„Zbyt podobne, żeby spać spokojnie”, kończą swe cover story pt. „Wojna Gdańska z Polską” w aktualnym wydaniu tygodnika „Sieci” moi redakcyjni koledzy Marek Pyza, Andrzej R. Potocki i Marcin Wikło - zachęcam do tej lektury. Tekst wnikliwy, dla wielu może zaskakujący, z przykrym wydźwiękiem, bowiem wynika z niego, że dla gdańszczan (przepraszam za uogólnienie), „polskość to nienormalność” - jak to ujął swego czasu pewien lokalny, obecnie europejski polityk Donald Tusk.
„Odwoływanie się w Gdańsku do tradycji Freie Stadt Danzig jest obraźliwe dla Polaków. Ale myślę, że zwykli ludzie sobie z tego w ogóle nie zdają sprawy” konstatuje prof. Piotr Czauderna. Wspaniałomyślne to założenie, być może „zwykli ludzie” nie mają świadomości z odpolszczania miasta w którym żyją, a co dzieje się na ich oczach, trudno jednak posądzać o to gdańskich polityków z wyboru, co poniekąd zaprzecza tezie profesora, którzy muszą zdawać sobie sprawę z czym wiążą się ich działania (rozliczne przykłady można znaleźć w publikacji „Sieci”), i do czego prowadzą. Rzecz jasna, choćby najzagorzalsi „rzecznicy” Freie Stadt Danzig w Gdańsku powbijali w ziemię kolejne, upamiętniające „kamienie graniczne z Wolnym Miastem Gdańsk do 1939 roku”, powybierali kolejnych, niemieckich patronów gdańskich ulic, placów czy tramwajów - historii nie cofną, nie zmienią, a co najwyżej napsują krwi swą aberracją. Nie znaczy to jednak, że należy i można ich lekceważyć.
„Zła gęba jest ostrzejsza od miecza” / „Ein böses Maul ist schärfer denn ein Schwert”, mówi niemieckie porzekadło. Na co liczą włodarze Gdańska? Trzymając się faktów, tymczasem na - powiedzmy - decentralizację państwa i większą, samorządową niezależność, co ujęto w 21 tezach gdańskiej deklaracji o „Samorządnej Rzeczpospolitej”. Mogłoby się wydawać, nic zdrożnego, nic groźnego, skoro wśród sygnatariuszy tego dokumentu był np. Krzysztof Matyjaszczyk, prezydent Częstochowy, której nijak nie da się posądzić o odpolszczanie i jakieś ciągoty separatystyczne. Choć, co jest faktem, na zjeździe ziomkostw w Niemczech spotkałem grupę… „Wypędzonych z Tschenstochau”, co można potraktować z politowaniem, jednakże w odniesieniu do Gdańska sytuacja jest inna. I tu dopisuję mój, sądzę, niezbędny suplement do lokalnej „Wojny Gdańska z Polską”.
Rzecz dotyczy „wojny z Polską” prowadzonej po drugiej stronie Odry przez… „władze” Wolnego Miasta Gdańska na uchodźstwie oraz legalnie działające stowarzyszenia i organizacje utrzymywane m.in. z podatków i wspomagane finansowo przez państwo. Jak to się dzieje? Czy to możliwe? Możliwe. W 2000r. posłanka Bundestagu z postkomunistycznej PDS Ulla Jelpke złożyła w tej sprawie zapytanie (dokument 14/3181) do rządu federalnego; pretekstem była publikacja „Gdańskiej rezolucji” w periodyku utrzymywanego z państwowej kasy Związku Wypędzonych (BdV), pn. „Deutscher Ostdienst“, w którym mowa jest o „gdańskiej ludności” i „Związku Gdańszczan”, reprezentowanych przez „organy na uchodźstwie”. Treść tej rezolucji z perspektywicznym tytułem: „Przyszłość Gdańszczan w zrastającej się Europie” może wprawić w osłupienie - mowa jest mianowicie o Wolnym Mieście Gdańsku, które jakoby jest ofiarą „wojskowej okupacji sowieckiej Rosji i Polski”, o „zadaniu i obowiązku nowo wybranych władz miasta na uchodźstwie na rzecz osiągnięcia sprawiedliwego rozwiązania dla pozbawionych praw Gdańszczan i zastąpienia ustalonej w Poczdamie obsady polskiej administracji przez stosowną, trwałą regulację pokojową”…
