Nie wiem, czy Ursula von der Leyen będzie sprawnym szefem Komisji Europejskiej i czy będzie w stanie zachować konieczny na tym stanowisku dystans wobec często sprzecznych interesów państw członkowskich. Wiem natomiast, że bardzo dobrze się stało, że wskutek zdecydowanego sprzeciwu Grupy Wyszehradzkiej, w tym Polski, udało się skutecznie zablokować bardzo niedobrą kandydaturę Fransa Timmermansa.
Frans Timmermans, jak już pisałem w poprzednim komentarzu, jest politykiem, który wziął czynny udział w konflikcie z państwami naszego regionu Europy i którego kandydatura była z tego powodu absolutnie nie do przyjęcia. Wysunięcie Timmermansa było zaś objawem wyjątkowej arogancji ze strony państw rdzenia Unii, które – doskonale zdając sobie sprawę z istniejącego konfliktu – postanowiły, niemalże na rympał, narzucić kandydaturę Holendra Europie Środkowo-Wschodniej, wyznając zasadę, że głos tych państw się nie liczy.
Wydarzenia ostatnich dni dowiodły jednak, że główni unijni macherzy przeliczyli się w swoich kalkulacjach. I nie mogą zignorować Grupy Wyszehradzkiej, o ile oczywiście państwa naszego regionu mówią wspólnym głosem. Na szczęście pomógł tu sam Timmermans, którego protekcjonalny stosunek do Europy Środkowo-Wschodniej zjednoczył w opozycji wobec jego kandydatury wszystkie najważniejsze państwa naszego regionu.
Jest to też – miejmy nadzieję – nauka na przyszłość. Nie da się robić kariery – tak jak Timmermans – na wojowaniu z naszą (czy jakąkolwiek inną) częścią Europy. Każdy, kto będzie chciał kandydować do najwyższych stanowisk w Unii, będzie musiał mieć świadomość, że wchodząc w otwarty konflikt z innymi, poważnie zmniejsza swoje szanse na wybór. Nie da się też – jak się okazało – decydować o całej Europie w gronie kilku państw. Dobrze byłoby, gdyby te zasady się w Unii wreszcie utrwaliły.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453398-ingerencja-w-polskie-sprawy-nie-oplacila-sie-timmermansowi