To nie jest recepta na lepszy świat, lepszą Polskę i lepszą politykę. To są manowce zdrowego rozsądku.
„Nasi” nie wygrywają wyborów i trzeba się z tym pogodzić. A skoro tak, to wypada znaleźć takie uzasadnienie defetyzmu, które w ogóle nie będzie się kojarzyć z porażką. Przeciwnie, porażka okaże się zapowiedzią wielkiego sukcesu. I to nie w banalnych politycznych kategoriach, lecz jako zwycięstwo ducha. A jeśli tak, to cała tradycyjna polityka powinna zostać wyrzucona na złomowisko (śmietnik), nie tylko z rządzącymi, ale i z całą bezradną, nieudolną opozycją. Nadszedł czas wieszczów, którzy tak jak Mickiewicz, Słowacki i Krasiński wezwali do odnowy polskiego ducha i tego ducha przemienili. Nie na darmo Józef Piłsudski był cały z ducha wielkich romantyków. Koniec z nędzą dotychczasowej polityki i ohydą dotychczasowych polityków. To mówi nam nowy wieszcz, tym razem neoromantyczny - prof. Marcin Król. Oczywiście taki przełom duchowy można ogłosić tylko z trybuny wolności, będącej forpocztą przemienionego ducha, czyli z łamów „Gazety Wyborczej”.
Polityką rządzi zło, a właściwie tradycyjna polityka to samo zło. W Polsce jest ono immanentną cechą demonów zła, czyli pisowców. Tu nie ma wątpliwości, kto jest za zło odpowiedzialny. Ale to zło promieniuje i zaraża każdego, kto przyjmuje warunki złych pisowców.
„W zwarciu z przeciwnikiem opozycja przyjmuje jego zasadę, czyli zło. (…) Przeciwnik działa, posługując się umiejętnie odwołaniem do tego, co w człowieku ożywia skłonność do zła. (…) [Ludzie] przywykli w ostatnich latach do tego, że władza odwołuje się do ich chciwości, niechęci do innych, dzielenia i usuwania na margines, do nienawiści do rozumu, do kłamstwa postrzeganego jako oczywistość i do retoryki tak pogmatwanej i nonsensownej, że wszystko można powiedzieć i za żadne słowo nie jest się odpowiedzialnym”
— diagnozuje prof. Marcin Król.
Szlachetni, dobrzy ludzie zostali wystawieni na wszelkie pokusy i ulegli przeżartym złem pisowcom, wiec zło triumfuje. Dlatego trzeba „oderwać się od przeciwnika, wyjść ze zgubnego zwarcia ze złem”. Trzeba unikać kontaktu, by nie doszło do zarażenia kropelkowego: „Politycy i publicyści, którzy w telewizji i w innych mediach spierają się z pisowcami, upodabniają się do nich. Zostają dotknięci złem agresji, czasem nienawiści. To nie ma najmniejszego sensu”. Zero kontaktu: „nie polemizować, nie krytykować, nie wchodzić na terytorium zła”. Choć dla dobra wszystkich „ciężko chorych na zło i nienawiść trzeba leczyć dekadami”. Albowiem „łatwo ulec samemu upodleniu, a co najmniej ogłupieniu”. No pasaran!
Politycy opozycji ulegli złu w pierwszej kolejności, m.in. dlatego, że dali sobie wmówić, iż powinni mieć jakiś program. Tymczasem „pora skończyć z programami i całym tym banalnym i pustym językiem polityki. (…) Przestańmy mówić o programach, uzgadnianiu ich szczegółów i spierać się o nie, jakby programy to była forma wiedzy i obietnica praktycznych działań. Żaden program nie uratuje teraz Polski, ale przede wszystkim program to bardzo kiepska forma opowieści”. Program to bzdura, podobnie jak bzdurą jest przekonanie, że „polityka to walka o władzę - jak często dowodzą prymitywni politycy”. Skąd, polityka to „walka o sposób widzenia świata, o dalekosiężne nadzieje, z których wynikają bardziej doraźne cele”.
Porzućcie programy, bo wiodą do zła. Najwyższy czas „skupić uwagę na sprawach duchowych, (…) na odnowieniu ducha, na przywróceniu jednostce nadziei, a nie na obszernym projekcie konkretnych działań, w których skuteczność nikt już nie wierzy”. Przecież „olbrzymia większość Polaków (szlachty przede wszystkim) była gotowa po rozbiorach oportunistycznie zaakceptować zło i pogodzić się z okupantami w zamian za spokojne życie prywatne i finansowe”. I „już by nas nie było, gdyby nie wielcy romantycy, którzy doprowadzili świadomie i umiejętnie, posługując się najpiękniejszym polskim językiem, do odnowy ducha. Do stworzenia nowej opowieści o polskości i o jednostce. Bez ich słów w XIX wieku nie powstałaby podstawa dla wolnej Polski”. Duch czysty i wielki wystarczy, wszak „romantycy nie mieli programu. Mieli wielki projekt przeciwstawienia się ‘zaleniwieniu ducha’ (Słowacki). ‘Przeciw piekłu podnieść kord!/ Bić szatanów czarny ród!’ (Krasiński). Tej tradycji, tej retoryce tak wiele zawdzięcza i Piłsudski, i ‘Solidarność’. ‘Solidarność’ była przecież wielką opowieścią duchową, a nie programem”. Jeśli już, to potrzebny jest program nadziei.
