Wybór byłej minister obrony Niemiec Ursuli von der Leyen na stanowisko szefowej Komisji Europejskiej niewielką większością głosów zadowala wszystkich – no może z wyjątkiem niemieckiej SPD, która głosowała w PE przeciwko jej kandydaturze i do samego końca twardo wspierała Fransa Timmermansa. W normalnych okolicznościach mogłoby to mieć negatywne konsekwencje dla koalicji rządzącej w Berlinie ale niemieckich socjalistów popiera już tylko 11 proc. obywateli (sondaż Forsa z 15 czerwca) i bez udziału w tej coraz bardziej niewygodnej dla nich koalicji przestaliby istnieć. Nie należy się więc spodziewać z ich strony wielkiego sprzeciwu, a już na pewno wyjścia w proteście z rządu. Połkną tę żabę, bo muszą.
Przesunięcie von der Leyen z MON’u w Berlinie do Brukseli zapewne spowodowało także ogromne poczucie ulgi w niemieckiej armii. „Żołnierze Bundeswehry nie będą za nią płakali” – pisze otwarcie publicystka Klaus Remme na łamach portalu „Deutschlandfunk”. Nominowana na stanowisko szefowej niemieckiego MON przez kanclerz Angelę Merkel w 2013 r. von der Leyen mówiła obejmując urząd o „wielkim ryzyku ale także o wielkiej szansy”. Modernizacji Bundeswehry, w tym w dziedzinie cyfryzacji. Zamiast tego byli uchodźcy w koszarach, kursy o gender oraz LGBTQ i oskarżenie żołnierzy w 2017 r. otwarcie o „problemy w postawie wobec prawicowego ekstremizmu”. Na domiar złego w ubiegłym roku wybuchł skandal wokół kilkuset milionów euro, które była już szefowa MON wydała na zlecenia dla zewnętrznych firm eksperckich, w tym dla firmy doradczej McKinsey, dla której pracowała jej sekretarz Katrin Suder. Pod koniec grudnia u.r. zaczęto mówić o konieczności powołania komisji śledczej w tej sprawie i pojawiły się zarzuty o nepotyzm.
Z modernizacji też nic nie wyszło. Z 97 dostarczonych niemieckiej armii w 2017 r. systemów zbrojeniowych działało zaledwie 38, z 71 czołgów PUMA tylko 27 nadawało się do użytku. Samolot transportowy A400M zepsuł się podczas dziewiczego lotu do państw bałtyckich, z Ursulą von der Leyen na pokładzie, a piloci Bundeswehry wciąż trenują na helikopterach służb ratowniczych, bowiem z siedmiu Tygrysów latają zaledwie 2, a z siedmiu helikopterów transportowych typu NH90 tylko cztery. Nie zapominając o nowej fregacie mogącej pływać tylko bez uzbrojenia (bo inaczej utonie). W skrócie: przejście von der Leyen do Brukseli pozwoli na reorganizacje niemieckiego MON, pozwoli zamieść aferę doradczą pod dywan i da możliwość szefowej CDU Annegret Kramp-Karrenbauer, która zastąpi von der Leyen, nabrać politycznego doświadczenia, zanim – jeśli tak się stanie – będzie starała się o kanclerstwo.
Same zalety więc, tym bardziej, że większość polityków europejskich, mniej lub bardziej otwarcie liczy na to, że nieudolność von der Leyen w MON uczyni z niej idealną przewodniczącą Komisji Europejskiej. Jean-Claude Juncker upolitycznił KE, dążąc do poszerzenia jej kompetencji kosztem Rady UE i Parlamentu Europejskiego. W przypadku von der Leyen istnieje nadzieja, że będzie wprost odwrotnie i siła decyzyjna w pełni wróci do państw członkowskich. Sama metoda wyboru niemieckiej polityk już o tym świadczy. Wybrany miał zostać jeden z głównych kandydatów europejskich partii – chadek Manfred Weber lub socjalista Frans Timmermans. Po to właśnie wprowadzono system „Spitzenkandidaten” (głównych kandydatów). Decyzja zapadła jednak w negocjacjach między państwami, które nie były gotowe zrezygnować z tej prerogatywy, nawet w wymiarze symbolicznym. Unia Europejska to gra interesów państw narodowych. Wszystko inne, w tym dywagacje o Stanach Zjednoczonych Europy, to mrzonki, w które ich autorzy sami nie wierzą.
