Melchior Wańkowicz, zapomniany dziś już (niestety!) opisywał, jak jego babka sprzedawała drewno z wchodzącego w skład rodzinnego majątku tartaku. Przyjeżdżali dwaj konkurujący z sobą kupcy, babka każdego z nich umieszczała w osobnym pokoju, pytając ile za to drewno dadzą. I tak krążyła od drzwi do drzwi, a biedni kupcy, siedząc tam o chlebie i wodzie, zbijali cenę, byle tylko dostać pożądany kontrakt. Kiedy babka uzyskała satysfakcjonującą cenę, dobijała z jednym z nich targu.
I tak pięknie Grzegorz Schetyna rozegrał SLD i PSL. Wydawało się, że jest między młotem i kowadłem – deklarował przecież od dłuższego czasu, że jego celem jest stworzenie jeszcze szerszego niż Koalicja Europejska (przypomnę tylko, że w skład KE wchodziło i PSL, i SLD), opozycyjnego frontu, który zmierzy się z PiS-em, tym razem może z jakąś szansą na wygraną, a tu nagle PSL mówi „no pasarán” i woli „umierać stojąc, niż żyć na klęczkach”, czyli „idziemy samodzielnie do wyborów, albo, Grzegorzu Schetyno, wyrzucisz SLD z koalicji, a o Wiośnie Biedronia nawet nie pomyślisz.”
Wydawać by się mogło, że to zagranie va banque PSL-u wywarło wrażenie na PO, skoro jej wiceprzewodniczący, Tomasz Siemoniak publicznie zadeklarował:
„Partnerem pierwszego wyboru jest Polskie Stronnictwo Ludowe. To się bierze z tego, że od 2006 r. jesteśmy w koalicjach samorządowych, osiem lat w koalicji rządowej. I wyciągając rękę do wszystkich bardzo nam zależy na obecności PSL-u”.
Spotykało się to z ripostą wiceprzewodniczącego SLD, Wincentego Elsnera, który nie wytrzymał napięcia:
„Nie wiem jak Wy, ale ja mam już dość czekania w przedpokoju Schetyny. I milczącego znoszenia wypowiedzi polityków PO, że SLD jest partią gorszego sortu. Tfu, nie gorszego sortu. Drugiego wyboru. Bo partią pierwszego wyboru PO ochrzciło PSL”.
Tymczasem „wysokiej rangi politycy” puszczają przecieki do prasy – a to, że SLD stawia zaporowe warunki, żądając 20% miejsc na listach i proponując, wśród swoich kandydatów osoby z bogatą przeszłością partyjną, które jeszcze w 1989 razem z Aleksandrem Kwaśniewskim przeszły przez Morze Czerwone, co powoduje ostry sprzeciw tzw. dołów partyjnych PO; a to, że PSL chce jeszcze więcej, żądając także eliminacji z potencjalnej koalicji Inicjatywy Polskiej Barbary Nowackiej, bo jej słowa o tym, że „żołądź to nie jest dąb, jajko to nie jest kura, a płód i zarodek, i zygota, i zlepek komórek nie jest dzieckiem” mocno zostały zapamiętane przez peeselowski elektorat. PSL chce także wyciszenia antyklerykalnej retoryki, stosowanej nie tylko przez Nowoczesną i Inicjatywę Polska, ale także niektórych samorządowców, powiązanych z Platformą Obywatelską.
Grzegorz Schetyna wysyła w kierunku PSL sygnały, świadczące o tym, że cała ta tęczowa otoczka, która nie przysłużyła się Koalicji Europejskiej, a PSL wręcz znokautowała, wywołując oburzenie wspierających stronnictwo wyborców, zostanie usunięta. Odcina się od inicjatywy Rafała Trzaskowskiego:
„Podpisanie karty LGBT było przedwyborczym zobowiązaniem prezydenta stolicy Rafała Trzaskowskiego, natomiast to w żaden sposób nie przystaje do naszego programu, my nie idziemy z tym na pierwszej linii programu” i oświadcza: „My nie krytykujemy Kościoła. To nie jest program ani koalicji, ani Platformy Obywatelskiej.