Rację musi mieć Grzegorz Schetyna, gdy nie przedstawia żadnego programu. Może nie jest świadomy tego, co wieszcz Marcin Król, ale musi mu coś świtać w mózgownicy. Tylko czy Schetyna dorósł do roli wieszcza? Marcin Król o to nie pyta, gdyż zapewne wątpi. I nieprzypadkowo prof. Król wątpi też we wszelkie byty zbiorowe. One są znacznie bardziej podatne na zło niż jednostki. Dlatego trzeba czekać, aż „pojedynczy ludzie przejrzą na oczy i pójdą za horyzont, wiedząc, że niewiele jesteśmy w stanie osiągnąć na tym łez padole, ale jednak nieco potrafimy. (…) Każdy z nas może zmierzać do horyzontu dobra i przyzwoitości”. Jednostka ponad wszystko, nie naród, nie państwo. Państwo za obecnej władzy, to jakiś byt wykolejony, dlatego „nie naprawiajmy państwa. Nie walczmy o ‘uczciwe państwo’ czy o ograniczenie centralizmu. Wszystko to i wiele innych zmian może zaistnieć tylko dzięki postawom jednostek. Administracja jest wroga jednostce”. Jednakowoż „państwo jest potrzebne jako administracja”, choć „często działa fatalnie”. Ale nie poradzimy sobie bez administracji, „zatem to my, jednostki, musimy mieć na nią wpływ. Państwo jest nasze, a nie władzy, partii czy tych, którzy zwyciężyli w wyborach. Nikt i nic nie może im dać tytułu do własności”. Krótko mówiąc – państwo jednostek to jest to.
Z jednostkami trzeba i warto rozmawiać. Choćby dlatego, że żyją w trzech środowiskach: naturalnym, społecznym i politycznym. O to naturalne trzeba dbać szczególnie, bowiem „w Polsce jest produkowanych dwa razy więcej kurczaków niż w całej Europie. Każda taka wielka hodowla to setki nowotworów. To już nasza sprawa, a nie jakiegoś ‘państwa’”. „Jak kurnik ma się do odnowy ducha?” – dramatycznie pyta prof. Marcin Król. Ano ma się tak, że „stawianie kurnika to robienie pieniędzy za wszelką cenę, bez najmniejszej troski o innych, o bliźnich”. Czyli kury tak, kurniki - nie!
Trzeba zadbać także o środowisko polityczne. Nie może być bowiem tak, iż „oczekuje się od nas jedynie wrzucenia głosu do urny. Istnieje mit, że wysoka frekwencja świadczy o jakości demokracji. To nonsens”. Wszystko w polityce jest właściwie bez sensu, np. to, że politycy „przed wyborami objeżdżają ze swoim cyrkiem wiele miejscowości i deklarują łamaną polszczyzną, cokolwiek im przyjdzie do głowy”. Zatem Grzegorzu Schetyno, Barbaro Nowacka, Bartoszu Arłukowiczu, Krzysztofie Brejzo, przestańcie „objeżdżać ze swoim cyrkiem wiele miejscowości”. To nie jest prawdziwa i poważna rozmowa z ludźmi. Tym bardziej że „świat się zmienił”. Dlatego potrzebna jest „nowa opowieść, opowieść o jednostce i jej potencjale dobra, nadziei i przyzwoitości”. Tylko ona jest bowiem „całkowitym odwróceniem dotychczasowego porządku, w którym władza rządzi agresją i kłamstwem, a opozycja kieruje agresję w stronę tej władzy”. Dobro kiedyś zwycięży ze złem, choćby to była „kwestia lat”.
Można by sądzić, że prof. Marcin Król znudził się czekaniem na politycznego mesjasza, który odsunąłby obmierzły PiS od władzy. Ale znudził się radykalnie, dlatego przewrócił stolik tradycyjnej polityki. I zaczął marzyć o prawdzie, dobru oraz pięknie w życiu codziennym. Tak oto całkiem bystry dotychczas obserwator zamienił się w mistycyzującego proroka. I wszystko byłoby w porządku, gdyby ta oda do ducha nie była grafomańskim popisem naiwności, pretensjonalności i bezradności wobec tego, co Marcina Króla otacza. To nie jest recepta na lepszy świat, lepszą Polskę i lepszą politykę. To są manowce zdrowego rozsądku, żeby nie powiedzieć kompletny odlot. I to wiele mówi o elitach III RP oraz ich stanie ducha.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453939-mamy-wspolczesnego-mickiewicza-to-wieszcz-marcin-krol