Dwa kraje, Polska i Wielka Brytania, i dwa systemy wyłaniania premierów. Tam jest to zawsze lider ugrupowania, które wygrało wybory powszechne, w Polsce – niekoniecznie. Na Wyspach dotąd obowiązuje zasada: zwycięskie ugrupowanie bierze wszystko i w dość skomplikowanym procesie, wyłania ze swoich szeregów szefa partii i zarazem premiera. A królowa wybór akceptuje i powierza mu misję utworzenia rządu.
Po rezygnacji Theresy May nie zdecydowano się na wybory parlamentarne – zapewne konserwatyści uznali, i słusznie, że nie byłoby to dla nich bezpieczne rozwiązanie. Więc obowiązuje inna, krótsza procedura. Najpierw z grupy kandydatów posłowie torysi wyłaniają finałową dwójkę, a potem 160 tys. członków partii, korespondencyjnie, dokonują ostatecznego wyboru szefa partii i zarazem premiera. W głosowaniu w Izbie Gmin Boris Johnson otrzymał 160 głosów, a jego rywal Jeremy Hunt – 77. Teraz odbywają spotkania w terenie, 22 lipca zakończenie głosowania, a 23 ogłoszenie wyników. Trzeba dodać, że choć Boris Johnson pozostaje na prowadzeniu, jego przewaga do Jeremy Hunta maleje. Jest oskarżany o brak szacunku dla rodziny – liczne romanse pozamałżeńskie, skutkiem czego jego żona Marina Wheeler wyrzuciła go z domu i wniosła pozew o rozwód – a teraz burzliwe kłótnie z nową partnerką Carrie Symonds. Jeremy Hunt od lat pozostaje w stabilnym związku z żoną Chinką. Interesujące, że cała kampania wyborcza obu delikwentów tylko w małym stopniu dotyczy programu, a znacznie częściej – zarzutów charakterologicznych i obyczajowych. W Wielkiej Brytanii, kolebce demokracji!
Jak tamtejsze media kreślą sylwetkę Borisa Johnsona? Oczywiście, w lewicowych BBC, komercyjnej ITV, Guardianie przedstawiany jest jako figura groteskowa, z burzą blond włosów, w niechlujnym garniturze i „asyryjskich”, nabytych w British Museum, skarpetach, noszonych trzy dni z rzędu. Twardogłowy entuzjasta Brexitu, który oczywiście pogrąży brytyjską gospodarkę w wieloletni kryzys i skłóci ją z całym światem. Portret Jeremy Hunta wygląda znacznie lepiej. Choć brytyjska opozycja wciąż namawia do rozpisania wyborów, mając nadzieję, że w tym totalnym chaosie i kompromitacji torysów, zdoła coś ugrać, a może nawet zastąpić ich na Downing Street. Ale, ostatecznie, wspiera Hunta. Natomiast prasa konserwatywna jest mocno podzielona. The Daily Telegraph promuje Borisa Johnsona, Times stoi w rozkroku ze wskazaniem na Hunta, ale już tabloid Daily Mail – najwyraźniej niszczy zdeklarowanego pro-brexitowca Johnsona i stawia na jego umiarkowanego rywala. Spróbujmy prześledzić, jak wygląda sytuacja na podstawie niezwykle opiniotwórczej gazety – 3 mln egzemplarzy dziennie! – The Daily Maila.
Wprawdzie inteligentny i dawał sobie radę jako mer Londynu, ale kapryśmy i kontrowersyjny. A kiedy nabroi, znika jak Yellow Submarine”
– nawiązuje do filmu Beatlesów Daily Mail.
Operuje okrągłymi hasłami i przejawia nadmierny optymizm, za którym nie podążają fakty – Churchill także był optymistą, ale robił wszystko, by realizować swoje plany. I był odważny nie tylko w słowach, ale i w czynach”
– pisze tabloid.
