyło się bez kłopotów i trzeba było zaaranżować wybuch gazu (17 kwietnia 1995 r.) w bloku, gdzie mieszkał esbek mający własne kopie i nie zamierzający dobrowolnie ich oddać. Dopiero groźba zawalenia budynku (co później się stało) zmusiła wszystkich mieszkańców do opuszczenia swoich lokali i patriotycznie nastawieni oficerowie UOP mogli wreszcie zdobyć sfałszowane materiały.
Mimo pokrzyżowania planów fałszerzy i prowokatorów przez samego Lecha Wałęsę oraz patriotycznie nastawionych oficerów UOP, Kaczyński, Gwiazda, Wyszkowski i Cenckiewicz nie przestali knuć. Efektem tego była książka Sławomira Cenckiewicza (współautorem był Piotr Gontarczyk) „SB a Lech Wałęsa”, wydana w 2008 r. przez Instytut Pamięci Narodowej. I ona też niewiele prowokatorom dała. Dopiero śmierć Czesława Kiszczaka (5 listopada 2015 r.) stworzyła im okazję do ostatecznego ataku na Lecha Wałęsę. A ten atak ułatwiło przejecie władzy przez PiS. Ale prowokatorzy nie przewidzieli, że w pobliżu domu Czesława Kiszczaka mieszka Stanisław Anioł. A on natychmiast rozpoznał Kaczyńskiego, Gwiazdę, Wyszkowskiego i Cenckiewicza, którzy od listopada 2015 r. do lutego 2016 r. często odwiedzali wdowę po byłym szefie MSW Marię Teresę Kiszczak.
Stanisław Anioł rozpoznał prowokatorów, mimo że przebierali się oni za kobiety, m.in. muzułmanki, a nawet udawali Afroamerykanów zmieniając kolor skóry przy pomocy pasty Kiwi. Jeden przebierał się za drag queen. Stanisław Anioł był świadkiem wielu spotkań, także w innych miejscach niż dom Kiszczaków. I podsłuchał nie tylko rozmowy o tym, jak działali prowokatorzy w przeszłości, m.in. wykorzystując nieletniego wtedy Sławomira Cenckiewicza. Maria Teresa Kiszczak dostarczyła im papier z epoki, stare długopisy i pióra, maszyny do pisania, które jej mąż miał na strychu oraz różne znalezione po jego śmierci pieczątki. Tygodniami ćwiczyli charakter pisma Lecha Wałęsy, zużywając ponad 2 tys. piór i długopisów, aż pod koniec stycznia 2016 r. byli gotowi. Materiały zużyte do ćwiczeń palili, najczęściej na działce Kiszczaków na Mazurach, ale Stanisławowi Aniołowi udało się niektóre z nich wykraść zanim spłonęły. I teraz stanowią one bezcenne dowody.
W lutym 2016 r. Maria Teresa Kiszczak zaniosła spreparowane teczki TW Bolek do Instytutu Pamięci Narodowej. Stanisławowi Aniołowi udało się zarejestrować, jak Kaczyński, Gwiazda, Wyszkowski i Cenckiewicz szkolą wdowę, jak ćwiczą z nią, co ma powiedzieć w IPN, a potem dziennikarzom, którzy oczywiście zainteresowali się sprawą. I to cała tajemnica teczek „Bolka”. Stanisław Anioł przez ponad trzy lata nie ujawniał tego, co zdobył, podsłuchał, podglądnął i zarejestrował, bo bał się o własne życie. Ale gdy Lech Wałęsa ogłosił ćwierćmilionową nagrodę, a opozycja przedstawiła wielki plan odzyskania władzy, postanowił przerwać milczenie. Nie chce nagrody, gdyż najważniejsza jest prawda. Udało mi się porozmawiać ze Stanisławem Aniołem, zanim się ukrył, żeby Kaczyński, Gwiazda, Wyszkowski i Cenckiewicz go nie dopadli. I wszystko, co powyżej to relacja z rozmowy ze Stanisławem Aniołem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/456578-walesa-nie-musi-placic-250-tysza-dowodze-nie-byl-bolkiem