Właściwie to powinniśmy być wdzięczni dwóm samorządowcom z Warszawy – prezydentowi Rafałowi Trzaskowskiemu i jego zastępcy, Pawłowi Rabiejowi. Falstart, jaki wykonali jakiś czas temu, wywołał lawinową reakcję i sprawił, że coś, co miało być pełzającą rewolucją, mającą przyłączyć Polskę do „nowego wspaniałego świata” neoliberalnej światopoglądowo lewicy pojawiło się w pełnej krasie. Ale za wcześnie.
Podpisanie przez prezydenta Trzaskowskiego Warszawskiej Karty LGBT+ ujawniło zamiary wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej według standardów WHO, czyli zwykłej seksualizacji dzieci już od czwartego roku życia, stworzenie całej listy przywilejów dla orientacji seksualnych będących w znacznej mniejszości – hostele dla osób LGBT, wspieranie ich organizacji, imprez, specjalne warunki dla firm sprzyjających ideologii LGBT itp.
Paweł Rabiej zaś ujawnił strategię, która zamiast być skrzętnie zamknięta w sejfie i po cichu realizowana, wydobyta na światło dzienne skutecznie obnażyła zamiary „miękkiego” wprowadzenia małżeństw homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci:
Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny. Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją.
Gdyby nie było tego podwójnego falstartu, seksualizacja dzieci byłaby wprowadzana po cichu, na przykład poprzez różnego rodzaju oddolne inicjatywy („tęczowy piątek”; obywatelskie projekty edukacji seksualnej w budżetach partypacyjnych, cichcem przegłosowane przez kilkaset osób; dotacje dla różnego rodzaju NGO-sów, mających prowadzić w szkołach zajęcia pozalekcyjne z „tolerancji” itp.) i można by było wychować spokojnie nowe pokolenie, otwarte na liberalne wartości, będące zaprzeczeniem tych konserwatywnych, z jakimi często obnosili się ich rodzice i dziadkowie.
Gdyby nie było tego podwójnego falstartu, przekonano by nas, że związki partnerskie to tylko możliwość dziedziczenia, wglądu do dokumentacji medycznej itp., a poza tym 80% par żyjących w takich związkach to kobieta i mężczyzna, więc o co ten krzyk? Ale mleko się rozlało i trzeba było pójść za ciosem. Od 2017 roku zaczęła lawinowo narastać liczba marszy LGBT.
Parady równości miały miejsce także w poprzednich latach, ale jakoś nie wzbudzały ani agresji, ani zbytniego zainteresowania. Gdyby zapytać o ich cele, aktywiści LGBT odpowiedzą: chcemy zwrócić uwagę społeczeństwa na dyskryminowanie w Polsce mniejszości seksualnych, łamanie ich praw, narastającą wobec nich agresję i nietolerancję. Gdy prosi się o wskazanie przykładów takich zachowań, zapada cisza. A przecież gdyby jakiegoś geja czy lesbijkę zwolniono z pracy, to wzmożenie Rzecznika Praw Obywatelskich, który ostatnio pochylał się zatroskany nad stanem wolności mediów w Polsce, bo jakaś dziennikarka odeszła z niszowej stacji, kiedy ta zmieniła ramówkę, wylewało by się z każdej telewizji, radia i portalu, broniących swobód i praw środowiska LGBT w Polsce. A Mai Ostaszewskiej nie starczyłoby kartek z napisami „w obronie geja wyrzuconego za orientację z pracy” do zdjęć na Instagramie.
Zrozumiałabym, gdyby te marsze szły pod hasłami zrównania statusu i praw związków homoseksualnych z tymi przysługującymi małżeństwom. Bo to jest główny postulat tych środowisk i mają prawo do jego głoszenia. I takie transparenty się na tych marszach także pojawiały.
