Donald Tusk „nie zna powodów, dla których europoseł PiS profesor Zdzisław Krasnodębski doznał tak upokarzającej klęski w wyborach wiceszefów Parlamentu Europejskiego”. W domyśle, nie widzi związku między skutecznością Polski w zastopowaniu awansu Fransa Timmermansa a małostkową zemstą europosłów. Gdyby widział, musiałby choćby pośrednio dostrzec wagę rozgrywki, która toczyła się w Brukseli z udziałem Polski. A to by znaczyło, że obecna Polska walczy na serio o sprawy dla niej realnie ważne, a nie o kolorowe paciorki. I nie o stanowiska dla ludzi, którzy choć formalnie reprezentują nasz kraj, to nie zmieniają unijnego kursu nawet o centymetr.
Ale najważniejsze zdanie wypowiedział dziś Esteban Gonzalez Pons, hiszpański eurodeputowany z Europejskiej Partii Ludowej:
Wykluczył pan Europę Wschodnią z podziału stanowisk. W tym pakiecie nie znalazło się ani jedno nazwisko z tego regionu.
Te słowa skierowane były właśnie do Tuska. I dobrze, że padły. Bo nawet jeśli - założmy na chwilę - Tusk miałby rację oskarżając polski rząd o fatalną strategię („Widzę, kiedy to porównuję z naszą pozycją w Europie sprzed kilku lat, że generalnie o wiele lepiej mieć pozytywne projekty”) to przecież Polska nie jest jedynym krajem regionu. Można było wskazać na jedno z pięciu kluczowych stanowisk kogoś z Czech, Słowacji czy innego kraju unijnego wschodu, południa i północy. Wskazać albo choćby o to zawalczyć. Konkretnie - mógł to zrobić Donald Tusk, w końcu „król Europy”, sam sugerujący często, że wie, jak skutecznie poruszać się po salonach.
Skoro Tusk tego nie zrobił, to znaczy, że albo niewiele może, albo w istocie nie zależy mu na geograficznej, regionalnej równowadze w Unii, albo jedno i drugie.
W każdym razie, to powinien być jego problem, może nawet bardziej niż polskiego rządu. Bo polski rząd miał prawo uznać, że woli zablokować Timmermansa niż walczyć o jakieś stanowisko. Miał prawo, bo realnie patrząc, Timmermans w roli szefa KE mógłby nam zrobić sporą krzywdę, byłby także potężnym upokorzeniem i sygnałem, że można zrobić karierę na atakowaniu Polski. Z kolei jakiekolwiek realnie ważne stanowisko dla Polaka nie wchodziło w grę także dlatego, że pięć lat temu awansował Tusk, więc teraz szanse były bliskie zeru.
W tym kontekście zachwianie regionalnej równowagi w Unii, oddanie wszystkiego starym państwom członkowskim, nie jest ani winą, ani problemem polskiego rządu, na pewno nie problemem pierwszoplanowym. My w obecnej sytuacji, w obliczu wieloletniej nagonki, mieliśmy i musieliśmy mieć inne priorytety, sprowadzające się do obrony podstaw naszej suwerenności i prawa do reform. Bo przy tej skali ataku my musimy bronić się przede wszystkim na poziomie państwowym, krajowym. Inne drogi to gruszki na wierzbie.
Ale Tusk nie może wzruszyć ramionami. Również z tego względu, że będzie odchodził ze stanowiska zostawiając wspólnotę porządnie zdemolowaną przez egoizm silnych i bogatych; i to Tusk nie potrafił ich powstrzymać przed tak brutalnym wyrażeniem frustracji i złości na niepokornych środkowoeuropejczyków.
Pytajmy Tuska o jego skuteczność w Unii. To, że wiemy, że była i jest niewielka, nie znosi wagi pytań.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453732-brak-stanowiska-dla-regionu-to-problem-tuska-a-nie-rzadu