Przy ocenie publicznej działalności Bartłomieja Sienkiewicza często wraca „argument z DNA” (na korzyść i niekorzyść samego zainteresowanego), jako że były minister spraw wewnętrznych jest prawnukiem Henryka Sienkiewicza. Tym ciekawiej zapowiadała się książka, jaką polityk związany z Platformą poświęcił swojemu pradziadkowi (a może przede wszystkim jego dziedzictwu).
Krótka, ledwie 116-stronicowa broszura to jednak bardziej zestaw kruchych esejów, refleksji, czasem ledwie skojarzeń, okraszonych sentymentalnymi powrotami do Oblęgorka, niż pogłębiona lektura. Sam autor przyznaje, że książkę pisał szybko i że jest ona tylko zaproszeniem do sięgnięcia po powieści, pisma i listy polskiego noblisty, niemniej jednak pewien niedosyt pozostaje.
Tak czy inaczej „Sienkiewicz z nami” to eseistyka przynajmniej inspirująca, wygrzebująca autora „Potopu” z zakurzonych rubryk pt. „ku pokrzepieniu serc Polaków” i pokazująca złożoność człowieka, z którego dziełami każdy z nas mierzył się w szkołach. To najcenniejsze i najciekawsze, co Sienkiewicz junior wydobywa z głębokiego warsztatu swojego pradziadka: pozytywistyczną żyłkę publicystyczną, zainteresowanie tematami społecznymi, politycznymi, sceptyczno-ironistyczne poczucie humoru, wreszcie - testament człowieka, który potrafił wyprzedzić swoją epokę.
Dalej zaczynają się schody, bo Bartłomiej Sienkiewicz - czego nie kryje od pierwszych stron swojej książki - odbija się od dziedzictwa pradziadka, by pożonglować argumentami w naszej rzeczywistości politycznej AD 2019. Nie ma w tym zresztą niczego złego, wszak utwory naszych wielkich twórców nie są tylko po to, by patrzeć na nie przez szklaną lupę historyków literatury, ale skala łopatologicznych wręcz sygnałów i wniosków jest po prostu zbyt duża. Zbyt wiele tu uproszczeń, intelektualnych dróg na skróty, by przyjąć te refleksje byłego ministra z całym dobrodziejstwem inwentarza, w którym poglądy pradziadka są sprowadzane niemal do apologii III RP.
Wynotowałem sobie w trakcie lektury przynajmniej kilkanaście miejsc, które wymagałyby polemiki, a przynajmniej poszerzenia perspektywy, o dobrej woli nawet nie wspominając. Irytować mogą też te miejsca, w których Sienkiewicz przyznaje, że niepokoi go śpiew piłkarskich kibiców na meczach Legii (!) albo że anonimowe komentarze w Internecie są dowodem na przyjętą przez ministra tezę (tak jakby żadnej innej nie można było uzasadnić wyrywając wulgarne komentarze z poszczególnych portali).
Co powiedziawszy, zwracam jednak uwagę na przynajmniej kilka sensownych intuicji, jakie sygnalizuje autor książki. Jak choćby ta o dziedzictwie noblisty, które w licznych miejscach niesie ze sobą przestrogę przed rozpadem wspólnoty politycznej. Kolejna z nich - niezmiernie ciekawa - o odpowiedzialności, jaką wszyscy bierzemy na siebie, angażując się tak czy inaczej w życie publiczne, nie tylko przed swoim sumieniem czy Bogiem, ale i wspólnotą polityczną (rozumianą szerzej niż ta czy inna władza). Wreszcie, co wybrzmieć musi przy ocenie choćby ostatnich 10-15 lat w polskiej polityce, o charakterze władzy, rodzaju konserwatyzmu w Polsce i jakości dyskusji.
