Ostatecznie po kilkudziesięciu godzinach walki wygląda to tak: Niemka Ursula von der Leyen została kandydatką na szefową Komisji Europejskiej, premier Belgii Charles Michel kandydatem na przewodniczącego Rady Europejskiej, a Frans Timmermans nie znalazł się w puli nazwisk rekomendowanych przez Radę Europejską na żadne stanowisko.
Czy to sukces Polski i tych sił w Unii, które chcą by była naprawdę demokratyczną wspólnotą a nie zarządzaną potajemnie koterią? Najlepszą recenzją niech będzie wściekłość (słowo nie za mocne) „Gazety Wyborczej”, która zatytułowała swój gorący komentarz tak:
Populiści zablokowali Timmermansa, ale on da im jeszcze popalić.
Swoją drogą - to ciekawe, że misją kandydata na szefa Komisji Europejskiej miało być „danie popalić” komukolwiek. Cała lewica, jak słyszę w europejskich źródłach, jest rozjuszona i walka przeniesie się teraz na forum Parlamentu Europejskiego.
Emocje środowiska Michnika pokazują przez jaką próbę ogniową w polityce europejskiej przeszedł w tych dniach premier polskiego rządu. Kart nie miał najmocniejszych: koalicja zbudowana wokół Polski i Węgier składała się państw słabszych od potęg unijnych, z szefów rządów wrażliwszych niż nasze oba kraje na presje, naciski, szantaże i przekupstwa. Chwiało się to kilkakrotnie, ale Morawiecki za każdym razem umiał przywrócić jedność tej grupy.
Najgorszy moment był w niedzielę w nocy. Przy silnej presji francusko-niemieckiej wybór Timmermansa był o krok, powstrzymał go tylko upór Morawieckiego
— słyszę w dobrze poinformowanym źródle.
A potem kandydatura Timmermansa wracała kilkakrotnie: a to na szefa Rady Europejskiej, a to na komisarza od dyplomacji. Lewica była zdeterminowana by przepchnąć siłą swojego kandydata. Premier Hiszpanii Pedro Sanchez grzmiał, że to nie do zaakceptowania, „by taki wspaniały kandydat jak Timmermans został odrzucony za obronę europejskich wartości i traktatów”. Dla wielu krajów ta „obrona” to jednak niedopuszczalne ideologiczne i stronnicze ingerencje w obszary suwerenne wobec Brukseli.
Trzeba pamiętać, że na takich szczytach, jak rzadko kiedy, liczą się osobiste zdolności.
W kluczowych momentach szef rządu zostaje sam na sam z resztą premierów i prezydentów. Z wygłuszonym telefonem. Może wtedy liczyć tylko na siebie. Naprawdę dał radę
— opisuje mi bliski świadek wydarzeń.
Rada Europejska podzieliła się szybko na dwa obozy: gratulujących Morawieckiemu zablokowania narzuconego kandydata oraz wściekłych z tego samego powodu.
Skąd brał się upór polskiego premiera? Najważniejszym celem polskiej delegacji (i kilku innych państw koalicji zdroworozsądkowej) było nie dopuszczenie, by wygrał kandydat budujący karierę na atakowaniu Polski, Węgier, Rumunii, na stosowaniu podwójnych standardów, tworzeniu podziałów w Europie. To byłby bardzo zły sygnał dla unijnej jedności.
Na szczęście udało się ten scenariusz powstrzymać. Zaowocowała też praca wykonywana w ostatnich latach, warto podkreślić, że także przez rząd premier Beaty Szydło i przez nią osobiście, a następnie przez premiera Morawieckiego oraz oczywiście prezydenta Andrzeja Dudę: spotkania z państwami regionu, budowanie kontaktów, wchodzenie w mniejsze starcia, pokazywanie, że Polska bije się o interes całej grupy państw, a nie tylko o siebie. I że nie odpuszcza, nie pęka pod presją. Trzeba też podkreślić jak dużą i dobrą rolę pełni od lat w tych pracach i tych bataliach minister Konrad Szymański.
Trzeba podkreślać: sytuacja nie jest łatwa, pani Ursula von der Leyen nie jest dla Polski kandydatem marzeń, atak zostanie ponowiony. Ale koalicja zmontowana przez Polskę obroniła podstawę europejskiej jedności i demokracji.
Tak, to był ważny dzień. Próba ognia Morawieckiego, duży wzrost znaczenia Polski, dobry sygnał dla Europy.
CZYTAJ TEŻ WAŻNY TEKST KONRADA KOŁODZIEJSKIEGO: Nauka na przyszłość. Ingerencja w polski spór polityczny zdecydowanie nie opłaciła się Timmermansowi
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453403-proba-ognia-morawieckiego-sukces-polski-plus-dla-europy