W wywiadzie dla radiowej Trójki Schetyna na pytanie „czy będzie miejsce na związki partnerskie w programie Koalicji?” odpowiada – „Absolutnie nie będzie.” Jednocześnie wysyła Nowacką na pierwszą linię frontu, bo to ona – obok Bartosza Arłukowicza - staje się twarzą wyjazdowej kampanii wyborczej Koalicji Obywatelskiej. Kampanii, która w swych założeniach miała być konsultowaniem programu wyborczego w terenie z Polkami i Polakami, tylko że, jak skomentował tę akcję jeden z internautów – pojechali konsultować program, który zapomnieli napisać…
Jednocześnie do dziennikarzy docierają sygnały, że Schetyna staje się niedostępny zarówno dla Czarzastego, jak i Kosiniaka-Kamysza. Czas mija, zirytowany Czarzasty apeluje w wywiadzie dla DGP do Grzegorza Schetyny, by ten ostatecznie zdecydował, w jakim formacie chce iść do jesiennych wyborów.
„Opera mydlana powinna się skończyć”
– mówi zirytowany.
Kilka ostatnich dni przed Forum Programowym Koalicji Obywatelskiej w Warszawie, które właśnie się zakończyło, to kalkulacja tego, co się opłaca PO przy konstruowaniu koalicji.
Trudno powiedzieć, jaki wpływ na ostateczne decyzje Schetyny miały sondaże, przede wszystkim te, które nie dawały szansy PSL na przekroczenie progu wyborczego i sytuowały Wiosnę Biedronia w okolicach 8-procentowego poparcia. Być może trzeźwa ocena sytuacji, iż łatki liberalno- lewicowej partii, jaką stała się PO ,nie da się odczepić od organizowanej przez nią koalicji, być może obliczenia, że straci się mniej konserwatywnych światopoglądowo wyborców, niż można zyskać tych neoliberalnych, proponując „miękką” rewolucję obyczajową – już nie małżeństwa homoseksualne z adopcją dzieci, jak zapowiadał działacz Nowoczesnej, koalicjanta PO, Paweł Rabiej, już nie seksualną edukację dzieci wg Karty Warszawskiej LGBT+ Rafała Trzaskowskiego, prominentnego działacza PO, tylko związki partnerskie?
Właśnie na zakończonym Forum Grzegorz Schetyna to ogłosił, jako jeden z punktów programowych nowej koalicji:
„Najwyższy czas wprowadzić związki partnerskie”…„czas najwyższy, aby każdy mógł mieć dostęp do informacji o najbliższej mu osobie, dowiedzieć się w szpitalu o stanie zdrowia i po niej dziedziczyć. Ostatnio już nawet pewna starsza pani w niewielkim mieście powiedziała do mnie w tej sprawie tak: dajmy ludziom żyć, co nam to przeszkadza”.
Tak więc i SLD, i Inicjatywa Polska dostała listek figowy, pozwalający tłumaczyć ich zwolennikom, że jednak powstająca koalicja jest lewicowa, Coś trzeba było rzucić lewicy, by uchronić ją przed oskarżeniami, że sprzedała się za miejsca na liście. Jest to także zaproszenie dla Biedronia, który raczej nie będzie się bawił w tworzenie koalicji lewicowej z ugrupowaniami pozostającymi na marginesie powstającego bloku liberalno- lewicowego, takimi jak partia Razem (choć nie wiem, czy Razem byłoby skłonne do takiego przymierza). Wiosna samodzielnie raczej nie wystartuje, bo nie ma na to pieniędzy, a działacze w terenie albo się z partii w popłochu ewakuują, szukając politycznej przystani gdzie indziej, albo po prostu nie chcą pracować na kolejne posady dla przyjaciół i znajomych przywódcy. Biedroń na emigracji w Brukseli w kraju nic nie ugra, ale swoim kilkuprocentowym poparciem kilka miejsc na listach koalicji wywalczyć może.
A Grzegorz Schetyna? Nie chodził od drzwi do drzwi, tylko spokojnie czekał, aż PSL i SLD wymiękną i wtedy to on będzie dyktował cenę drewna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/454957-a-jesli-grzegorz-schetyna-ogral-potencjalnych-koalicjantow