Próba narzucenia tezy o rzekomej słabości Polski na arenie unijnej, w kontekście dramatycznego szczytu w Brukseli, nie powiodła się. Nawet niemiecka prasa przyznaje, że to sprzeciw V4 (którego by nie było gdyby nie postawa Polski), był tym elementem, który decydująco przyczynił się do zatrzymania kandydatury Timmermansa. Co ważne, tu nie chodziło tylko o prestiż, ale wręcz o przetrwanie. Gdyby Timmermans przeszedł, użyłby całej mocy Komisji Europejskiej do walki z polskim rządem, w jawnej już koordynacji z polską opozycją. Nikt specjalnie tego nie ukrywał: ani on sam, ani „Wyborcza”. Znaleźlibyśmy się we frontowym kotle, bez szans na wyrwanie się z okrążenia. Teraz też może nie być łatwo, ale można chyba uznać, że kulminacyjna fala już przeszła. Być może historycy uznają, że był to szczyt, który pozwolił nam ocalić elementarną podmiotowość.
Ale po tym szczycie należy postawić jeszcze jedną tezę, bez której obraz jest po prostu niepełny. Otóż Polska potwierdziła, że jest jednym z dwóch, trzech krajów w całej Unii, które są w stanie przeciwstawić się Berlinowi w sprawie naprawdę ważnej, i to także wówczas, gdy Niemcy naprawdę chcą przeforsować swoje stanowisko. Obok nas jest jeszcze Francja - to prezydent Macron zablokował kandydaturę Webera na szefa KE, argumentując, że nie zna on francuskiego. Są też Włochy, choć tu obraz jest bardziej złożony; w pewnym momencie Rzym sygnalizował, że może odpuścić swój sprzeciw. I na tym koniec.
Francja i Włochy to europejskie potęgi, od dawna obecne w tzw. Klubie. My jesteśmy na dorobku, jesteśmy ze Wschodu, a do tego drażnimy polityczną niepoprawnością na każdym kroku. A jednak jesteśmy w tej naprawdę elitarnej grupie.
Jesteśmy, bo dziś - tak się ułożyła sytuacja - nawet rozgniewane Niemcy nie są w stanie zrobić nam wielkiej krzywdy. Jeśli uderzą gospodarczo, uderzą także w siebie, a inne metody zdają się nie działać. Polski rząd udowodnił już, że jest w stanie politycznie przeżyć medialne bombardowanie w kraju i za granicą, uliczne protesty i moralną, sztucznie nakręcaną histerię. Także, że jest w stanie wytrzymać dyplomatyczną presję, połączoną z ostrym łajaniem na każdym możliwym polu. Jest również w stanie obejść się bez kolorowych paciorków, którymi zwyczajowo płaci się państwom z tzw. nowej Unii.
To wszystko oczywiście nie jest przyjemne, i ma także negatywne konsekwencje. Co więcej, to że do tej pory potrafiliśmy się sprzeciwić i nie umrzeć nie znaczy, że tak będzie zawsze. Można też sądzić, że Berlin nie docisnął pedału gazu do końca, i kiedyś może to uczynić. To wszystko prawda. Ale prawdą jest też, że dziś wiemy to już na pewno: możemy powiedzieć „nie” Berlinowi w sprawie gardłowej i przeżyć w niezłym stanie. Jeśli ktoś nie rozumie, ile to znaczy i co to nam mówi o realnej pozycji Polski, to znaczy, że po prostu niewiele wie o polityce międzynarodowej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453807-polska-moze-powiedziec-nie-berlinowi-i-politycznie-przezyc