Kto jej nie docenia, ten już przegrał
– mówił pewien bawarski polityk o Angeli Merkel, jeszcze zanim została kanclerzem Niemiec. I miał rację.
Ileż to razy słyszałem i czytałem komentarze, w których przepowiadano jej rychły upadek. Nie omieszkałem zazwyczaj odpowiadać słowami Marka Twaina, że pogłoski o politycznej śmierci Merkel były mocno przesadzone, z dopiskiem, że odejdzie wtedy, gdy zachce. Nie da się ukryć, że narzucona przez nią Europie polityka imigracyjna przyczyniła się do spadku popularności pani kanclerz oraz osłabienia pozycji współrządzących chadeków z CDU/CSU i socjaldemokratów z SPD.
Czy jednak Merkel rzeczywiście poniosła porażkę przy dokonywanym właśnie podziale unijnych stanowisk? Otóż nie, przeciwnie, osiągnęła co chciała, a nawet więcej, i znów wróciła do gry; zamiast osłabienia, wręcz umocniła swą pozycję.
Pozory mylą. Jeszcze kilka dni temu wyglądało na to, że pani kanclerz pozostawała w UE w izolacji, tym bardziej, iż poróżniła się nawet z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, na dodatek ma problemy zdrowotne (żarty niektórych mediów na temat jej „trzesączki” w nawiązaniu do złego stanu zdrowia są obrzydliwe). Najpierw odpadł niby wspierany przez nią Manfred Weber, a po nim Frans Timmermans, typowani na następców szefa Komisji Europejskiej Jeana Claude’a Junckera. Niby, bo po prawdzie Merkel popierała ich na „pół gwizdka”. Nie pałała zbytnią sympatią do Webera, choćby z tego względu, że między siostrzanymi partiami CDU i CSU, do której należy ten polityk, od zawsze istnieje osobliwa rywalizacja, także o eksponowane urzędy na płaszczyźnie federalnej (bawarscy unici mimo usilnych starań nie zdołali wprowadzić swego człowieka na urząd kanclerski ani osławionego premiera Franza Josefa Straussa, ani Edmunda Stoibera), zaś Merkel nigdy nie zapomniała stymulowany z Monachium, „męski bunt” i zakulisowe próby storpedowania jej kandydatury na szefową rządu Niemiec. Po Weberze Merkel nie płakała. Co zaś dotyczy socjalisty Holendra, ten był co najwyżej przydatnym elementem w jej grze. Kanclerz miała w stu procentach tę świadomość, że Timmermans, który dał się mocno we znaki nie tylko Polsce, całej Grupie Wyszehradzkiej, ale także Włochom czy Grekom, nie przejdzie. Niby go wypchnęła przed szereg „w porozumieniu” z Francją, Hiszpanią i Holandią, lecz wobec spodziewanego sprzeciwu i impasu w rozmowach nagle wyciągnęła jak królika z kapelusza konsensus o nazwisku Ursula von der Leyen… - i wszyscy odetchnęli z ulgą… - majstersztyk!
Przed paniami pozostaje jeszcze batalia w europarlamencie. Jeśli ją wygrają, na decyzyjnym szczycie unii zasiądzie Niemka, i to wieloletnia zaufana, wierna i lojalna przyjaciółka pani kanclerz, której powierzała różnorakie resorty w swym gabinecie i w partii – wiceprzewodniczącej CDU i kolejno minister rodziny, seniorów, kobiet i młodzieży, minister pracy i spraw socjalnych, a ostatnio federalnej minister obrony. Przejście von der Leyen do Brukseli ostudzi też złe nastroje dotyczące jej resortu.
Przed Komisją Śledczą Bundestagu przesłuchiwani są wysocy generałowie Bundeswehry w związku z tzw. Berateraffäre - aferą z zlecanymi wizerunkowymi „usługami doradczymi” dla armii przez pewną firmę, której honoraria w 2014r. wyniosły milion euro, a w 2018 eksplodowały do kwoty 20 mln.
Tuż przed zgłoszeniem kandydatury von der Leyen Markel głośno zapewniała, że – choć kandydatura Timmermansa mogła być przeforsowana większością głosów chadeków, socjalistów i liberałów w europarlamencie, to jednak „należało wziąć pod uwagę” sprzeciw krajów środkowo-wschodniej Europy i Włoch. Niby ukłon w stronę naszego lekceważonego dotąd regionu, a po prawdzie finezyjna gra: na marginesie potyczki o Timmermansa, wszystkie eksponowane stanowiska w UE przypadły „starej” Europie. Miał w tym swój udział przyjaciel Merkel, której zawdzięcza stanowisko w Brukseli, Donald Tusk.
Wykluczył pan Europę Wschodnią z podziału stanowisk. W tym pakiecie nie znalazło się ani jedno nazwisko z tego regionu
– wypalił bez ogródek podczas posiedzenia europarlamentu hiszpański deputowany Esteban González Pons. Ów reprezentant chadeckiej grupy Europejskiej Partii Ludowej, do której należy również PO, ostro skrytykował uzurpowanie sobie decyzji i „narzucanie“ kandydatur przez Niemcy, Francję i przyległości, w tym na stanowisko szefa Europejskiego Banku Centralnego.
To nie jest demokracja. Pan tak naprawdę popiera eurosceptyków, a nawet nacjonalistów**
– huknął Pons pod adresem pomazańca Merkel, przewodniczącego eurorady Donalda Tuska.
W jednym z wcześniejszych komentarzy pisałem, że dla polskiego rządu PiS każde zakończenie batalii o Timmermansa, bez względu na jej finał, będzie sukcesem:
Jeśli opcja Timmermansa zwycięży, wówczas będzie to najjaskrawszym z jaskrawych dowodów na istniejące podziały na równych i równiejszych w UE, jeśli zaś Timmermans nie przejdzie, oznaczać to będzie skuteczność, a tym samym wzrost znaczenia zarówno naszego kraju jak i całego naszego regionu w UE, a także tak potrzebne zapoczątkowanie debaty o kształcie wspólnoty na przyszłość.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Przeforsowanie Timmermansa pogłębiłoby podziały w UE. Czy jest o co walczyć i co z tego będzie miała Polska?
Ostatecznie Timmermans nie przeszedł, kandydatury na posady na unijnej wieży Babel są znane i wstępnie zaakceptowane. Można rzec, gra 28, a wygrywa Merkel. Byłoby to jednak tylko pół prawdy. Dla Polski i krajów naszego regionu jest to dopiero wygrana bitwa, w której na koniec zostały „ukarane” przy podziale stanowisk za swą jednolitą, konsekwentną postawę. Wśród państw naszego regionu (i nie tylko) wzrosła wszakże świadomość własnej siły i wartości, że nie muszą godzić się wiernopoddańczo na role bezwolnych klakierów. Proces odnowy w Unii Europejskiej został zapoczątkowany, ciąg dalszy z pewnością nastąpi…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453803-dzieki-v4-proces-odnowy-w-ue-zostal-zapoczatkowany