Prócz postulatu rewizji polskich granic (usankcjonowanych de facto w „Traktacie między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalna Niemiec o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy” z 14 listopada 1990 r.), pojawia się też żądanie zadośćuczynienia za dotychczasową okupację Gdańska. W odpowiedzi Federalnego Ministerstwa spraw Wewnętrznych znalazły się sumy wydane na wsparcie - jak podkreślono - „pojedynczych projektów” Związku Gdańszczan, oraz zapewnienie, że nie ma sprawy granic, która została ostatecznie załatwiona w chwili zjednoczenia Niemiec, w zawartych wówczas układach, a poza tym wszystkim - z prawnego punktu widzenia rządowi federalnemu nic do tego, co teraz dzieje się w Gdańsku – brzmiał respons MSW. Jedno z wielu przedłożonych pytań posłanki Jelpke nawiązywało:
„Jak rząd federalny ocenia możliwe skutki „Gdańskiej rezolucji” dla niemiecko-polskich stosunków?”, zaś odpowiedź, cytuję z oryginału: „Niemiecko-polskie stosunki opierają się na solidnych podstawach zaufania i partnerskiej współpracy”, że Niemcy i Polska są razem w NATO, że UE, że współdziałanie, rozwojowo…, czyli ogólnie rzecz biorąc - alles gut. alles in Ordnung. I wychodzi na to, że to tylko posłanka Bundestagu biła pianę, bowiem – o czym nadmieniono w odpowiedzi - „rządowi federalnemu nie są znane reakcje polskiego rządu, czy władz Gdańska na >>Gdańską rezolucję<<”, uchwaloną notabene w Hamburgu. W kwestii formalnej, nie pierwsza to tego rodzaju rezolucja. Już niespełna dwa lata po ratyfikowaniu przez Polskę i zjednoczone Niemcy tzw. traktatu granicznego wpisany został do rejestru w Frankfurcie nad Menem Danzig-Committeè (DC), którego jasno określonym celem jest, cytuję:
„Wiederherstellung der Freien Stadt Danzig vom 31. August 1939)” / „Przywrócenie Wolnego Miasta Gdańska z 31 sierpnia 1939 r.”.
Można rzec, wbite niedawno przez obecną, „polską administrację” słupki graniczne z niemiecką inskrypcją FD (Wolnego Gdańska) już są… tzw. Rada Gdańszczan, która ma się za spadkobierczynię przedwojennego gdańskiego parlamentu (Volkstag’u), gotowa jest do współpracy…, i to już od chwili jej utworzenia w 1947 r. Nawiasem mówiąc, „Rat der Danziger” z siedzibą przy Charlottenstr. 17/117 w Berlinie wystąpiła do ONZ z żądaniem restytucji Wolnego Miasta. Już po czterech latach działalności 36 „posłów na wygnaniu” wyłoniło „Przedstawicielstwo Wolnego Miasta Gdańska” (Vertretung der Freien Stadt Danzig), rozesłano też rewizjonistyczne petycje do poszczególnych krajów, np. do USA, Rosji, Wielkiej Brytanii i Polski (zgodnie z dokumentami, w 1995, 1998 i 2012 r.). Otrzymał ją, a jakże, na papierze firmowym z herbem z dwoma lwami, koroną i dwoma krzyżami m.in. urzędujący do 2016 r. sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon.
I co dalej? Niby nic, wszak rząd federalny się zdystansował… Że wspierał niektóre przedsięwzięcia Związku Gdańszczan? Po pierwsze, tylko niektóre, po drugie, przecież są granice między naszymi krajami, a po trzecie - kto bogatemu zabroni, więc o co chodzi…? Tylko granic rozsądku nie ma. Że po stronie niemieckiej, to akurat mnie nie dziwi, jest takie niemieckie przysłowie: „Man braucht nicht das ganze Meer auszutrinken, um zu wissen, dass das Wasser salzig ist” / „Nie trzeba wypić całego morza, aby wiedzieć, że woda jest słona”… Bezgranicznie zadziwiać musi natomiast postawa władz dzisiejszego Gdańska, idiotyzmy o „wolnym mieście Gdańsku” paplane bezmyślnie(?) przez prominentnych polityków, w tym Donalda Tuska, i inicjatywy , którego symbolem jest napis na odrestaurowanym budynku: „Postamt”. Marsz następczyni prezydenta Pawła Adamowicza Aleksandry Dulkiewicz krokiem defiladowym po terenie bagiennym trwa. Zastanawia mnie tylko dokąd i czym się skończy? Czy tylko z głupoty, z niewiedzy, partyjnego partykularyzmu i zaślepienia polityczną rywalizacją, czy z…? Skojarzenie nasuwa się samo, zaiste, zbyt niebezpieczne, by spać spokojnie…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/453377-czy-gdansk-chce-do-niemiec