Najbardziej ponury fragment książki to jednak moment, w którym Bartłomiej Sienkiewicz przyznaje, że nie jest w stanie dziś dogadać się (lub choćby porozmawiać) z własnymi kolegami z czasów działalności w Niezależnego Zrzeszenia Studentów, bo podziały PiS-PO są zbyt mocne.
Zdałem sobie sprawę, że już nigdy się nie spotkamy, żeby uczcić to, co nam się razem udało. Że już mowy nie ma, żebyśmy się razem tak po kombatancku wzruszyli przy naszych bardach, pogadali, jak było. Już nigdy, bo podział nastał zupełny i trwać będzie do śmierci. (…) Może za 30 lat kolejne pokolenie Polaków na nowo odkryje nasze wspólne dziedzictwo i wchłonie w siebie, dziwiąc się równocześnie, jak można było schrzanić tak wielką rzecz.
Po takich wnioskach, po w zasadzie oddaniu walkowerem wysiłków o znalezienie najniższego wspólnego mianownika polskości, w zasadzie trzeba by było poprosić autora książki, by sam - raz jeszcze - oddał się lekturze dzieł swojego pradziadka. Tym bardziej, że były minister potrafi choć czasem wyjść poza logikę plemiennego sporu, co zresztą udowodnił także na antenie telewizji wPolsce.pl.
Rozliczanie się, kto komu wcześniej bardziej przyłożył jest nieporozumieniem. Jakkolwiek byśmy nie patrzyli, to od 2015 roku prawica zyskała sobie twarde miejsce na mapie politycznej Polski nie poprzez własne rządy (…) ale przez zakorzenienie społeczne. Za nimi jest pewna emocja społeczna, której lekceważyć nie można. Mogę nie lubić Kaczyńskiego, ale nie mogę nie lubić ludzi, którzy na niego głosują. To są tacy sami obywatele, tacy sami Polacy jak ja
— mówił Sienkiewicz.
Nawet jeśli jednak przyjąć, że Bartłomieja Sienkiewicza zbyt często i zbyt mocno ponosi chęć publicystycznego przyłożenia dzisiejszym przeciwnikom politycznym, a wnioski formułowane nierzadko na siłę i po łebkach, to po lekturę „Sienkiewicza z nami” sięgnąć warto. Ot, choćby po to, by na nowo, być może po kilku dekadach przerwy, wrócić do lektur (lub odkryć kolejne) i dostrzec w Henryku Sienkiewiczu kogoś więcej niż tylko autora sprowadzanego tylko do wyświechtanych (choć czasem poruszających) apeli podczas szkolnych akademii.
Sam jestem z wykształcenia historykiem i wielokrotnie obserwowałem daremność tego zawodu. Wspólnota nie potrzebuje prawdy o sobie, wspólnota potrzebuje takiego jej przetworzenia, żeby ta odpowiadała na jej pragnienia, a nie na wymogi naukowego dyskursu
— ubolewa w jednym z fragmentów swojej książki Bartłomiej Sienkiewicz.
Mam nadzieję, że pan minister racji jednak nie ma, a wspólnota potrzebuje czasem nawet gorzkiej prawdy o sobie, choćby okraszonej emocjami i uproszczeniami. Gdyby nasz spór polityczny (niechby i na poziomie meta) odbywał się na fundamencie takich książek, a nie partyjnych przekazów dnia przysyłanych esemesem, nasza dyskusja wyglądałaby zupełnie inaczej. Przyczyny, dla których tak się jednak nie dzieje, to temat na osobny artykuł, a może i coś więcej. Niezmiennie jednak pytanie o to, co miałby nam dziś do powiedzenia Henryk Sienkiewicz, jest otwarte, ciekawe i inspirujące. Tym bardziej, że wspomniane dziedzictwo może być jednym z najniższych wspólnych mianowników wspólnoty, od którego można odbić się na przyszłość. To najciekawszy wniosek po lekturze „Sienkiewicza z nami” - tylko tyle i aż tyle.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/456300-czy-henryk-sienkiewicz-polubilby-iii-rp