Jak to należy odczytywać? Że dla tej gazety Boris Johnson jest zbyt wyrazisty programowo – ostatnie jego hasło „do or die!”, doprowadzić do Brexitu do 31 pażdziernika lub umrzeć, najwyraźniej przestraszyło Daily Maila. No i te zarzuty obyczajowe… Jeden z czołowych publicystów Daily Maila Stephen Glover pisze: „Czy ta hałaśliwa, nieprecyzyjna, wykrętna, okropnie wyglądająca figura, to naprawdę nasza jedyna narodowa nadzieja?” Glover twierdzi, że Zjednoczone Królestwo potrzebuje kandydata, który stoi obiema nogami na ziemi, bo wiele jest do stracenia. Pomyślność gospodarki, szansa na zarządzanie państwem bez ingerencji Unii. „Potrzebny jest polityk mądry – pisze – odważny, z wizją właściwej drogi, który będzie trzymał marksizm z daleka od Downing Street. Patrząc na ostatnie dni kampanii, nie wierzę, aby to był Boris Johnson” – kończy Glover. I tu akurat ma racje. Były mer Londynu jest odważny, lecz niekonsekwentny, bez wizji przyszłego państwa, a czy będzie trzymał lewicę z dala od rządzenia - oto jest pytanie.
Daily Mail cytuje także wiele innych negatywnych opinii o Johnsonie. Przede wszystkim jego rywala Jeremy Hunta, który mówi: ”Nie interesuję się jego prywatnym życiem, ale te wieczne ucieczki przed mediami! Wygląda na to, że chce dostać się na Downing Street 10 tylnymi drzwiami!” Rzeczywiście, kiedy ma jakieś kłopoty, znika jak „żółta łódż podwodna”. A to nie zjawił się na debatę kandydatów w Channel 4, to znów pominął podobną w Sky News, odmawia innym. Są i inne zarzuty, oto list byłego labourzystowskiego premiera, Gordona Browna: „BoJo jest sierżantem, rekrutującym ludzi do Narodowej Partii Szkocji i największym ryzykiem stabilizacji Wielkiej Brytanii od 312 lat” czyli podpisania umowy o unii angielsko-szkockiej. Z kolei jego kolega partyjny, minister handlu zagranicznego Liam Fox, doradza, żeby unikał incydentów jak wielka kłótnia kochanków - którą sąsiedzi – labourzyści nagrali i przesłali do Guardiana - „bo to wprowadza zakłócenia kampanii i kierowanie dyskusji publicznej na boczny tor”. Znany donator partii konserwatywnej, John Griffin, 4 mln funtów, domaga się wyjaśnień, i tylko wierni sojusznicy jak kolega partyjny Jacob Rees – Mogg tłumaczą, że „nawet kandydat na premiera ma prawo do życia prywatnego” i atakują sąsiadów, którzy upublicznili awanturę, nazywając ich „podglądaczami – wojskiem Corbyna”. Jednak dla wyborców jest to sygnał, jak bardzo zmienił się stosunek torysów do spraw obyczajowych.
Media lewicowo-liberalne atakują Borisa Johnsona, że „ma słaby team wyborczy”, „w tym żadnej kobiety”, że w 2018 roku tylko na wystąpieniach, artykułach do prasy i tantiemach z książek zarobił 1 mln funtów, jakby to był jakiś grzech, oraz że „zaskoczył przeciwnika radykalnym hasłem „do or die”, jakby nie miał do tego prawa. Choć najkrótszy program Johnsona wcale nie jest radykalny, wręcz przeciwnie. ”Przeprowadzić Brexit do Haloween, przeformatować partię jako nowoczesny progresywny konserwatyzm i być gotowym do pobicia opozycji Jeremy Corbyna”. W istocie czym takie memento różni się od tego Theresy May? A jednak brytyjskie media wolą „Borysa Johnsona w wersji soft”, Jeremy Hunta, i robią wszystko, żeby to on zwyciężył w wyścigu wyborczym.