Ale od pewnego momentu te marsze zmieniły charakter – coraz więcej było obscenicznych napisów, gestów, zachowań i strojów, zaczęło się szydzenie z wiary i ataki na jej symbole (tęczowa Matka Boska, profanacja Najświętszego Sakramentu i mszy, przebieranie się za zakonnice i księży). Tym, którzy znają gejowski manifest z 1987 roku autorstwa Huntera Madsena i Marshalla Kirka, „After the ball”, natychmiast przypomniały się dwa punkty z siedmiu zaleceń, jak działać, by doprowadzić do przyjęcia przez społeczeństwo ideologii LGBT: - pokazuj gejów jako ofiary, nie jako agresorów oraz daj swoim obrońcom pretekst do działania. Sprowokowanie przemocy wobec mniejszości seksualnej ma uwiarygodnić tezę, że miała ona miejsce wcześniej i jest przejawem ksenofobii i nietolerancji katolickiej i zaściankowej Polski, w której odżywa duch faszyzmu (tak, faszyzm ostatnio stał się modnym pojęciem, choć często ludzie używający tego określenia jako epitetu nie bardzo wiedzą, na czym polegał i czym się różnił od niemieckiego nazizmu, którego funkcjonariusze wysyłali homoseksualistów do koncentracyjnych obozów).
Ostatni taki marsz w Białymstoku dał natomiast pretekst dla „obrońców” do działania. „Ulica i zagranica” w poprzednim wydaniu nie przyniosła opozycji spodziewanego sukcesu, „czarne marsze” jakoś zniknęły z ulic, KOD dogorywa, jeśli już nie umarł, więc cóż pozostaje? Znacznie łatwiej jest stawać w obronie gnębionych środowisk LGBT, którym zakazuje się zakładać rodziny i adoptować dzieci, niż popierać ruch aborcyjny. W końcu ludzie mają mniej sympatii do tych, którzy chcą dzieci zabijać, więcej zrozumienia okazują tym, którzy je chcą wychowywać, nawet jeśli są to homoseksualiści. Tak, pani Barbaro Nowacka, piszę o zabijaniu dzieci, bo to, co określa pani zlepkiem komórek, jeśli dać mu spokojnie się rozwijać w łonie matki, urodzi się jako dziecko i człowiek.
Nie będę powtarzała banałów o tym, że każda przemoc i agresja musi być potępiona i ukarana, bo już to wszyscy ogłosili od prawa i lewa. Nie będę także obwiniała prezydenta Truskolaskiego, choć dopuszczenie do marszu LGBT w Białymstoku to tak jak zgoda na przemarsz Ku Klux Klanu w Harlemie. Ani policji, bo 760 funkcjonariuszy powinno chyba skutecznie ochronić 800 maszerujących.
Nie ulega wątpliwości, że kolejne marsze będą organizowane, a opozycja będzie krzyczała w każdym przypadku, nawet jeśli na głowę maszerujących posypią się jesienią liście spadające z drzew. Ten, kto popiera postulaty aktywistów LGBT (piszę aktywistów, bo większość tego środowiska na marsze nie chodzi, a poglądy polityczne ma od prawa i do lewa) i tak je będzie popierał, ten, który ich nie toleruje – nagle się nie zmieni. Ale ostrzegam i lewą, i prawą stronę politycznej sceny – przegrzanie emocji i zbytnie zaangażowanie się w te akcje oraz wykorzystywanie konfliktu wartości w kampanii może się przeciwko wam obrócić.
Aby wprowadzić nowy, liberalnolewicowy porządek w miejsce starych wartości, trzeba najpierw zburzyć fundamenty, na których one się opierają. W przypadku Polski są to Kościół i rodzina, ta tradycyjna, z żoną i mężem. Z pokoleniem dziadków i rodziców nie pójdzie tak łatwo, dlatego podniesione larum, by chronić dzieci, nie jest tylko histerią i obyczajowym wstecznictwem wobec pięknych haseł o tolerancji, różnorodności i szacunku dla przekonań i stylu życia innych ludzi, które chce się dzieciom wpajać.
I na zakończenie cytat- wpis jednego z internautów: „Przez te wszystkie lata geje i lesbijki żyli sobie w Polsce spokojnie, aż pojawiła się ideologia LGBT i zrobiła im piekło”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/456211-zyli-sobie-spokojnie-az-pojawila-sie-ideologia-lgbt