To zmusi von der Leyen zresztą do odegrania roli arbitra między sprzecznymi interesami w UE skupionymi coraz bardziej w regionalnych blokach. To, że jest Niemką zresztą nie będzie wcale korzystne da Berlina, bo nie będzie mógł za jej pomocą otwarcie forsować swoich interesów. A chadek Martin Selmayr, sekretarz generalny KE i autor planu relokacji uchodźców według kwot, odchodzi wraz z Junckerem. A to za jego pomocą – w sposób dyskretny -Merkel wpływała na Komisję. Nastąpiło też pewne urealnienie europejskiej polityki: każdy chce coś ugrać dla siebie, a cała reszta, czyli długie wykłady o wartościach europejskich i solidarności, to zasłona dymna, estetyczna ozdoba dla brzydkiej rzeczywistości. Tacy hiszpańscy socjaldemokraci na przykład z radością poparli von der Leyen w zamian za miłą posadkę szefa unijnej dyplomacji.
Nowej szefowej KE będzie zresztą trudno zbytnio forsować zasad praworządności, bez względu na to co mówiła i mówi, w końcu we własnym resorcie sama słabo ich przestrzegała i to będzie na niej ciążyło. Trudno będzie jej także zapomnieć o tym, że bez głosów tych strasznych populistów z Polski i Węgier nie zostałaby wybrana na to stanowisko, a jej dalsza polityczna kariera w Niemczech po aferze doradczej stanęła pod znakiem zapytania. Kto więc będzie wpływał na von der Leyen, Niemcy i Francja, może wszyscy a może nikt, bo będzie próbowała wybić się na niezależność, pozostaje na dziś kwestią otwartą, ale faktem jest, że jej wybór jest mniejszym złem z perspektywy Polski. Nawet jeśli kwestia praworządności będzie dalej forsowana przez Komisję, jako środek politycznej presji, a zapewne tak będzie, ta presja wypadnie o wiele słabiej niż gdyby szefem KE został Frans Timmermans.
Wizerunkowo państwa Wyszehradu ogromnie zyskały na tej rozgrywce. Zachód traktuje kraje Europy Środkowo-Wschodniej jak upartych nastolatków, którym można zabrać kieszonkowe, gdy wchodzą w paradę krajom z dłuższym stażem w Unii Europejskiej – jak słusznie pisze Jacques Schuster w „Die Welt”. A tu okazało się, że tak nie można. Rozszerzenie UE na Wschód w 2004 roku zmieniło w istotny sposób całą Wspólnotę, i nasi zachodnioeuropejscy partnerzy będą to w końcu musieli przyjąć do wiadomości. Uczyniono w tym kierunku pierwszy, skromny krok. Na tym tle wręcz komicznie wyglądał spór między niemieckimi chadekami i SPD o patriotyzm. Tak, niemiecka chadecja, która zazwyczaj z oburzeniem odrzuca wszelki nacjonalizm zarzuciła sowim koalicyjnym kolegom z SPD brak patriotyzmu. Nie może tak być, przekonywał bawarski premier Markus Söder, że do wyboru stoi kandydatka z Niemiec a niemiecka partia jaką jest SPD jej nie popiera.
Podsumowując: Ursula von der Leyen to słaba i nieco skompromitowana niemiecka polityk na czele Komisji Europejskiej, która będzie miała dług wdzięczności do spłacenia, także wobec złych populistów. Jest najmniejszym złem, który udało się w trudnych negocjacjach wybrać. Parlament Europejski znów pokazał, że jest głównie klubem dyskusyjnym bez realnej siły decyzyjnej, uginającym się pod presją rządów. Demokracja europejska? Cóż, jak jej nie było, tak jej nie ma. System „Spitzenkandidaten” to fasada, która się chyba już ostatecznie zawaliła. Jaką von der Leyen będzie szefową Komisji? To czas pokaże, będzie to także zależało od tego kto zastąpi Selmayra. Mowa jest o Francuzie, ale nic nie jest jeszcze pewne. Będzie ona miała w każdym razie o wiele trudniejsze zadanie niż Juncker. PE jest bardzo rozproszony. Trzeba mieć ofertę dla każdego i ciężko to pogodzić.
Jeśli nowa szefowa KE będzie narzędziem interesów wyłącznie Francji i Niemiec przyspieszy dezintegrację Unii, w przeciwnym razie pozostaje jej rola arbitra pomiędzy coraz bardziej sprzecznymi i coraz wyraźniej artykułowanymi interesami, a to jest pozycja nie do pozazdroszczenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/455419-slaba-a-wiec-wygodna-o-wyborze-von-der-leyen-na-szefowa-ke
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.