Kim jest ów przeciwnik? Były minister zdrowia, którego osiągnięć nikt nie może sobie przypomnieć oraz aktualny szef dyplomacji, z podobnymi dokonaniami. Bezbarwny, pozbawiony charyzmy, najpierw zwolennik, a teraz przeciwnik Brexitu, i gdyby jakimś cudem udało się go przepchnąć, byłaby to powtórka z Theresy May. Podobno nie odrzuca możliwości opuszczenia Unii bez dealu, ale „byłaby to ostateczność”, i dopuszcza możliwość kolejnego przełożenia terminu rozwodu. Tak więc przyjazne media pełne są sympatycznych i uśmiechniętych fotek Hunta, a to z wielką rybą na targu, a to popijającego truskawkowy milkshake, a to kupującego orchidee dla swojej żony. „Wciąż tej samej!” zaznaczają lewicowi dziennikarze, znani przecież z przyjaznego stosunku do życia na kocią łapę oraz rozwodów. A w międzyczasie kandydat rzuca dość niezborne hasła jak:
obiecuję większy budżet na obronę, aby zatrzymać rosyjskie zagrożenie i pokazać, że nasz kraj wciąż jest militarną potęgą.
Albo, zupełnie od Sasa –„odrzucam obniżenie kwoty imigrantów Theresy May do kilkudziesięciu tysięcy rocznie. Nie możemy stać się Little England”. Ciekawe, skąd weźmie fundusze na armię, skoro na Wyspy wciąż napływa ok. 280 tys. imigrantów rocznie, a „Little England”, tytuł sitcomu, to satyra na wszystko, co jeszcze do niedawna uchodziło za „prawdziwie angielskie”. Jeremy Hunt, to także najbogatszy minister gabinetu Theresy May, ale lewicowe media jakoś nie mają mu tego za złe, a uboższemu Johnsonowi – mają. Nawet tego, że wciąż powtarza: ”być biznesmenem, który osiągnął sukces, to rzecz pozytywna i wzorzec dla innych”. Tylko jakoś cicho o konserwatywnych wartościach, chrześcijańskich, o których torysi wspominali jeszcze za czasów Margaret Thatcher i Johna Majora.
Jak zdeterminowany i zarazem cyniczny jest w istocie Jeremy Hunt, niech świadczy fakt, że po raz pierwszy od 40 lat opowiedział publicznie o tragedii, która zdarzyła się w jego rodzinie. Kiedy miał 2 lata i był kąpany razem z paromiesięczną siostrą, dziewczynka utonęła. I teraz, ocieplając wizerunek, sięgnął po tamto zdarzenie. Opowiada też, że jego ulubionym filmem jest „Titanic”, „choć bardzo żal mu jego pasażerów”, jako dziecko lubił bawić się kolejką, „pije wino, ale w sposób umiarkowany”. Nudy na pudy. A jego najbardziej zabawnym zawołaniem jest „call me Jeremy Stunt!”, gra słów Hunt i stunt, czyli Mr Spryciarz. Ma rację dziennikarz Henry Deeds, który pisze: ”były minister zdrowia przypomina sympatycznego pediatrę z lizakiem w kieszeni, który nagle podciąga rękawy i zaczyna boksować … powietrze”. Program dziurawy jak szwajcarski ementaler, „przeprowadzić Brexit, pozytywny, otwarty i międzynarodowy”. Co to u diaska znaczy, nie był uprzejmy powiedzieć.
Tak więc i media lewicowo-liberalne i przynajmniej połowa konserwatywnych stawiają na kandydata umiarkowanego, Jeremy Hunta. Niby mają do tego prawo, ale kiedy przypomnimy sobie, że magnata medialnego Ruperta Murdocha nazywa się „producentem premierów”, rzecz wydaje się poważniejsza. Murdoch ze swoim Timesem (300 tys. nakładu) i Sunem (3 mln) pomógł wygrać Johnowi Majorowi, potem, kiedy zmienił preferencje partyjne, Tony Blairowi, a następnie znowu konserwatyście Davidowi Cameronowi. A dziś w sukurs przychodzi mu lewica i Daily Mail z kolejnymi 3 mln nakładu. Nie wydaje się, żeby kiedykolwiek doszło do Brexitu a torysi znów powrócili do dawnych wartości. Rewolucja w brytyjskiej polityce się dokonała i nawet część konserwatywnych mediów strzeże, żeby nic złego jej się nie stało.
Tekst opublikowany na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/455416-jak-media-wybieraja-premierow